wtorek, 15 grudnia 2015

Słowiański napój,czyli coś o ukraińskim kwasie chlebowym;;-)

          
             Przeszłość lubi o sobie przypominać nawet wtedy, gdy o niej nie pamiętamy lub też jej nie znamy. O tej życiowej zasadzie przypomniałam sobie tego lata, gdy moja mama poczęstowała mnie pewnym słowiańskim napojem zwanym ukraińskim kwasem chlebowym. Mimochodem dowiedziałam się, że ten pyszny napój robiła już moja prababcia od strony matki a także mój dziadek.;-) Napój jest pyszny niemal uzależniający, bo piłabym go ciągle opróżniając kilka butelek naraz.;-)


               A teraz podam Wam trochę informacji o tym pysznym napoju;-)
Kwas Chlebowy pojawił się ponad 900 lat temu na terenach należących do pradawnych Słowian, przez wieki był uznawany za najlepszy sposób na ugaszenie pragnienia.Do dziś popularny jest w Rosji i na Ukrainie.
               Jednak w Polsce ten napój znany jest bardziej, jako podpiwek. Wiele osób myli te dwa napoje używając ich nazw zamiennie. Jest to spowodowane tym ,że czasami niewiele różnią się między sobą  w smaku. Aby nie mylić tych dwóch napojów warto wiedzieć ,że kwas  chlebowy jest zrobiony z chleba razowego a podpiwek z mąki .

            Napój ten ma wiele walorów zdrowotnych, dlatego jego picie jest bardzo wskazane dla osób, które borykają się z różnymi dolegliwościami. O to jego zalety;

  • Wzmacnia układ odpornościowy- osoby pijące regularnie kwas chlebowy 3 razy rzadziej zapadają na grypę
  • Działa stymulująco na wzrost i rozwój organizmu
  •  Wpływa pozytywnie na przeminę materii  i wspomaga trawienie
  • Wspomaga  układ sercowo- naczyniowy (zapobieganie chorobom krążenia)
  • Wpływa pozytywnie na kondycje skóry .
  • Wspomaga leczenie dolegliwości, takich chorób jak: astma, osteoporoza, stwardnienie tętnic, schorzenia jelit, cukrzyca, choroba Parkinsona, hemoroidy, prostata, nowotwory, grzybica, klimakterium, stwardnienie rozsiane, zapalenie stawów, bóle mięśni, migreny oraz alergie. 

            W dawnych czasach każda rodzina posiadała własny sposób produkcji, oraz recepturę, którą przekazywano z pokolenia na pokolenie. Ja niestety nie znam przepisu na swój rodzinny kwas chlebowy, dlatego też wklejam wam przepis z Internetu najprostszy i najmniej czasochłonny, jaki znalazłam;)

Składniki;
  • 25 dag czerstwego żytniego chleba razowego
  •  2 dag drożdży
  •  4 litry wody
  •  1 cytryna
  •  1 i 1/2 szklanki cukru
  •  4 rodzynki

Sposób przygotowania;

  1. Chleb do przygotowania kwasu musi być całkowicie naturalny - czyli upieczony na zakwasie bez żadnych chemicznych dodatków.
  2. Czerstwy chleb pokrój na kromki, ułóż na blasze i wstaw do nagrzanego piekarnika do 180 stopni na 3-5 minut, aż nabierze głębokiego, brązowego koloru i będzie lekko przypalony na brzegach.
  3. Chleb przełóż do dużego naczynia, zalej wrzącą wodą, odstaw na kilka godzin. 
  4. Całkowicie wystudzony płyn przecedź przez kilka warstw gazy, dodaj cukier, roztarte z cukrem droższe oraz wyciśnięty sok z cytryny. Dokładnie wymieszaj, odstaw na 24 godziny w temperaturze pokojowej.
  5. Kwas przelej do butelek, do każdej włóż po rodzynce, butelki zamknij i wstaw do chłodnego pomieszczenia. Jest dobry już 2-3 dniach. Można go przechowywać przez kilka tygodni w szczelnie zamkniętych butelkach.

