Życzy Ivana
poniedziałek, 21 grudnia 2015
wtorek, 15 grudnia 2015
Słowiański napój,czyli coś o ukraińskim kwasie chlebowym;;-)
Przeszłość lubi o sobie przypominać nawet wtedy, gdy o niej nie pamiętamy lub też jej nie znamy. O tej życiowej zasadzie przypomniałam sobie tego lata, gdy moja mama poczęstowała mnie pewnym słowiańskim napojem zwanym ukraińskim kwasem chlebowym. Mimochodem dowiedziałam się, że ten pyszny napój robiła już moja prababcia od strony matki a także mój dziadek.;-) Napój jest pyszny niemal uzależniający, bo piłabym go ciągle opróżniając kilka butelek naraz.;-)
A teraz podam Wam trochę informacji o tym pysznym napoju;-)
Kwas Chlebowy pojawił się ponad 900 lat temu na terenach
należących do pradawnych Słowian, przez wieki był uznawany za najlepszy sposób
na ugaszenie pragnienia.Do dziś popularny jest w Rosji i na Ukrainie.
Jednak w Polsce ten napój znany jest bardziej, jako
podpiwek. Wiele osób myli te dwa napoje używając ich nazw zamiennie. Jest to
spowodowane tym ,że czasami niewiele różnią się między sobą w smaku. Aby nie mylić tych dwóch napojów warto
wiedzieć ,że kwas chlebowy jest zrobiony
z chleba razowego a podpiwek z mąki .
Napój ten ma wiele walorów zdrowotnych,
dlatego jego picie jest bardzo wskazane dla osób, które borykają się z różnymi dolegliwościami.
O to jego zalety;
- Wzmacnia układ odpornościowy- osoby pijące regularnie kwas chlebowy 3 razy rzadziej zapadają na grypę
- Działa stymulująco na wzrost i rozwój organizmu
- Wpływa pozytywnie na przeminę materii i wspomaga trawienie
- Wspomaga układ sercowo- naczyniowy (zapobieganie chorobom krążenia)
- Wpływa pozytywnie na kondycje skóry .
- Wspomaga leczenie dolegliwości, takich chorób jak: astma, osteoporoza, stwardnienie tętnic, schorzenia jelit, cukrzyca, choroba Parkinsona, hemoroidy, prostata, nowotwory, grzybica, klimakterium, stwardnienie rozsiane, zapalenie stawów, bóle mięśni, migreny oraz alergie.
W dawnych czasach każda rodzina posiadała własny sposób produkcji,
oraz recepturę, którą przekazywano z pokolenia na pokolenie. Ja niestety nie
znam przepisu na swój rodzinny kwas chlebowy, dlatego też wklejam wam przepis z
Internetu najprostszy i najmniej czasochłonny, jaki znalazłam;)
Składniki;
- 25 dag czerstwego żytniego chleba razowego
- 2 dag drożdży
- 4 litry wody
- 1 cytryna
- 1 i 1/2 szklanki cukru
- 4 rodzynki
Sposób przygotowania;
- Chleb do przygotowania kwasu musi być całkowicie naturalny - czyli upieczony na zakwasie bez żadnych chemicznych dodatków.
- Czerstwy chleb pokrój na kromki, ułóż na blasze i wstaw do nagrzanego piekarnika do 180 stopni na 3-5 minut, aż nabierze głębokiego, brązowego koloru i będzie lekko przypalony na brzegach.
- Chleb przełóż do dużego naczynia, zalej wrzącą wodą, odstaw na kilka godzin.
- Całkowicie wystudzony płyn przecedź przez kilka warstw gazy, dodaj cukier, roztarte z cukrem droższe oraz wyciśnięty sok z cytryny. Dokładnie wymieszaj, odstaw na 24 godziny w temperaturze pokojowej.
- Kwas przelej do butelek, do każdej włóż po rodzynce, butelki zamknij i wstaw do chłodnego pomieszczenia. Jest dobry już 2-3 dniach. Można go przechowywać przez kilka tygodni w szczelnie zamkniętych butelkach.
A teraz mam małą uwagę najbardziej zasmakował mi Kwas
chlebowy ukraińskiej firmy Obolon, chociaż ich podpiwka bym nie polecała, bowiem
w recepturze podpiwka tej firmy znajduje się syrop glukozowo - fruktozowy,
który nie jest zdrowy, sprzyja tyciu i różnym chorobom.
Z powodu popularności tego napoju różne firmy dodają różne chemikalia, więc musicie patrzeć na skład danego napoju, bo kwas chlebowy kwasowi chlebowemu nierówny. Najzdrowszy kwas chlebowy to kwas zrobiony przez nas samych.
Z powodu popularności tego napoju różne firmy dodają różne chemikalia, więc musicie patrzeć na skład danego napoju, bo kwas chlebowy kwasowi chlebowemu nierówny. Najzdrowszy kwas chlebowy to kwas zrobiony przez nas samych.
:
czwartek, 26 listopada 2015
Rosyjskie piosenki ...
Rosja jest krajem specyficznym, dlatego bardzo mało Polaków
wyjeżdża do Rosji w celach turystycznych. Wybieramy kraje zachodnie a co
niektórzy arabskie. Rosja, mimo że jest naszym sąsiadem jest nam emocjonalnie odległa. Większość Polaków nie interesuje się kulturą rosyjską czy też językiem. Język rosyjski, jego brzmienie
wydaję się hm śmieszne, chociaż niektórzy twierdzą, że ten język jest melodyjny.
Nie dziwię się temu, bowiem sama swoje myśli, marzenia,
dążenia czy plany zawsze kierowałam ku krajom zachodnim szczególnie Francji a
także Włochom, Hiszpanii a ostatnio krajom Ameryki Łacińskiej.
Dziś jednak postanowiłam skierować swój wzrok na wschód i podać Wam parę fajnych piosenek w języku rosyjskim mi się one spodobały i mam nadzieję ,że i Wam także…
Игорь Корнелюк — Город, которого нет
Ночь и тишина, данная навек,
Дождь, а может
быть, падает снег,
Всё равно,
бесконечно надеждой согрет,
Я вдали вижу
город, которого нет.
Где легко найти страннику приют,
Где наверняка
помнят и ждут,
День за днём, то
теряя, то путая след,
Я иду в этот
город, которого нет.
Там для меня горит очаг,
Как вечный знак
забытых истин,
Мне до него
последний шаг,
И этот шаг длиннее
жизни.
Tату нас не догонят
Hочь- проводник, спрячь наши тени
За облака, за облаками.
Hас не найдут, нас не изменят,
Им не достать звёзды руками.
Свобода- Ария (Кипелов)
Надо мною - тишина,
Небо, полное
дождя,
Дождь проходит
сквозь меня,
Но боли больше
нет.
Под холодный шепот
звезд
Мы сожгли
последний мост
И все в бездну
сорвалось,
Свободным стану я
От зла и от добра,
Моя душа была на
лезвии ножа.
Я свободен, словно птица в небесах
Я свободен, я
забыл, что значит страх,
Я свободен - с
диким ветром наравне
Я свободен наяву,
а не во сне!
Miłego słuchania ;-)
sobota, 21 listopada 2015
Polski kosmopolityzm...
Tegoroczne Święto Niepodległości odbyło się spokojnie bez
podpaleń i niszczenia mienia publicznego jak bywało w latach poprzednich,
chociaż incydenty się zdarzały. To jak
wygląda współczesny patriotyzm wiemy wszyscy, choć każdy z nas ma na pewno inne
zdanie na ten temat. Ja jednak chciałam poruszyć temat trochę inny dotyczący bardziej
polskiego kosmopolityzmu.
Niedawne
słowa polskiej pisarki Olgi Tokarczuk wywołały fale oburzenia i ogromnej krytyki.
Pisarka wyraziła się negatywnie o Polsce i Polakach twierdząc, ze Polacy byli
kolonizatorami, właścicielami niewolników i mordercami Żydów itp. Nie będę komentowała
tych słów, ale zastanowiły mnie one czy w niektórych Polakach nie dominuje kosmopolityzm
i pewnego rodzaju, jeśli nie pogarda to pewien rodzaj obojętności w stosunku do
Polski.
Wkleję Wam pewien list jednej z bohaterek książki Eugenii
Żmijewskiej Płomyk,,Z pamiętnika instytutki". Autorka tego listu Albina Zapolska
jest absolwentką rosyjskiego Instytutu Maryjskiego w Warszawie. Instytut Maryjski
był rosyjską szkołą średnią dla mieszczan i szlachcianek w XIX wieku.
Ciekawa jestem jak odbierzecie słowa Albiny Zapolskiej i czy wielu
Polaków zgodziłoby się z treścią jej listu wszak jeszcze niedawno niektórzy uważali,
że Polska bez Rosji sobie nie poradzi, … Co o tym myślicie?
List Albiny Zapolskiej do Koleżanki z Instytutu Adeli
Żalińskiej
„Ty ani najmniejszego pojęcia nie masz, jakie
to było rozkoszne! My wszystkie z naszej klasy biało ubrane, ta w muśliny, ta w
tiule, ta w jedwab. Ja miałam suknię grenadinową ze ślicznym błyskiem, ogon i
decollete, a wiesz, u mnie biust mramorny — niedarmo Lew Iwanowicz tak chwalił,
pamiętasz, tej nocy okropnej.
Uczesałam
się do góry, włosy nie zaplecione, lecz skręcone. No, bez chwalby mogę
powiedzieć, że byłam ładna — prawie taka jak Kisielewska, tylko, że ona
błondinka, a ja briunetka. To jeszcze większa sztuka, jeżeli biała — prawda?
Na
akt uroczysty przyjechał znowu Wielki Książę. To prawdziwy zaszczyt dla naszego
Instituta. On przyjechał aż z zagranicy specialno. A taki krasawiec! I wyobraź
sobie, moja ty droga, że nie tak jak w przeszłym roku na mnie nul uwagi. I
owszem, ze wszystkich panien on ze mną najdłużej rozmawiał. Pytał, gdzie ja
mieszkam? Czy mnie żal wychodzić z Instituta? Ja jemu odpowiedziałam, że chcę
zostać pepinierką, a on do mnie:
— Nu,
tak my zobaczymy się w przyszłym roku.
Tyle
on do mnie powiedział. Pamiętam każde słowo. Takie szczęście! Mnie wszyscy
zazdroszczą, i pomyśl, ja nie straciłam się,
jak on do mnie przemawiał. Skąd mi się wzięła taka śmiałość?
Odpowiadałam jemu z początku głosem cieniutkim, ale potem zupełnie dobrze i
nawet patrzyłam jemu w oczy. Ma śliczne, kare. Chciałoby się patrzeć i patrzeć.
On własną ręką przypiął szifr Szachowej,
strasznie jej zazdrościłam. Wernik dostała nagrodę, ale była bardzo smutna, bo
jej się szifr a koniecznie chciało; ale niech będzie kontanta i z nagrody.
Skończyło z naszej klasy tylko cztery Polki: ja, Józefska, Daminowska i
Bradzińska. Pamiętasz, nas było piętnaście w zeszłym roku, ale wypędzili Łatkiewicz
i ciebie, a potem przez ciebie te cztery, co podpisały głupi adres; zostało
patem dziewięć, ale z tych pięć rodzice odebrali jeszcze na początku roku,
przed Bożym Narodzeniem. Ja mam bardzo dobry patent i dostałabym nawet list
pochwalny, gdyby nie to, że myślę o kawalerach więcej jak o książce. U mnie
zdolności są, a ochoty mało. Józefska ma z nas czterech najgorszy patent, bo
nie nabrała rozumu i czasem wygaduje głupstwa, i to dochodzi do naczalstwa.
Po
akcie poszli my, kończące, do przełożonej i tam było dla nas śniadanie, i Jego
Wysoczestwo z nami siedział przy jednym stole. Ja myślałam, że zwariuję ze
szczęścia. Póki jedli, rozmawiał z naczalstwem, ale potem zrobił się cercle i
do każdej przemówił słówko. Jaki on ma śliczny głos! A naturalny, nie napuszcza
na siebie wielkości. Zapominasz, że on Wysoczestwo, i mówisz jak do zwyczajnego
człowieka.
Nie
myśl, że już na tym koniec. Gdzie tam! On nas jeszcze zaprosił z damami do
Belwederu na podwieczorek. A tam, to nawet nie potrafię opisać, jak było. Ugaszczał
nas jak prawdziwych gości. Byli jego adiutanci i dużo oficerów. My chodzili z
nimi po ogrodzie. Do mnie przystał jeden gwardiejec, huzar. Pamiętasz, jak ja
chciałam poznać gwardiejca?
No i
spełniło się. Nie tylko poznałam, ale zachwyciłam go. Nie odstępował i bardzo
chwalił Polki, że takich krasawic na świecie nie ma, tylko że one niedostupne i
gordo się trzymają, ale za to jak która dobra, to choć klękaj i całuj nogi.
Ślicznie to mówił, na koniec zapytał:
— A
pani jaka, Albino Kazimierowno?
Ja
nie chciałam, żeby miał złe wyobrażenie o Polkach, więc mówię:
— Pan
się myli, my nie takie znowu dumne! A on patrzy na mnie i powiada:
—
Pani musi być z tych... dobrych.
Ale
żebyś ty wiedziała, jak on patrzał! Jak gdyby doprawdy chciał uklęknąć i
całować nogi; a ja miałam śliczne pantofelki złote.
Chodzili
my pod rękę i on mówił, że Polki powinny być dobre dla Ruskich, to wszystko
będzie dobrze. Ucieszył się bardzo, że ja zostanę pepinderką, bo jego przeniosą
do Warszawy i będzie często bywał u przełożonej.
Rozmawiali
my z pół godziny, a (tak, jak by się znali Bóg wie jak długo. Taki u nich łatwy
sposób!
Na
koniec trzeba było wracać. Jego Wysoczestwo nie cały czas był z nami, ale
wyszedł nas pożegnać. My wtedy krzyknęły: „Hurra!", obstąpiły jego, i co
która mogła, brała na pamiątkę. Poszarpały 'kitę z jego czapki i akselbanty.
Każdej dostało się choć po maleńkim kłoczku. On się śmiał i nie mógł się
wydostać, a jak my jego na koniec puścili, to podszedł do krzaka z różami,
oberwał kilka i podał najbliżej stojącym. Wtedy wszystkie rzuciły się na niego
i o mało nie rozerwały z wielkiego szczęścia.
To
dopiero był dzień prawdziwie uroczysty i wielki! My o niczym innym mówić nie
mogły, ja nawet zapomniałam powiedzieć Zarudnej, że mi się bardzo podobał ten
Ilja Pawłowicz, który ze mną chodził pod ręką, ale jej to napiszę.
Pokłóciłam
się z Józefską, bo ona mówi, że my wpadły w tielaczyj wostorg i że to
nieładnie, a już Polkom nawet wstyd, bo co on o mas pomyśli?
Co ma
pomyśleć? Że się nam podobał. Przecież prawda. Nie masz pojęcia, jaki on
duszka, choć tak wielki i dużo mogący! Dobrze mówi ten Ilja Pawłowicz, że Polki
gordyje i niedostupnyje. Prosto śmieszno i nie dziwię się, że z nas ludzie się
śmieją. Nie mówię, żeby zaraz tak jak Mordowcewa — ale czemu odwracać oczy od
młodego chłopca, dlatego że on oficer, i broń Boże, ruski? A że książę nam robi
zaszczyt, to my mamy dlatego być niewdzięczne? Przepraszam! To byłoby dopiero
nieładnie.
U nas
na ogól pojęcia przestarzałe i głupie, my wcale nie humanitarni i nie czujemy
się ludźmi, tylko Polakami; to jest szowinizm. I ty także byłaś szowinistką,
kiedy nie chciałaś rok temu powiedzieć „Miednego wsadnika". A już w tym
roku panny nabrały większego rozumu. Wernik, dlatego żeby dostać szifr,
nauczyła się „Chadżi Abreka", a potem, choć bez szifra, deklamowała z
wielkim patosem:
Mogucz,
bagat, auł Dżemat,
On
nikamu nie płatit dani!
I nie
ona jedna, bo i Daminowska także popisywała się po rusku.
A ty
w przeszłym roku wyprawiałaś takie awantury, że aż ciebie wypędzili! I po co?
Nie lepiej było zostać i przez ten rok tańczyć na balach, a może i Wielki
Książę byłby z tobą mówił jak ze inną. Wtedy i mnie, i innym wydawało się, że
ty bohaterka, ale teraz my już rozumniejsze i wiemy, że to na nic się nie
przyda. Co tam jakieś dwie, a choćby dwadzieścia i sto panien z Institutu,
pomoże ze swoim buntowaniem się, kiedy wszyscy "muszą robić, co każe
naczalstwo — czy instytuckie, czy inne — bo naczalstwo jest silne, a my słabi.
Kto ma władzę, ten rozkazuje, a kto nie ma, ten słucha. Wszędzie tak na
świecie. Tak i historia uczy. Albo nam źle teraz? Marny wszystko, co trzeba — i
szkoły, i poczty, koleje, i kraj wzbogaciał, i Polacy nie kłócą się między
sobą, jak dawniej, kiedy mieli swobodę. My wtedy nie potrafili jej używać. Tak
przyszli mocniejsi i zaprowadził porządek. Wszędzie i zawsze tak bywało. My do
polityki nie mamy zmyśla, to i lepiej, że nie mieszamy się, i nie robimy takich
głupstw jak król Sobieski, który Bóg wie po co i na co gonił aż pod Vienę, a
tymczasem w kraju były bezporządki i awantury. Nasi królowie nie umieli rządzić
i uciskali poddanych. Dlatego Chmielnicki powiedział: „Wolimo pod cara
wostocznawo, prawostawnawo".
I
Kozacy się zbuntowali przeciw naszym wielmożom i przeciwko królowi, a królowie
słuchali ciągle Jezuitów i gnębili każdą inną wiarę, gorzej od Ruskich. Przez
Jezuitów my przepadli, bo zamiast donkiszotować po świecie, trzeba było
pilnować porządku w kraju, toby tego wszystkiego nie było. A jak chcieli być
potężni, to czemu Sigismund III nie skorzystał i nie posadził swojego syna na
moskiewskim prestole , kiedy jego zapraszali? Wielka rzecz, że musiałby zostać
prawosławnym, toć toć chrzęścijańska wiara, a i Henryk IV zmienił religię, bo
sobie powiedział: „Paris vautune messe" . Nas fanatyzm i nietolerancja
zgubiły, a i to także, że my wszystkim wierzyli, tylko nie tym, co trzeba. Ot,
i taki Napoleon I. Dużo on nam zrobił? A choć Aleksander I przebaczył, że my
jemu pomagali przeciw Rosji, to Polacy byli niewdzięczni i zrobili rewolucję, a
potem jeszcze wozstanije. I teraz nam gorzej, jak mogło być bez buntów. Ciągle
my robili głupstwa i wcześniej czy później nas musieli pozbawić władzy, to u
nas były złe granice i ludzie bez rozumu. A teraz spokój, każdy zajmuje się
swoją robotą — Ruscy kupują u nas zboże, trzewiki, rękawiczki i my wzbogacamy
się. Czy to źle?
I
choćby taka Instituitka: jej dają patent, ona może zostać czastną uczitielnicą
i mieć dużo pieniędzy. A jak która skończy pensję, to jej patent tyle wart, co
zwyczajny list papieru. Ruscy nie tacy źli, jak nam się dawniej zdawało, tylko
nie trzeba z nimi ostro — oni tego nie lubią. I kto by lubił? Czy przyjemnie,
jak tobie ma złość robią? Im także niemiło. A ty w ostatnim liście dziwisz się,
że ja nie taka, jak byłam. Prawda: bo starsza i rozumniejsza, a ty nie nabrałaś
jeszcze rozumu. Dobrze pomyśl nad tym, co piszę, a przekonasz się, że prawda
moja".
niedziela, 15 listopada 2015
Solidarni z Francją !
Solidarni z Francją, solidarni z ofiarami zamachów
terrorystycznych w Paryżu.!
Dziś każdy jest Francuzem lub Francuzką !
poniedziałek, 26 października 2015
Bo takie jest życie ...