                 A teraz mam małą uwagę najbardziej zasmakował mi Kwas chlebowy ukraińskiej firmy Obolon, chociaż ich podpiwka bym nie polecała, bowiem w recepturze podpiwka tej firmy znajduje się syrop glukozowo - fruktozowy, który nie jest zdrowy, sprzyja tyciu i różnym chorobom. 
             Z powodu popularności tego napoju różne firmy dodają różne chemikalia, więc musicie patrzeć na skład danego napoju, bo kwas chlebowy kwasowi chlebowemu nierówny.  Najzdrowszy kwas chlebowy to kwas zrobiony przez nas samych. 

Życzę Wam smacznego.!


Źródła 

:

czwartek, 26 listopada 2015

Rosyjskie piosenki ...

          Rosja jest krajem specyficznym, dlatego bardzo mało Polaków wyjeżdża do Rosji w celach turystycznych. Wybieramy kraje zachodnie a co niektórzy arabskie. Rosja, mimo że jest naszym sąsiadem jest nam emocjonalnie odległa.  Większość  Polaków  nie   interesuje się kulturą rosyjską czy też językiem. Język rosyjski, jego brzmienie wydaję się hm śmieszne, chociaż niektórzy twierdzą, że ten język jest melodyjny.
           Nie dziwię  się temu, bowiem sama swoje myśli, marzenia, dążenia czy plany zawsze kierowałam ku krajom zachodnim szczególnie Francji a także Włochom, Hiszpanii a ostatnio krajom Ameryki Łacińskiej.

           Dziś  jednak postanowiłam skierować swój wzrok na wschód i podać  Wam parę fajnych piosenek w języku rosyjskim mi się one spodobały i mam nadzieję ,że i Wam także…

Игорь Корнелюк — Город, которого нет 

Ночь и тишина, данная навек,
 Дождь, а может быть, падает снег,
 Всё равно, бесконечно надеждой согрет,
 Я вдали вижу город, которого нет.

Где легко найти страннику приют,
 Где наверняка помнят и ждут,
 День за днём, то теряя, то путая след,
 Я иду в этот город, которого нет.

Там для меня горит очаг,
 Как вечный знак забытых истин,
 Мне до него последний шаг,
 И этот шаг длиннее жизни.

 

 Tату нас не догонят

Hочь- проводник, спрячь наши тени
За облака, за облаками.
Hас не найдут, нас не изменят,
Им не достать звёзды руками.


Свобода- Ария (Кипелов)

Надо мною - тишина,
 Небо, полное дождя,
 Дождь проходит сквозь меня,
 Но боли больше нет.
 Под холодный шепот звезд
 Мы сожгли последний мост
 И все в бездну сорвалось,
 Свободным стану я
 От зла и от добра,
 Моя душа была на лезвии ножа.

Я свободен, словно птица в небесах
 Я свободен, я забыл, что значит страх,
 Я свободен - с диким ветром наравне
 Я свободен наяву, а не во сне!

 

Miłego słuchania ;-)

sobota, 21 listopada 2015

Polski kosmopolityzm...


            Tegoroczne Święto Niepodległości odbyło się spokojnie bez podpaleń i niszczenia mienia publicznego jak bywało w latach poprzednich, chociaż incydenty się zdarzały.  To jak wygląda współczesny patriotyzm wiemy wszyscy, choć każdy z nas ma na pewno inne zdanie na ten temat. Ja jednak chciałam poruszyć temat trochę inny dotyczący bardziej polskiego kosmopolityzmu.  
            Niedawne słowa polskiej pisarki Olgi Tokarczuk wywołały fale oburzenia i ogromnej krytyki. Pisarka wyraziła się negatywnie o Polsce i Polakach twierdząc, ze Polacy byli kolonizatorami, właścicielami niewolników i mordercami Żydów itp. Nie będę komentowała tych słów, ale zastanowiły mnie one czy w niektórych Polakach nie dominuje kosmopolityzm i pewnego rodzaju, jeśli nie pogarda to pewien rodzaj obojętności w stosunku do Polski.
                  Wkleję Wam pewien list jednej z bohaterek książki Eugenii Żmijewskiej Płomyk,,Z pamiętnika instytutki". Autorka tego listu Albina Zapolska jest absolwentką rosyjskiego Instytutu Maryjskiego w Warszawie. Instytut Maryjski był rosyjską szkołą średnią dla mieszczan i szlachcianek w XIX  wieku.  Ciekawa jestem jak odbierzecie słowa Albiny Zapolskiej i czy wielu Polaków zgodziłoby się z treścią jej listu wszak jeszcze niedawno niektórzy uważali, że Polska bez Rosji sobie nie poradzi, … Co o tym myślicie?