Napiszę dziś coś bardzo kontrowersyjnego; Nie lubię boksu,
ale przede wszystkim nie lubię i nie szanuję bokserów. Nie mam szacunku do ludzi,
którzy na własne życzenie robią z siebie kaleki. Wielu ludzi nie ma idealnego zdrowia,
borykają się z trudami swoich dolegliwości, chorób, często nieuleczalnych. A ci pseudo, sportowcy niszczą swoje zdrowie na ringu udając
twardzieli. Np. taki Mohammed Ali, który
ze zdrowego pełnych sił człowieka stał się trzęsącą się roślinką, bo nie
przerwał walki z powodu opóźnionych w rozwoju fanów, którzy uznaliby to za ujmę
na honorze. Czyste kretyństwo!
Nie zrozumcie mnie źle cenie ludzi, którzy
trenują sztuki walki, ale takich, którzy robią to po to, aby umieć się bronić w
realnym życiu.Na ulicy takie umiejętności mogą się zawsze przydać, ale robienie
z siebie kaleki za pieniądze lub dla
poklasku uważam za idiotyczne. Z resztą ci wszyscy bokserzy nie są zbyt
ciekawymi ludźmi w życiu realnym czytałam nieraz ich wypowiedzi.
Mam czasami wrażenie,
że to tępe osiłki napakowane sterydami, agresywne, nieopanowane zwierzęta,
które wszędzie widzą wrogów, z którymi trzeba się bić. Jedynymi bokserami na poziomie są bracia Kliczko,
ale to już najwyższa półka dostępna dla nielicznych.
Oni zawsze wygrywają może, dlatego, że nie są pyszałkami, ale używają też mózgu, a przede wszystkim doceniają przeciwników a to jest najważniejsze w każdej walce.
Oni zawsze wygrywają może, dlatego, że nie są pyszałkami, ale używają też mózgu, a przede wszystkim doceniają przeciwników a to jest najważniejsze w każdej walce.
Co prawda bokserzy nie grzeszą inteligencją, ale
czasami filmy o boksie są znakomite . . Znalazłam bardzo fajny cytat
z filmu Rocky V, Uznałam, że warto się z Wami nim podzielić. Przyda się każdemu,
jako motto w przebijaniu się przez życie.
"Powiem ci coś, co już pewnie wiesz. Życie to nie tylko
słodycz. To znój i trud. I jeśli mu się poddasz, to nieważne jaki jesteś
twardy, przydusi cię do gleby.
Mnie, ciebie,
każdego. Takie jest życie.
Nieważne jak mocno
bijesz, ale jak dużo jesteś w stanie znieść i nadal iść do przodu. Tak powstaje
zwycięzca.
Jeśli wiesz na co cię stać, rób to, na co cię stać.
Jeśli wiesz na co cię stać, rób to, na co cię stać.
Ale musisz być gotowy
na ciosy.
I jeśli nie jesteś
tym, kim chcesz być, nie szukaj winy w innych.
Tak robią tchórze."
Tak robią tchórze."
poniedziałek, 19 października 2015
Hiszpańskie śniadanie
Za oknem robi się już szaro, zimno, spadają liście z
drzew zaczyna się jesień, której nadal nie potrafię zaakceptować. Nie lubię tej pory roku, bo jest zimna,
niemiła a po niej następuje zima, której też nie lubię.
Dlatego też od jakiegoś
czasu, gdy nadchodzi ta obrzydła pora roku żegnam lato w sposób wyjątkowy,
czyli śniadaniem w stylu krajów znacznie cieplejszych niż Polska. W tym roku postanowiłam
pożegnać je w stylu hiszpańskim.
Hiszpania to piękny, ciepły kraj z radosnymi i
pełnymi życia ludźmi. Kraj, który zazwyczaj kojarzy się z wakacjami, czyli
najpiękniejszym czasem w roku, który niestety bardzo szybko mija,;-(
Zacznijmy, więc;
Tradycyjne hiszpańskie śniadanie składa się z soku
pomarańczowego lub kawy oraz grzanek z różnymi dodatkami (po hiszpańsku zwane Bruschetta)..Ja wybrałam
dietetyczne grzanki z pomidorem ...
Składniki:
- bagietka albo kajzerka lub chleb tostowy
- ząbek czosnku
- pomidor
- oliwa z oliwek
Sposób przygotowania;
- Bagietkę lub chleb tostowy przekroić wzdłuż na pół i natrzeć czosnkiem, lekko posolić, skropić oliwą potem przypiec na czym macie (patelnia, grill elektryczny, toster ...).
- Pomidora obrać ze skórki , pokroić na małe kawałeczki , dodać oliwy i przypiec na patelni .
- Na przyrumienioną bagietkę dodać przypieczonego pomidora . Na koniec można jeszcze dodać bazylie lub zieloną pietruszkę .
Życzę smacznego !
poniedziałek, 12 października 2015
wtorek, 29 września 2015
Kurdyjskie wojowniczki
W czasach pradawnych bogów , wojowników i królów
Świat pogrążony w chaosie czekał na bohaterów
O to Amazonki
wojownicze kobiety
zahartowane w ogniu bitwy
Siła
,namiętność , niebezpieczeństwo
ich odwaga zmieniła świat
Świat antyczny kryje wiele tajemnic , które do tej
pory funkcjonują w naszej świadomości. Jedną z takich tajemnic jest historia o
Amazonkach wojowniczkach żyjących z wojen i napaści. Wywodziły się one od Boga
Aresa i Nimfy Harmonii]. Zamieszkiwały podobno wybrzeża Morza Czarnego lub
Trację, bądź też północne wybrzeże Azji Mniejszej.
Ich społeczność stanowiły wyłącznie kobiety, jednak
utrzymywały stosunki z mężczyznami żeby podtrzymać ród. Swoje potomstwo płci
męskiej zabijały lub kaleczyły (oślepiały albo okulawiały) bądź oddawały ojcom
na wychowanie, dzieci płci żeńskiej kształciły w sztuce wojennej.
Uważano, że
Amazonki usuwały dziewczętom pierś, aby nie przeszkadzała im w napinaniu
cięciwy łuku lub rzucaniu dzid. Słynęły z niezwykłej waleczności (Świetnie
ciskały oszczepami i strzelały z łuku). Strzegły swoich terenów pokonując o
wiele liczebniejsze armie składające się z mężczyzn, którzy przerastali je masą
i siłą. Tak było …
Mit o Amazonkach przetrwał wiele wieków i żadna
religia patriarchalna nie zdołała jej wymazać. Amazonki przetrwały do czasów
współczesnych, chociaż ich działalność jest już zupełnie inna …
Dzisiejsze Amazonki to kobiety po mastektomii, które
dzielnie walczą z rakiem piersi ( i mimo nawet takiej walki też są
atakowane).Tak przynajmniej było do tej pory. Jednak ostatnie wydarzenia na
wschodzie w świecie islamskim spowodowało powstanie oddziałów kobiecych, które
walczą bezwzględnie z państwem islamskim. Współczesnymi Amazonkami są
kurdyjskie bojowniczki. Kiedy mężczyźni udając uchodźców walczą zaciekle o to,
aby dostać się za wszelką cenę do Europy zachodniej (Niemiec lub Szwecji
kobiety walczą dzielnie z islamskimi bandytami.
Na Frondzie znalazłam wywiad z bojowniczką
kurdyjską, wiem, że Fronda to nie jest wiarygodna gazetą ani stroną
internetowa, ale czasami napiszą coś mądrego;-). Myślę, że w obliczu
narastającej fali tzw. uchodźców zmierzających do Europy warto się z nim
zapoznać, bo możliwe, że niedługo i my będziemy musiały wziąć z nich
przykład...
Dowódca kurdyjskich kobiecych milicji walczących
przeciwko Państwo Islamskiemu w syryjskim Kobani, Nesrin Abdullah, odwiedziła
Pragę, gdzie uczestniczy w konferencji dotyczacej bezpieczeństwa.
- Jak to się stało, że kobieta taka jak pani stoi na
czele walki z IS?
– Studiowałam dziennikarstwo w Syrii i kontynuowałam
naukę na uniwersytecie w Kairze. Byłam dziennikarką, ale nastała sytuacja,
ktorej nikt nie oczekiwał: powstało Państwo Islamskie i zaczęły się te
wszystkie okrucieństwa. Wtedy są trzy możliwości. Albo uciekniecie, albo was
zabiją, albo wy ich musicie zabić. Dlatego zdecydowałam się walczyć z nimi tak,
aby oni nie mogli zabić nas.
- Ilu żołnierzy IS padło z waszych rąk?...
– Nie jest żadną tajemnicą, że naszym kobiecym
oddziałom udało się zabić setki członków IS. Chcę podkreslić, że to właśnie my,
kobiece oddziały, pokazałyśmy światu, że IS można pokonać. Do tej chwili
mieliśmy wrażenie, że są nie do pokonania. Byli zwycięzcami w Iraku, w Syrii.
No i zaatakowali nas, i wtedy pokazaliśmy światu, że nie są niepokonani. I to
nie tylko męską ale również kobiecą siłą.
- W jakim stadium znajduje się teraz walka przeciwko
IS?.
– Udało nam się oczyścić region kurdyjski z tak
zwanych wojowników państwa islamskiego. My ich nie nazywamy wojownikami, tak
jak wy tutaj w Europie. Dla nas to są kreatury. Gdyby mieli ludzkie dusze, nie
zabijaliby dzieci i nie handlowali ich organami. Prawda jednak jest taka, że
ciągle zdarzają się samobójcze zamachy. A jeżeli chodzi o rosyjską interwencję,
to bez współpracy cywilizowanego świata IS nie będzie mozna pokonać. Samymi
lotniczymi atakami już w ogóle nie. Ale każde wsparcie i pomoc jakiegokolwiek
państwa są cenne.
- Dlaczego IS jest dla niektórych ludzi takie
atrakcyjne? Przyłączają się do niego muzułmanie z Zachodu…
– To jest wojna religijna, a w niej wartości się nie
liczą. Nie jest dziwne, że człowiek, który wyrósł w Europie, jest wykształcony
i jest lekarzem albo inżynierem, opuszcza ten „luksus” i idzie walczyć.
Dlaczego jest pan zdziwiony? To jest walka motywowana religijną ideologią.
- Czy IS jest zagrożeniem dla Europy i świata?
– Kiedy my Kurdowie już przed laty wskazywaliśmy na
niebezieczeństwo islamizacji Bliskiego Wschodu, nikt nam nie wierzył. IS z
pewnością nie zatrzyma się na Bliskim Wschodzie. Mamy informacje, że stara się
przeniknąć do Europy i USA. I jest to w zgodzie z ich religijną ideologią.
Konieczne jest, żeby świat wyciągnął naukę z tego, jak IS rozrastało się w
Syrii i w Iraku. Wiele lat pracowali w ukryciu i Asad ich nie docenił, tak samo
jak w Egipcie. Gdy tylko byli pewnie swojej siły, zaatakowali. Taka sama
sytuacja będzie się powtarzać w Europie.
- Czy obawy przed falą imigracji do Europy maja
uzasadneinie? Czy imigracja może sprowadzić do nas bojówkarzy IS?
– Państwom europejskim i ich organom bezpieczeństwa
jest wiadome, ilu ludzi z Europy poszło walczyć w szeregach IS, ale z pewnością
nie wiedzą ilu nie pojechało tam walczyć, tylko przejść szkolenie i
niezauważonym wrócić do Europy. My wiemy, co dzieje się w ich obozach
szkoleniowych w Syrii i Iraku, skąd członkowie IS są wysyłani do Europy. Kraje
Europy nie biorą tego niebezpieczeństwa poważnie, nie doceniają tego i nie
podejmują żadnych efektywnych środków bezpieczeństwa. Europa nie podejmuje
skutecznych kroków w walce przeciwko IS, pomaga nam tylko lotnctwem, a to za
mało.
- Co się musi stać, żeby IS zostało pokonane?
– Podstawą tego jest walka, bez walki nie odejdą.
Zdecydowanie będzie trzeba oczyścić teren z użyciem jednostek operujących na
lądzie. Europa powinna zacząć walczyć efektywniej niż do tej pory.
Tłumaczenie Mariusz Malinowski, na podst.
www.novinky.cz
Źródła :
Amazonki -Historia Kobiet
Imperium Kobiet
Wywiad z Kurdyjską bojowniczką
poniedziałek, 21 września 2015
Czas...
Today I am a year older.
I had my birthday and I didn’t understand,
how fast a year had gone by.
Why do hours run through my fingers like water?
Time, where do you fly?
Time, you are stealing my day,
Time, I can’t catch up with you.
Would you please wait for me?
Time, you are flying, fading away.
Time, you love the flow.
Time, could I only hold on to you.
Time, tell me, when were you born?
Or were you born together with us?
Time, are you the one who is fading away,
Or is it us who are actually fading away?
środa, 9 września 2015
Tegoroczne lato...;-)
Tegoroczne lato było inne niż poprzednie. Było gorące wręcz
zniewalająco upalne;-). Nie dało się przez cały dzień przesiadywać w ogrodzie
ani na tarasie. Większość upalnych dni trzeba było spędzać w domu kryjąc się przed
wysoką temperaturą i słońcem.
Jednak nie było tego złego, co by na dobre nie
wyszło otóż dni były upalne a noce ciepłe, dlatego spokojnie do północy
większość ludzi siedziała w swoich ogrodach podziwiając niebo i bawiąc się w amatorów
astronomii. Nie można też zapomnieć o
nocnych spacerach …i nowych znajomościach, które podarowała letnia ciepła noc. Było cudwnie, było pięknie, było wspaniale;-)
Przyznam się szczerze, że lubię upały, ale nie lubię deszczu,
po którym temperatura spada o kilkanaście stopni, dlatego ja nie narzekałam na
gorące dni i susze, która ogarnęła całą Polskę wręcz przeciwnie wreszcie się
dogrzałam i wypoczęłam tak jak lubię najbardziej ….;-) A jak Wy spędziliście ten najpiękniejszy czas
w roku?
czwartek, 9 lipca 2015
Wino,taniec,śpiew,czyli jedziemy na wakacje ;-)
Wakacje, upalne lato ,wino ,dobra muzyka , taniec i nic
nie jest już potrzebne, aby zacząć oddawać się wakacyjnemu hedonizmowi.;-) . Nareszcie lato tak długo oczekiwane. Lipiec to
czas, w którym przerywam blogowanie i oddaje się wakacyjnemu szaleństwu …; -)
Wracam jak zwykle do Was we Wrześniu pełna nowych i radosnych doświadczeń .
Dziś pożegnam się z Wami piosenką Bałkanica zespołu Piersi .Piosenka
odniosła bardzo duży sukces. Zespół podobno dostał wiele emaili z prośbą od fanów,
aby kontynowali ten nurt w zespole.
Absolutnie
mnie to nie zdziwiło, bowiem Polacy to zazwyczaj bardzo radosny naród pragnący wolności
i zabawy. Myślę, że gdyby jedna cecha narodowa Polaków została zlikwidowana,
czyli utrudnianie sobie życia we wszystkich jego dziedzinach. Wszystkim żyło by
się lepiej i wielu młodych ludzi by stąd nie wyjeżdżało. A wyjeżdżają nie tylko
z poowdu braku pieniędzy, ale właśnie z
powodu tych utrudnień …
Jednak w czasie wakacji zapomnijmy o trudach, problemach, troskach.
Ten czas starajmy się wykorzystać na przyjemności.
W Końcu to najbardziej beztroski czas w roku
a trwa on tak krótko…
Bałkańska w żyłach płynie krew,
Kobiety, wino,
taniec, śpiew.
Zasady proste w życiu
mam,
Nie rób drugiemu tego
, czego ty nie chcesz sam!
Muzyka, przyjaźń,
radość, śmiech.
Życie łatwiejsze
staje się.
Przynieście dla mnie
wina dzban,
Potem ruszamy razem w
tan!
Orkiestra nie
oszczędza sił
Już trochę im brakuje
tchu.
Polejcie wina również
im
Znów na parkiecie
będzie dym!
Bałkańskie rytmy,
polska moc!
Znów przetańczymy
całą noc!
I jeszcze jeden,
malutki wina dzban,
I znów ruszymy razem
w tan!
Będzie! Będzie zabawa!
Będzie się działo!
I znowu nocy będzie
mało.
Będzie głośno, będzie
radośnie
Znów przetańczymy
razem całą noc.
Udanych Wakacji !!!
wtorek, 30 czerwca 2015
Blondynka w podróży,czyli książki na wakacje
Lubię czytać książki, ale ostatnio zauważyłam, że moje
upodobania czytelnicze są typowo kosmopolityczne z resztą chyba zawsze takie były,
bowiem nie mam zwyczaju czytać polskich pisarzy. Sięgam zazwyczaj po literaturę
obcą francuską, anglojęzyczną czy też latynoamerykańską w ostateczności włoską.
Wynika to może z tego, że literatura polska wydawała mi się zawsze taka nudna, pełna
martyrologii i patriotyzmu, walki o lepszą Polskę itd.. Ileż razy można czytać
jedno i to samo? Wiem, że tak a nie
inaczej ukształtowała nas historia, ale jeśli ktoś nie ma zadatków na patriotę
to trudno mu się zachwycać tego typu literaturą.
Niemniej jednak zdarzyło mi się sięgnąć ostatnio po książkę
polskiej pisarki i podróżniczki Beaty Pawlikowskiej. Pisze Ona książki o podróżach
a także wydała serie poradników psychologicznych i książek do nauki języków obcych . Przyznam się szczerze,
że byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, bowiem nie było ani krzty patriotycznych
odniesień, czy martyrologicznych przynudzań ,.
Mogę śmiało powiedzieć, że jest Ona
takim żeńskim odpowiednikiem Paulo Coelho..Może nie jest to do końca dobre porównanie
niemniej jednak jest to kobieta wolnościowo i feministycznie nastawiona do życia,
ma swoją bardzo liberalną i ciekawą filozofie życia , z którą warto się zapoznać .
Jej poradniki i książki mają tą zaletę, że
odnoszą się do realiów polskich, co jest bardzo ważne, bo inna jest specyfika i
styl życia Amerykanów czy Europejczyków z krajów zachodnich a inne realia są tutaj w Polsce. Pani Beata w swoich książkach pokazuje jak
swoje życie można zmienić, jak spełniać marzenia i być spełnionym niezależnie,
gdzie się mieszka i w jakiej jest się
sytuacji życiowej. Każda Polka i Polak może zmienić swoje życie dzięki radom pisarki, co jest ogromnym plusem jej książek .
Z tego co wiem nie zawsze w życiu Beaty Pawlikowskiej było
łatwo . Musiała się ona podnieść z wielu porażek i bolesnych doświadczeń
a mimo to jest kobietą szczęśliwa i spełniona,
co w tym kraju nie jest sprawa łatwą no i podróżuje samotnie po całym świecie
niczego się nie obawiając. ;-)
Przeczytałam do tej pory książki W Dżungli życia oraz
Blondynkę na Bali, Teraz czytam Blondynkę u Szamana a niedawno kupiłam sobie
Blondynkę na Jawie. Czeka wiec na
mnie bardzo ciekawa lektura na wakacje .
;-)
Na koniec załączam Wam mały cytat z Książki Pani Beaty
Blondynka na Bali i zachęcam Was do zapoznania się z tą pisarką i jej
twórczością .
W podróży jest dokładnie tak samo jak w życiu . Co ma się
zdarzyć ,to będzie . Nie ryzykuję bez potrzeby ani dla zabawy , Czasami jednak
trzeba podjąć decyzje nie mając do końca pewności jakie będą konsekwencje Zaufać swojemu instynktowi ,Albo po prostu poddać się przeznaczeniu .
W chwili, kiedy zgadzasz się na to, co będzie, świat zaczyna
się tobą opiekować. Dopóki walczysz i usiłujesz przejąć kontrolę nad
przyszłością, jesteś jak obcy przybysz w żelaznej zbroi na nowej planecie. Być
może nikt cię nie zaatakuje, ale i nikt nie zaoferuje ci pomocy. Zdejmij
pancerz i zdaj się na to, co ma być. Wtedy poczujesz, że ktoś lub coś o ciebie
dba. Na każdym kroku.
Kiedy przestaniesz
gorączkowo szukać drogowskazów i dokładnych map, poczujesz ,ze świat sam cię
prowadzi. W najlepszym dla ciebie kierunku .
niedziela, 21 czerwca 2015
Podróżować inaczej ,czyli jak zostać Pielgrzymem?