List Albiny Zapolskiej do Koleżanki z Instytutu  Adeli  Żalińskiej

 „Ty ani najmniejszego pojęcia nie masz, jakie to było rozkoszne! My wszystkie z naszej klasy biało ubrane, ta w muśliny, ta w tiule, ta w jedwab. Ja miałam suknię grenadinową ze ślicznym błyskiem, ogon i decollete, a wiesz, u mnie biust mramorny — niedarmo Lew Iwanowicz tak chwalił, pamiętasz, tej nocy okropnej.
Uczesałam się do góry, włosy nie zaplecione, lecz skręcone. No, bez chwalby mogę powiedzieć, że byłam ładna — prawie taka jak Kisielewska, tylko, że ona błondinka, a ja briunetka. To jeszcze większa sztuka, jeżeli biała — prawda?
Na akt uroczysty przyjechał znowu Wielki Książę. To prawdziwy zaszczyt dla naszego Instituta. On przyjechał aż z zagranicy specialno. A taki krasawiec! I wyobraź sobie, moja ty droga, że nie tak jak w przeszłym roku na mnie nul uwagi. I owszem, ze wszystkich panien on ze mną najdłużej rozmawiał. Pytał, gdzie ja mieszkam? Czy mnie żal wychodzić z Instituta? Ja jemu odpowiedziałam, że chcę zostać pepinierką, a on do mnie:
— Nu, tak my zobaczymy się w przyszłym roku.
Tyle on do mnie powiedział. Pamiętam każde słowo. Takie szczęście! Mnie wszyscy zazdroszczą, i pomyśl, ja nie straciłam się,  jak on do mnie przemawiał. Skąd mi się wzięła taka śmiałość? Odpowiadałam jemu z początku głosem cieniutkim, ale potem zupełnie dobrze i nawet patrzyłam jemu w oczy. Ma śliczne, kare. Chciałoby się patrzeć i patrzeć.
           
  On własną ręką przypiął szifr Szachowej, strasznie jej zazdrościłam. Wernik dostała nagrodę, ale była bardzo smutna, bo jej się szifr a koniecznie chciało; ale niech będzie kontanta i z nagrody. Skończyło z naszej klasy tylko cztery Polki: ja, Józefska, Daminowska i Bradzińska. Pamiętasz, nas było piętnaście w zeszłym roku, ale wypędzili Łatkiewicz i ciebie, a potem przez ciebie te cztery, co podpisały głupi adres; zostało patem dziewięć, ale z tych pięć rodzice odebrali jeszcze na początku roku, przed Bożym Narodzeniem. Ja mam bardzo dobry patent i dostałabym nawet list pochwalny, gdyby nie to, że myślę o kawalerach więcej jak o książce. U mnie zdolności są, a ochoty mało. Józefska ma z nas czterech najgorszy patent, bo nie nabrała rozumu i czasem wygaduje głupstwa, i to dochodzi do naczalstwa.
Po akcie poszli my, kończące, do przełożonej i tam było dla nas śniadanie, i Jego Wysoczestwo z nami siedział przy jednym stole. Ja myślałam, że zwariuję ze szczęścia. Póki jedli, rozmawiał z naczalstwem, ale potem zrobił się cercle i do każdej przemówił słówko. Jaki on ma śliczny głos! A naturalny, nie napuszcza na siebie wielkości. Zapominasz, że on Wysoczestwo, i mówisz jak do zwyczajnego człowieka.
Nie myśl, że już na tym koniec. Gdzie tam! On nas jeszcze zaprosił z damami do Belwederu na podwieczorek. A tam, to nawet nie potrafię opisać, jak było. Ugaszczał nas jak prawdziwych gości. Byli jego adiutanci i dużo oficerów. My chodzili z nimi po ogrodzie. Do mnie przystał jeden gwardiejec, huzar. Pamiętasz, jak ja chciałam poznać gwardiejca?