Wakacje to najpiękniejszy czas w roku, to czas odpoczynku,
ale także podróży. Niektórzy lubią zaplanować podróż od początku do samego końca
nie zostawiając sobie miejsca na nieoczekiwane zdarzenia. Nie dziwi mnie to, bowiem
po całym roku pracy, niekiedy niemiłych życiowych zdarzeń ludzie chcą po prostu
odpocząć, poleżeć na plaży a między czasie pozwiedzać z przewodnikiem piękne zabytki zbytnio się nie przemęczając .
Nie ma w tym nic złego sama lubię dobrze zorganizowane wycieczki z fachową obsługą. Do dziś wspominam bardzo udany wyjazd do Włoch, gdzie spędziłam naprawdę mile czas zwiedzając i zarazem odpoczywając.
Nie ma w tym nic złego sama lubię dobrze zorganizowane wycieczki z fachową obsługą. Do dziś wspominam bardzo udany wyjazd do Włoch, gdzie spędziłam naprawdę mile czas zwiedzając i zarazem odpoczywając.
Jednak, gdy człowiek naczyta się książek podróżniczych ma
ochotę czasami spróbować podróżować inaczej, zdać się na los, przeznaczenie, posmakować
prawdziwej wolności z jej wadami, zaletami i konsekwencjami, jakie za sobą niosą.
Po jakimś czasie okazuje się, że nie ma się tyle odwagi i charakteru, aby udać się w nieznane. Powiedzmy sobie prawdę im jesteśmy starsi tym bardziej się boimy, tym bardziej odczuwamy strach, lek i widzimy świat, jako niebezpieczne miejsce.
Po jakimś czasie okazuje się, że nie ma się tyle odwagi i charakteru, aby udać się w nieznane. Powiedzmy sobie prawdę im jesteśmy starsi tym bardziej się boimy, tym bardziej odczuwamy strach, lek i widzimy świat, jako niebezpieczne miejsce.
Dla takich osób mam pewną radę a właściwie nie ja ją mam,
ale Paulo Coelho. Stosując się do tych rad urozmaicimy sobie czas
wakacji, ale jednocześnie zachowamy upragnione minimum bezpieczeństwa a przy
okazji sami zostaniemy pielgrzymami jak
Paulo Coelho…
A o to jego rady:
Bardzo wcześnie zdałem sobie sprawę, że podróżowanie to dla
mnie najlepszy sposób na zdobywanie wiedzy. Nadal mam duszę pielgrzyma i
pomyślałem sobie, że wykorzystam tę rubrykę, aby przekazać wam choć część
swojej wiedzy w nadziei , że będzie ona przydatna innym pielgrzymom takim jak
ja.
1. Unikaj muzeów.
Może to się wydać radą absurdalną, ale pomyślmy o tym przez chwilę. Kiedy
jesteś w obcym mieście, czyż poszukiwanie teraźniejszości nie jest ciekawsze od
poszukiwania przeszłości? Rzecz w tym, że ludzie czują się zobowiązani do
odwiedzania muzeów, ponieważ w dzieciństwie uczono ich, że podróżowanie polega
na odnajdywaniu śladów przeszłości. Oczywiście, że muzea są ważne, ale musisz
wiedzieć, co chcesz w nich zobaczyć. W przeciwnym razie opuścisz muzeum z
poczuciem, że zobaczyłeś klika bardzo ważnych i wspaniałych przedmiotów, tyle
tylko że nie będziesz mógł sobie nawet przypomnieć, co to dokładnie było.
2. Przesiaduj w
barach. To w barach, a nie w muzeum można ujrzeć prawdziwe oblicze miasta.
Mówiąc o barach, nie mam na myśli nocnych klubów, lecz miejsca, do których
przychodzą zwyczajni ludzie, aby się czegoś napić, ponarzekać na pogodę i
pogawędzić. Kup gazetę i poczytaj o ludzkich wzlotach i upadkach. A jeśli ktoś
zagai z tobą rozmowę, choćby najbłahszą, porozmawiaj z nim - jedno przelotne
spojrzenie nie wystarczy, by ocenić wartość drugiego człowieka i poznać jego
ścieżkę życiową.
3. Bądź otwarty. Najlepszym
przewodnikiem jest ktoś, kto mieszka w danym miejscu, wie o nim wszystko, jest
z niego dumny, ale nie pracuje dla biura podróży. Wyjdź na ulicę, wybierz
osobę, z którą chcesz porozmawiać, i zapytaj ją o coś, np.: Gdzie stoi katedra?
Gdzie jest poczta? Jeśli nic z tego nie wyjdzie , spróbuj porozmawiać z kimś
innym - gwarantuję ci, że przed końcem dnia znajdziesz dla siebie doskonałego
towarzysza.
4. Spróbuj podróżować
sam. To będzie trudniejsze, nie będzie bowiem nikogo przy tobie, kto by się
tobą opiekował, ale tylko w ten sposób możesz naprawdę pozostawić swój kraj za
sobą. Podróżowanie w grupie sprowadza się do tego, że jesteś w jakimś obcym
kraju, rozmawiasz tylko w swoim ojczystym języku, robisz to, na co pozwala ci
"przywódca stada", i ciekawią cię bardziej plotki o twoich
współtowarzyszach podróży niż odwiedzane miejsca.
5. Nie porównuj.
Niczego nie porównuj, ani cen, ani poziomu higieny, ani jakości życia, ani
środków transportu, niczego! Nie podróżujesz przecież po to, aby dowieść sobie
samemu, że masz lepsze życie niż inni ludzie. Twoim celem jest dowiedzieć się,
jak żyją inni, czego mogą cię nauczyć, jak sobie radzą zarówno codziennością,
jak i z tym, co w ich życiu niezwykłe.
6. Zrozum, że wszyscy
cię rozumieją. Nawet jeśli nie mówisz językiem kraju, w którym jesteś, nie
obawiaj się: byłem w wielu miejscach, w których w ogóle nie mogłem się
porozumieć, a zawsze znalazłem pomoc, wskazówki, dobrą radę, a nawet miłość.
Niektórzy ludzie myślą, że podróżując samotnie, zgubią się, zginą z kretesem,
gdy tylko wyjdą na ulicę nieznanego miasta. A przecież wystarczy, abyś miał
wizytówkę hotelu w kieszeni, w najgorszym wypadku zatrzymasz taksówkę i
pokażesz adres kierowcy.
7. Nie kupuj za dużo.
Wydawaj pieniądze na rzeczy, których nie będziesz musiał potem dźwigać: na
dobry spektakl, restaurację, wycieczki. W obecnych czasach globalizacji i
internetu możesz kupić cokolwiek bez konieczności płacenia za nadbagaż.
8. Nie próbuj
zobaczyć całego świata w miesiąc. Znacznie lepiej pozostać w jakimś mieście
przez cztery czy pięć dni, niż odwiedzić pięć miast w ciągu tygodnia. Miasto
jest jak kapryśna kobieta - aby ja uwieść i aby się całkowicie odsłoniła,
potrzeba czasu.
9. Podróż jest
przygodą. Henry Miller zwykł mawiać, że dużo ważniejsze jest odkryć kościółek,
o którym nikt inny dotąd nie słyszał, niż z poczucia obowiązku pojechać do
Rzymu i zwiedzić Kaplicę Sykstyńską, gdzie kilkaset tysięcy innych turystów
krzyczy ci do ucha. Oczywiście, warto zobaczyć Kaplicę Sykstyńską, ale pochodź
sobie także po ulicach, odkryj nieznane zaułki, zakosztuj swobody poszukiwania
czegoś, co mało znasz. Możesz być pewien, że jeśli to coś odnajdziesz, odmieni
to twoje życie.
wtorek, 9 czerwca 2015
W oczekiwaniu na wakacje ;-)
Powoli wielkimi krokami zbliża się lato i wakacje.
A ostatni weekend był taki cudownie upalny. Wreszcie można było się rozebrać i
poczuć słońce na swojej skórze. Przyznam się szczerze, że coraz mniejszą mam ochotę
siedzieć przed ekranem komputera, Notka o Asatru czeka na obróbkę a post o
Ikebanie nawet nie chciało mi się zaczynać...
Przyznam się szczerze, że mam ochotę udać się na wcześniejsze niż zazwyczaj
blogowe wakacje. Zwykle moja przerwa
wakacyjna zaczyna się na początku lipca, więc jest jeszcze trochę czasu, aby napisać
klika notek.
Właśnie jest czas, ale tak jakoś ta pogoda za oknem po prostu rozleniwia …. Ciągnie człowieka do ogrodu, na werandę czy balkon, na wygrzewanie się w słońcu, wylegiwania się pod parasolem i nic nie robienie. Czy Wy też tak macie?
Właśnie jest czas, ale tak jakoś ta pogoda za oknem po prostu rozleniwia …. Ciągnie człowieka do ogrodu, na werandę czy balkon, na wygrzewanie się w słońcu, wylegiwania się pod parasolem i nic nie robienie. Czy Wy też tak macie?
Moim zdaniem wakacje powinny się zaczynać już
w maju a przynajmniej na początku czerwca i trwać do października, powinno być
po prostu więcej wolnego. Podobno najwięcej urlopu, wakacji mają Hiszpanie oraz
Włosi, ale oni mają oprócz dni wakacyjnych jeszcze sjestę a my ze względu na klimat
tej przyjemności jesteśmy pozbawieni.
W Polsce natomiast mamy mało wolnego i
zawsze musimy się do czegoś śpieszyć przynajmniej ja mam takie wrażenie . No chyba,
że jesteśmy w Krakowie a wtedy czas płynie jakby wolniej, bo ludzie nie za
bardzo się śpieszą, ale Kraków jest na południu, więc może stąd wzorem
południowych krajów taka mentalność z wiatrem do naszego regionu przylatuje;
-)))
I dobrze miejmy nadzieje, że to ocieplenie klimatu, którym tak straszą w
mediach zmieni nasz klimat na południowy tylko brakuje morza, bo te góry w
naszym regionie są tak potrzebne jak dziura w moście …; -) A może zamiast narzekać
pora zmienić kraj i miejsce zamieszkania…;-)))))
czwartek, 28 maja 2015
niedziela, 24 maja 2015
Miłość ....
Kochać to nie znaczy zawsze to samo
Można kochać tak
lekko, można kochać bez granic
Kochać żeby zawsze
i wszędzie być razem
Wierzyć, że jest
dobrze, gdy jesteśmy sami
Kochać to nie
znaczy zawsze to samo
Kiedy jesteś
daleko kochasz przecież inaczej
A kiedy pragniesz
tak mocno, żebyś nie żałował
Kiedy jesteś
daleko możesz wszystko stracić
Kochać to nie znaczy zawsze to samo
Trzeba stale
uważać, żeby kogoś nie zranić
Nie tak łatwo jest
kochać, nie tak łatwo być razem
Kiedy wszystko
najlepsze dawno już za nami
A kiedy przyjdzie
na Ciebie czas
A przyjdzie czas
na Ciebie, porwie Cię wtedy wysoko tak
Do góry Cię uniesie
Lecz nagle możesz zacząć spadać w dół
A to już nie to
samo…
niedziela, 10 maja 2015
Kosmopolityzm
11
lat jesteśmy już w Unii Europejskiej. Jak ten czas leci. Zastanawia mnie jak jest
z dzisiejszym polskim patriotyzmem?
Czy większość Polaków uważa się najpierw za Europejczyków, obywateli świata,
synami i córkami cywilizacji europejskiej, a dopiero potem mieszkańcami swojego
regionu, miasta lub wsi? Czy też większość osób uważa się za Polaków ,a Europę traktuje tylko, jako polityczny i gospodarczy twór?
Przytoczę
Wam teraz cytat z książki Nad Niemnem będzie, to rozmowa Zygmunta Korczyńskiego
z jego matką Andrzejową Korczyńską. Większość zapewne z Was pamięta tę lekturę z lekcji języka polskiego. Postać
Zygmunta Korczyńskiego była bardzo negatywnie oceniana, jako kosmopolitę bez żadnych
wartości. Ja uważałam, że wychowany przez matkę z dala od Polski nie był on z
nią związany, była mu ona obca. Był przyzwyczajony do wyższych standardów
mieszkaniowych i cywilizacyjnych. Polska była krajem zacofanym w porównaniu z
krajami zachodu, więc siłą rzeczy wolał wybrać inne miejsce do życia.
Dzisiaj
Polacy wyjeżdżają za granicę i nie
zamierzają tu nigdy wracać , nie widzą tu przyszłości i nie mają też sił
walczyć o inną Polskę, bo w końcu ile razy można o coś walczyć ? Walczyło tyle pokoleń
i im się nie udało, więc dlaczego współczesnej młodzieży miałoby się udać? Dlaczego mają się poświęcać? W imię, czego?
Może
nadeszła epoka takich Zygmuntów Korczyńskich w wersji żeńskiej i męskiej a
jeśli tak to czy jest to coś złego?
Rozmowa Zygmunta Korczyńskiego z Matką Andrzejową Korczyńską
– Powiedział mi Wincenty, że mama życzyła sobie
widzieć się ze mną, gdy tylko do domu wrócę. A ja także w ten piękny wieczór z
Korczyna wracając postanowiłem bardzo poważnie, pomówić dziś z mamą o rzeczach
mających dla mnie wagę wielką, niezmierną...
Spojrzała na niego, w oczach jej zamigotał niepokój.
– Słucham cię, mów! Może myśli nasze spotkały się i
o jednym przedmiocie mówić z sobą pragniemy.
– Wątpię – odpowiedział – jestem nawet pewny, że
mamie nigdy nie przyszło na myśl to, co ja dziś mamie chcę zaproponować, a
raczej o co chcę bardzo usilnie prosić.
Uśmiechnął się do matki pieszczotliwie, z
przymileniem i, schyliwszy się znowu, piękną białą rękę na czarnej sukni
spoczywającą pocałował.
– Parions – zażartował – że propozycją moją mama
będzie zdumioną... nawet oburzoną... oh, comme je te connais, ma petite, chére
maman!... ale po namyśle i spokojnej rozwadze, może...
– Słucham cię – powtórzyła, a piękne jej oczy,
których blask łzy i tęsknoty zgasiły, z niewysłowionym wyrazem powściąganej
czułości spoczywały na tej pochylonej ku jej kolanom głowie, na którą, Boże!
Ileż nadziei, ileż jej cudownych marzeń i namiętnych modlitw spłynęło!
Głowę podniósł, ale nie wyprostował się, tylko w
poufnej i razem coś pieszczotliwego mającej w sobie postawie, ręki matki z
dłoni nie wypuszczając mówić zaczął:
– Nieprawdaż, najlepsza mamo, że u stóp twoich i u
twojego serca dziecinne i trochę późniejsze nawet lata spędziłem tak, jak
spędzać je musiała la belle au bois dormant, słodko drzemiąca w swym
kryształowym pałacu, wśród zaklętego lasu, którego nigdy nie dotykała jej stopa
i z którego przychodziły do niej tylko wonie kwiatów i śpiewy słowików?
Nieprawdaż, chére maman, że usuwałaś mię starannie od wszystkiego, co
powszednie i pospolite, a przyzwyczajałaś w zamian do rzeczy pięknych, do uczuć
delikatnych, do marzeń wzniosłych, nieprawdaż?
– Prawda – odpowiedziała.
– I to także jest prawdą, moja mamo, że
przeznaczałaś mię do zadań i losów zupełnie niepospolitych, wysokich... a tak
wszystko skierowywałaś, abym nie mógł i nie chciał mieszać się z szarym tłumem?
Czy to jest prawdą, moja mamo?
– Tak – odszepnęła.
Z powstrzymywaną ciągle czułością, której Głucha
obawa zwalczyć nie mogła, słuchała jego mowy płynnej, pełnej wdzięku i czuła na
swojej ręce pieszczotę jego ręki miękką, delikatną. Takim, jakim przedstawiał
się w tej chwili, łagodny, rzewny, na skrzydłach poezji kołyszący się, Zygmunt
czarował ją zawsze i nie tylko ją jedną, bo i tę także duszę kobiecą, z którą
rozstał się on przed godziną, a która długo jak ptak upojony kąpała się w tym
czarze, i tę drugą, prawie dziecinną jeszcze duszyczkę, która teraz na dole
tego domu tonęła w łzach i trwodze, i – wiele zapewne innych na szerokim
świecie.
– Nieprawdaż, mon adorée maman, że potem sama
wysłałaś mię w świat szeroki, gdzie wiele lat spędziłem wśród najwyższych
wykwintów miast, wśród najwspanialszych widoków natury, na łonie sztuki... że
przez te lata zupełnie odwykłem od tutejszej szarości i pospolitości, do
których zresztą i nigdy przyzwyczajony nie byłem żyjąc w twoim idealnym
świecie, tak jak zaklęta księżniczka żyła w swym kryształowym pałacu?
Nieprawdaż, moja najlepsza, najrozumniejsza mamo?
– Prawda. Ale do czego zmierzasz?
– Zmierzam naprzód do tego, aby ci, ma chére maman,
powiedzieć, że za wszystko, co wyliczyłem, jestem ci gorąco, niewypowiedzianie
wdzięcznym...
Tu pochylony znowu ustami dotknął jej kolan.
– Następnie do tego, że przecież rzeczą jest
niepodobną, zupełnie niepodobną, abym po takiej, jak moja, przeszłości, został
na zawsze przykuty do tego kawałka ziemi, do tych stajen, stodół, obór... que
sais–je? do tego okropnego Jaśmonta, który co wieczór przychodzi mi klektać nad
głową o gospodarstwie... do tych... tych... que sais–je? zamaszystych i razem
jak nieszczęście znękanych sąsiadów... Czyż to podobna? Moja droga mamo, czyż
ktokolwiek, po takiej, jak moja, przeszłości, wobec takich, jak moja, ambicji i
potrzeb może wymagać tego ode mnie?
Ręce szeroko rozpostarł, oczy mu się trochę szerzej
niż zwykle rozwarły, zmarszczka przerznęła czoło. Silnie do głębi był
przekonany, że wymaganie, o którym mówił, byłoby absolutnie niemożliwym i
niesprawiedliwym. Pani Andrzejowa myślała chwilę. Do pewnego stopnia słuszności
skargom syna nie odmawiała. Pamiętała wybornie o swoich własnych wstrętach i
nieudolnościach. Po chwili z namysłem mówić zaczęła:
– Ciernie twojego położenia rozumiem dobrze.
Wszystko to, co wyliczyłeś, czyni je dla ciebie trudniejszym, niż bywa ono dla
innych. Jednak, moje dziecko, niczyje życie na tej ziemi nie może być wolnym od
usiłowań, walk, cierpień i spełniania trudnych...
Prędko z krzesła wstając mowę jej przeciął:
– Dziękuję! Mam już tych usiłowań, walk i cierpień
aż nadto dosyć. Utopiłem w nich dwa lata mego życia. J'en ai assez!
– Gdybyś był wyjątkiem... Ale... wszyscy jesteśmy
nieszczęśliwi...
Stając przed matką zapytał:
– Nie jest przecież życzeniem mamy, abym pomnażał
poczet nieszczęśliwych?
W głosie jej czuć było trochę drżenia, gdy
odpowiedziała:
– Nie ma na świecie matki, która by dziecko swoje
nieszczęśliwym widzieć chciała, ale ja dla ciebie pomiędzy niskim szczęściem a
nieszczęściem wzniosłym wybrałabym drugie.
– Któż tu mówi o szczęściu niskim? – zarzucił – czyż
przyjemności wyborowych towarzystw, piękności wspaniałej natury, rozkosze
sztuki stanowią niskie szczęście?
– Najpewniej nie. Ponieważ jednak tu się urodziłeś,
tu są twoje obowiązki, tu żyć musisz...
– Dlaczego muszę? – przerwał – dlaczego muszę?
Ale właśnie przybyliśmy w rozmowie naszej, droga
mamo, do punktu, na którym umieszczę moją propozycję... non! moją najgorętszą
prośbę...
Zawahał się przez chwilę, patem znowu przed matką
siadając znowu pochylił się ku jej kolanom i rękę jej wziął w swoje dłonie.
Znowu też pieszczotliwie, z wdziękiem, z odcieniem rzewności i poetyczności,
mówić zaczął. Mówił o tym, aby sprzedała Osowce, które były dziedziczną jej
własnością, i aby z nim razem za granicę wyjechała. Mieszkać będą w Rzymie,
Florencji albo w Monachium, każdego lata wyjeżdżać w góry lub nad morze.
Kapitał osiągnięty ze sprzedaży Osowiec w połączeniu z tym, co Klotylda posiada
i jeszcze w przyszłości od rodziców otrzyma, wystarczy im na życie, nie
zbytkowne wprawdzie, ale dostatnie i bardzo przyjemne. Zresztą, on może jeszcze
kiedyś i bardzo bogatym zostanie, gdy w otoczeniu stosownym artystyczne
natchnienia i zdolność twórczą odzyska. Żyć i podróżować będą zawsze razem,
przyjemności wysokich używać, wszystkie marzenia swoje spełniać, tylko trzeba,
aby wydostali się stąd koniecznie, aby koniecznie i co najprędzej wynurzyli się
z tego morza pospolitości, nudy i powszechnych złych humorów. Z lekka żartować
zaczął:
– Nieprawdaż, moja złota mamo, że tu panuje
powszechny zły humor? Wszyscy po kimś albo po czymś płaczą, zbiedzeni,
skłopotani, przelęknieni... Stąd płynie melancholia, qui me monte á la gorge i
dławi mię jak globus histericus tę biedną panią Benedyktową...
Raz tylko wyjeżdżałaś za granicę, droga mamo, i to
dawno... jeszcze z ojcem. Nie znasz więc różnicy atmosfer... nie wyobrażasz
sobie, ile znalazłabyś tam rzeczy pięknych, ciekawych, wzniosłych, prawdziwie
godnych twego wykształcenia, smaku i rozumu!...
Milczała. Z głową podniesioną i spuszczonymi
powiekami siedziała nieruchomo, nie odbierając mu swojej ręki, która tylko
stawała się coraz zimniejszą i sztywniejszą. Na koniec cicho, ale stanowczo
przemówiła:
– Nie uczynię tego nigdy.
Porwał się z krzesła.
– Dlaczego? dlaczego?
Podnosząc na niego wzrok głęboki i surowy
odpowiedziała:
– Dlatego właśnie, co powiedziałeś... Dla tej
właśnie melancholii...
– Ależ to jest wściek... pardon! krańcowy idealizm!
Krańcową idealistką jesteś, moja mamo! Skazywać się na wieczny smutek, kiedy
uniknąć go można, przyrastać do zapadłego miejsca na kształt grzyba, dlatego
tylko że inne grzyby siedzieć w nim muszą – to idealizm bezwzględny, krańcowy
idealizm!
Patrząc mu prosto w oczy zapytała:
– A ty, Zygmuncie, czy nie jesteś idealistą?
On! ależ naturalnie! Uważa się on za idealistę i nie
przypuszcza nawet, aby go ktokolwiek o materialistyczne zasady albo dążności
mógł podejrzewać. Ale w tym właśnie tkwi niemożność pozostawania jego tutaj.
Spragniony jest ideałów i wyższych wrażeń, a otacza go sama pospolitość i
monotonia. Idealistą zresztą będąc do ascetyzmu skłonności nie posiada. Fakirem
ani kamedułą zostać nie może. Jest on człowiekiem cywilizowanym i posiada
potrzeby zaszczepione w niego wraz z cywilizacją: potrzeby uciech i rozrywek
pewnego rzędu, tu do znalezienia niepodobnych. Dla braku wrażeń pracować nie
mogąc, nie ma także żadnych przyjemności, a całe dnie przepędzać bez pracy i
bez przyjemności jest to życie prawdziwie piekielne, od którego oszaleć można,
nie tylko już ze zmartwienia i tęsknoty, ale z samej nudy...
Unosił się. Od dawna już pracujące w nim
niezadowolenie i zniecierpliwienie teraz, wobec oporu matki grożącego ruiną
jedynemu jego ratunkowemu planowi, nadwerężało w nim nawet zwykłą wykwintność
form. Wyglądał daleko mniej żurnalowo niż zwykle. Z rękami w kieszeniach
surduta pokój przebiegał; kilka razy gniewnie i niespokojnie własną swoją
postać obejrzał.
– Tu każdy – wołał – największy choćby idealista,
najgenialniejszy artysta, przemienić się musi w opasłego wołu... Ciało
prosperuje, a duch upada. Czuję w sobie okropną degrengoladę ducha...
Prawdziwie i głęboko nieszczęśliwym jestem... Marnieję, ginę, wszystko, co jest
we mnie wyższego, idealnego, przemienia się w żółć i tłuszcz!...
Przy ostatnich światłach kończącego się dnia pani
Andrzejowa ścigała wzrokiem gwałtowną przechadzkę syna po pokoju i wtedy
dopiero, gdy przerwał się na chwilę potok jego wpółzgryźliwej, wpółżałosnej
mowy, głosem, który z dziwną trudnością wychodził z jej piersi, zauważyła:
– Czy zachęty do tej pracy, której pragniesz, i do
tej, której nie lubisz, niejakiego przynajmniej wynagrodzenia braków, na które
się skarżysz, nie możesz znaleźć w uciechach serca?... Ja kiedyś je posiadałam,
znam więc ich moc i wagę. Jesteś, Zygmuncie, bardzo szczęśliwie ożeniony.
– Nie bardzo – sarknął.
Tak cicho, że zaledwie mógł ją dosłyszeć, zapytała:
– Czy nie kochasz Klotyldy?
Zakłopotany trochę, przechadzkę swą przerwał,
stanął.
– Owszem... owszem... mam dla niej przywiązanie...
dużo przywiązania... ale nie wystarcza mi ona.... do duchowych moich potrzeb
nie dorosła... ta wieczna jej czułość i nieustanne paplanie...
Z żywością mu przerwała:
– Jest to dziecko, piękne, utalentowane i namiętnie
cię kochające dziecko, które w słońcu twojej miłości i przy świetle twego
umysłu dojrzeć i rozwinąć się może... Nie tylko za szczęście, ale i za jej
moralną przyszłość odpowiedzialnym jesteś...
– Pardon! – przerwał – na pedagoga nie miałem
powołania nigdy i do kształcenia żony mojej nie obowiązywałem się przed nikim.
Ce n'est pas mon fait. Jest się dobraną parą lub się nią nie jest. Voilá! A
jeżeli w tym wypadku są jakieś nierówności, ofiarą ich z pewnością jestem ja.
Plecami do pokoju zwrócony stanął przed oknem, za
którym słońce, już niewidzialne, zapalało nad drzewami parku szeroki pas
różowy. Przez kilka minut panowało milczenie, które przerwał stłumiony głos
pani Andrzejowej. Czuć w nim było zdejmującą ją niewysłowioną trwogę.
– Zygmusiu, chodź do mnie... chodź tu... bliżej!
A gdy o parę kroków od niej stanął, szeptem prawie
mówić zaczęła:
– Na wszystko, co kiedykolwiek nas z sobą łączyło,
co kiedykolwiek kochałeś, proszę cię, abyś mi odpowiedział szczerze, zupełnie
szczerze... Zlękłam się, widzisz, niezmiernie myśli, która do głowy mi
przyszła... Uczułam niezmierny ciężar na sumieniu... Jednak pragnę wiedzieć
prawdę, aby móc jasno rozpatrzeć się w położeniu i co jest jeszcze do
naprawiania, naprawić, czego uniknąć można, uniknąć... Czyżbyś prawdziwie i
stale kochał Justynę? Czyżby to uczucie było przyczyną tak prędkiego
zobojętnienia twego dla Klotyldy? Czy... gdybym... zamiast zrażać, zachęcała
cię była do ożenienia się z Justyną i gdyby ona była teraz twoją żoną, czułbyś
się szczęśliwszym, mężniejszym, lepiej do życia i jego obowiązków uzbrojonym?
Zapytań tych, wysłuchał z trochę gorzkim, a trochę
lekceważącym uśmiechem, po czym z rękami w kieszeniach i podniesionymi trochę
ramionami przechadzkę po pokoju znowu rozpoczynając odpowiedział:
– Bardzo wątpię. Wie mama, że rozczarowałem się do
niej zupełnie Zimna jest, przesądna, ograniczona, przybiera jakieś pozy
bohaterki czy filozofki... Przy tym dziś właśnie zauważyłem, że ma takie
zgrubiałe ręce i w ogóle wygląda więcej na prostą, hożą dziewkę niż na pannę z
dobrego towarzystwa... Już też Klotylda daleko jest dla mnie stosowniejszą...
bo delikatniejsza, staranniej wychowana i wcale ładny talent do muzyki
posiada... wcale ładny... Tylko że ja dziwnie łatwo oswajam się ze wszystkim, a
jak tylko oswoję się, zaraz mię nudzi... Ca dépasse toute idée, jaki ja mam
głód wrażeń... Prawdziwie, pod tym względem nienasycony jestem i dlatego
właśnie w tej tutejszej monotonii ginę, marnieję, przepadam...
Mówił jeszcze czas jakiś, ale trudno było zgadnąć,
czy pani Andrzejowa go słuchała. Odpowiedź jego upewniła ją o dwóch rzeczach:
naprzód o tym, że przez Justynę odtrąconym został, następnie, że żadnej z tych
dwóch kobiet prawdziwie i stale nie kochał. Czy kogokolwiek lub cokolwiek mógł
kochać? Powoli, powoli wyniosła kobieca głowa żałobnym czepkiem okryta chyliła
się na pierś, w której wzbierała hamowana jeszcze burza uczuć, i podniosła się
znowu wtedy dopiero, gdy Zygmunt kroki swe przed nią zatrzymując raz jeszcze ze
zmieszaniem prośby i wyrzutu, pieszczotliwości i zniecierpliwienia pytać zaczął:
czy cierpienia jego nie skłonią ją do wykonania planu, który ułożył? czy po
namyśle, zimno na rzeczy spojrzawszy, nie zgodzi się na to, czego on pragnie i
dla podtrzymania swoich twórczych zdolności, dla uniknięcia ostatecznej
degrengolady ducha koniecznie potrzebuje?
Wtedy pani Andrzejowa głowę podniosła znowu i
głosem, w którym brzmiała zwykła już jej wyniosłość i energia, odpowiedziała:
– Nigdy. Ja na te rzeczy nigdy zimno patrzeć nie
będę. Dopóki żyję, nigdy na tej piędzi mojej rodzinnej ziemi, nigdy w tych
ścianach obcy ludzie... obce bogi...
Nagle wybuchnęła:
– Wielki Boże! Ale po mojej śmierci ty to uczynić
jesteś gotów... tak! ty to uczynisz pewno, gdy tylko ja oczy zamknę... Jak
tchórz uciekniesz z szeregów zwyciężonych... jak samolub nie zechcesz łamać się
chlebem cierpienia... Kawał Chrystusowej szaty rzucisz za srebrnik, ażeby kupić
sobie życie przyjemne... Wielki Boże! Ależ ty chyba w chwili uniesienia... w
dziwnym jakimś śnie okazujesz się takim... Zygmuncie, o! mój Zygmuncie! powiedz
mi, że naprawdę inaczej myślisz, i czujesz...
Syn, spokojny i zimny, nie dając się unieść jej
wybuchowi, jakby jej prawie nie słuchając mówił:
– Niech się mama nie unosi! Ależ, moja droga mamo,
proszę się tak nie unosić! Któż tu mówi o samych tylko przyjemnościach życia?
Mnie idzie o coś wyższego, ważniejszego... o moje zdolności... natchnienia...
– Czyż dusza artysty – zawołała – musi koniecznie
być tylko motylem na swawolnych i niestałych skrzydłach przelatującym z róży na
różę? Czy tu ziemia nic nie rodzi? czy tu słońce nie świeci? czy tu królestwo
trupów? że żadnego błysku piękna i życia dokoła siebie znaleźć nie możesz?...
że nic cię zachwyceniem czy bólem, miłością czy oburzeniem wstrząsnąć i
natchnąć nie może? A ja marzyłam... a ja marzyłam...
Tu głos jej drżeć zaczął powściąganymi z całej siły
łzami.
– A ja marzyłam... że tu właśnie, w otoczeniu
rodzinnej natury, wśród ludzi najbliższych ci na świecie, twórcze zdolności
twoje najpotężniej w tobie przemówią... że raczej tu właśnie najpotężniej
przemawiać do nich będzie każda roślina i każda twarz ludzka, każde światło i
każdy cień... że właśnie soki tej ziemi, z której i ty powstałeś, jej łzy i
wdzięki, jej słodycze i trucizny najłatwiej wzbiją się ku twojej duszy i
najpotężniej ją zapłodnią...
Stojąc przed nią w postawie zbiedzonej, prawie
skurczonej, ręce gestem zdumienia rozkładał i prawie jednocześnie z nią mówił:
– Ależ ja tego wszystkiego nie znam... ja, ma chére
maman, z tymi światłami, cieniami, słodyczami, truciznami etc., etc. od
dziecinnych dni nie przestawałem nie zżyłem się... nie przywykłem do nich...
wcale do czego innego przywykłem... Nie możnaż z cywilizowanego człowieka
przedzierzgnąć się na barbarzyńcę z powodu... z powodu soków ziemi, z którymi
się do czynienia nie miało!
Powoli, obu dłońmi opierając się o stół, bo może
nogi posłuszeństwa jej odmawiały, powstała i zapłakała tak, jak płakała zwykle,
bez łkania, bez najlżejszego drgnienia rysów, kilku grubymi łzami, które powoli
stoczyły się po jej policzkach.
– Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina!–
powoli wymówiła. – Zbłądziłam. Pomiędzy tobą a tym, co powinno być najwyższą
twoją miłością, nie zadzierzgnęłam dość silnych węzłów. Mówiłam ci wprawdzie o
tej miłości zawsze, wiele... ale słowa, to widać siew nietrwały...
Zbłądziłam... Ale, dziecko moje...
Tu białe ręce modlitewnym gestem na staniku żałobnej
sukni splotła.
– Nie karz ty mnie za mój błąd mimowolny... o,
mimowolny! bo myślałam, że czynię jak najlepiej... Zamykałam cię w kryształowym
pałacu i w dalekie światy wysyłałam, bo w myśli mojej miałeś być gwiazdą
pierwszej wielkości, nie zaś pospolitą świecą, wodzem, nie szeregowcem. Widać
zbłądziłam, ale ty błąd mój popraw. Pomyśl, głęboko pomyśl nad krótką historią
swego ojca, którą znasz dobrze. Czy nie możesz z tego samego co on źródła
czerpać siłę, męstwo, moralną wielkość? Twój ojciec, Zygmuncie, oprócz wielu
innych rzeczy wielkich kochał ten sam lud, którym i ty otoczony jesteś,
posiadał sztukę życia z nim, podnoszenia go, pocieszania, oświecania...
Nagle umilkła. W zmroku, który zaczynał już pokój
ten napełniać, usłyszała głos drwiący i pogardliwy, który jeden tylko wymówił
wyraz:
– Bydło!
O, Bóg niech będzie jej świadkiem, że pomimo
wszystkich swoich instynktownych odraz i niedołężności nigdy tak nie myślała,
nigdy na wielkie zbiorowisko ludzi, najbliższych jej w świecie ludzi, takiej
obelgi, w najgłębszej nawet skrytości myśli swej nie rzuciła; że zbliżyć się do
tego zbiorowiska, przestawać z nim, pracować nad nim nie umiejąc sprzyjała mu
serdecznie i dla najnędzniejszej nawet istoty ludzkiej miała jeszcze życzliwość
i choćby bierne współczucie. O, Bóg tylko jeden widział burzę przerażenia,
którą w niej wzniecił ten jeden wyraz z obojętnie wzgardliwych ust jej syna
spadły, bo on tej burzy, która jej głos odebrała, ani kredowej bladości twarz
jej oblewać poczynającej nie spostrzegł i stając przed nią, jakby z milczenia
jej chciał korzystać, mówić zaczął:
– Bardzo dobrze rozumiem, o co kochanej mamie
najwięcej idzie. I jakże nie rozumieć? Soki ziemi, chleb cierpienia,
Chrystusowe szaty, lud... słowem... jak mówi stryj Benedykt, to... tamto!...
Nigdy o tym mówić nie chciałem, ażeby kochanej mamy nie gniewać i nie martwić.
Szanuję zresztą wszystkie uczucia i przekonania, szczególniej tak
bezinteresowne, o, tak nadzwyczajnie bezinteresowne! Ale teraz spostrzegam, że
zachodzi konieczność szczerego rozmówienia się o tym przedmiocie. Otóż przykro
mi to bardzo, j'en suis désolé, ale ja tych uczuć i przekonań nie podzielam.
Tylko szaleńcy i krańcowi idealiści bronią do ostatka spraw absolutnie
przegranych. Ja także jestem idealistą, ale trzeźwo na rzeczy patrzeć umiem i
żadnych pod tym względem iluzji sobie nie robię... a nie mając żadnych iluzji,
nie mam też ochoty składać siebie w całopaleniu na ołtarzu – widma. Proszę o
przebaczenie, jeżeli mamy uczucia czy wyobrażenia obrażam, ale rozumiem,
doskonale rozumiem, że osoby starsze mogą zostawać pod wpływem tradycji,
osobistych wspomnień etc. My zaś, którzy za cudze iluzje pokutujemy, swoich już
nie mamy. Kiedy bank został do szczętu rozbity, idzie się grać przy innym
stole. Tym innym stołem jest dla nas cywilizacja powszechna, europejska
cywilizacja... Ja przynajmniej uważam się za syna cywilizacji, jej sokami
wykarmiony zostałem, z nią przez tyle lat pobytu mego za granicą zżyłem się,
nic więc dziwnego, że bez niej już żyć nie mogę i że tutejsze soki tuczą mi
wprawdzie ciało w sposób... w sposób prawdziwie upokarzający, ale ducha
nakarmić nie mogą...
Słuchała, słuchała i może miała takie poczucie, jak
gdyby ziemia spod stóp się jej usuwała, bo obie jej dłonie mocno ściskały
krawędź stołu.
– Boże! Boże! – kilka razy z cicha wymówiła, a potem
jedną rękę od stołu odrywając i ku oknu ją wyciągając, z trudem, zdławionym
głosem zaczęła:
– Idź na mogiłę ojca, Zygmuncie, idź na mogiłę ojca!
Może z niej... może tam...
– Mogiła! – sarknął – znowu mogiła! Już druga dziś
osoba wyprawia mię na mogiłę! Ależ ja za mogiły bardzo dziękuję... przede mną
życie, sława...
– Bez sławy, bez grobowca, przez wszystkich
zapomniany, w kwiecie wieku i szczęścia ze świata strącony, twój ojciec...
tam...
– Mój ojciec – wybuchnął Zygmunt – niech mi mama
przebaczy... ale mój ojciec był szaleńcem...
– Zygmuncie! – zawołała, a głos jej dźwięczał
zupełnie inaczej niż zwykle: przeraźliwie jakoś i groźnie.
Ale i on także miał w sobie trochę popędliwej krwi
Korczyńskich, którą wzburzył niezłomny opór matki.
– Szaleńcem! – powtórzył – bardzo szanownym
zresztą,.. ale do najwyższego stopnia szkodliwym...
– Boże! Boże! Boże!
– Tak, moja mamo. Niech mama mnie przebaczy, ale ja
mam prawo mówić o tym, ja, który nie mogę zająć przynależnej mi w świecie
pozycji, który nieraz w szczęśliwszych krajach czułem przybite do mego czoła
piętno niższości, który o połowę uboższy jestem przez to, że mój ojciec i jemu
podobni...
– Wyjdź! wyjdź stąd! – nagle głos z piersi
wydobywając zawołała. – Co najprędzej, o! co najprędzej... bo lękam się
własnych ust... o!...
Nie dokończyła, tylko z wysoko podniesioną głową i
twarzą, której kredowa bladość w ramie czarnego czepka odbijała na tle
zmierzchu, rozkazującym gestem wskazywała mu drzwi.
– Ależ pójdę! pójdę! z mamą o tych rzeczach
rozmawiać nie podobna! Mogiły, złorzeczenia, tragedie! Co się tu dzieje! Co się
tu dzieje! I o co? za co? dlaczego? Gdyby o tym gdzie indziej opowiadać, nikt
by nawet nie zrozumiał i nie uwierzył!
Wyszedł i po cichu drzwi za sobą zamknął.
Subskrybuj:
Posty (Atom)