No i spełniło się. Nie tylko poznałam, ale zachwyciłam go. Nie odstępował i bardzo chwalił Polki, że takich krasawic na świecie nie ma, tylko że one niedostupne i gordo się trzymają, ale za to jak która dobra, to choć klękaj i całuj nogi. Ślicznie to mówił, na koniec zapytał:
— A pani jaka, Albino Kazimierowno?
Ja nie chciałam, żeby miał złe wyobrażenie o Polkach, więc mówię:
— Pan się myli, my nie takie znowu dumne! A on patrzy na mnie i powiada: 
— Pani musi być z tych... dobrych.
Ale żebyś ty wiedziała, jak on patrzał! Jak gdyby doprawdy chciał uklęknąć i całować nogi; a ja miałam śliczne pantofelki złote.
Chodzili my pod rękę i on mówił, że Polki powinny być dobre dla Ruskich, to wszystko będzie dobrze. Ucieszył się bardzo, że ja zostanę pepinderką, bo jego przeniosą do Warszawy i będzie często bywał u przełożonej.
Rozmawiali my z pół godziny, a (tak, jak by się znali Bóg wie jak długo. Taki u nich łatwy sposób!
Na koniec trzeba było wracać. Jego Wysoczestwo nie cały czas był z nami, ale wyszedł nas pożegnać. My wtedy krzyknęły: „Hurra!", obstąpiły jego, i co która mogła, brała na pamiątkę. Poszarpały 'kitę z jego czapki i akselbanty. Każdej dostało się choć po maleńkim kłoczku. On się śmiał i nie mógł się wydostać, a jak my jego na koniec puścili, to podszedł do krzaka z różami, oberwał kilka i podał najbliżej stojącym. Wtedy wszystkie rzuciły się na niego i o mało nie rozerwały z wielkiego szczęścia.
To dopiero był dzień prawdziwie uroczysty i wielki! My o niczym innym mówić nie mogły, ja nawet zapomniałam powiedzieć Zarudnej, że mi się bardzo podobał ten Ilja Pawłowicz, który ze mną chodził pod ręką, ale jej to napiszę.
Pokłóciłam się z Józefską, bo ona mówi, że my wpadły w tielaczyj wostorg i że to nieładnie, a już Polkom nawet wstyd, bo co on o mas pomyśli?
Co ma pomyśleć? Że się nam podobał. Przecież prawda. Nie masz pojęcia, jaki on duszka, choć tak wielki i dużo mogący! Dobrze mówi ten Ilja Pawłowicz, że Polki gordyje i niedostupnyje. Prosto śmieszno i nie dziwię się, że z nas ludzie się śmieją. Nie mówię, żeby zaraz tak jak Mordowcewa — ale czemu odwracać oczy od młodego chłopca, dlatego że on oficer, i broń Boże, ruski? A że książę nam robi zaszczyt, to my mamy dlatego być niewdzięczne? Przepraszam! To byłoby dopiero nieładnie.
U nas na ogól pojęcia przestarzałe i głupie, my wcale nie humanitarni i nie czujemy się ludźmi, tylko Polakami; to jest szowinizm. I ty także byłaś szowinistką, kiedy nie chciałaś rok temu powiedzieć „Miednego wsadnika". A już w tym roku panny nabrały większego rozumu. Wernik, dlatego żeby dostać szifr, nauczyła się „Chadżi Abreka", a potem, choć bez szifra, deklamowała z wielkim patosem:

Mogucz, bagat, auł Dżemat,
On nikamu nie płatit dani!

I nie ona jedna, bo i Daminowska także popisywała się po rusku.
A ty w przeszłym roku wyprawiałaś takie awantury, że aż ciebie wypędzili! I po co? Nie lepiej było zostać i przez ten rok tańczyć na balach, a może i Wielki Książę byłby z tobą mówił jak ze inną. Wtedy i mnie, i innym wydawało się, że ty bohaterka, ale teraz my już rozumniejsze i wiemy, że to na nic się nie przyda. Co tam jakieś dwie, a choćby dwadzieścia i sto panien z Institutu, pomoże ze swoim buntowaniem się, kiedy wszyscy "muszą robić, co każe naczalstwo — czy instytuckie, czy inne — bo naczalstwo jest silne, a my słabi. Kto ma władzę, ten rozkazuje, a kto nie ma, ten słucha. Wszędzie tak na świecie. Tak i historia uczy. Albo nam źle teraz? Marny wszystko, co trzeba — i szkoły, i poczty, koleje, i kraj wzbogaciał, i Polacy nie kłócą się między sobą, jak dawniej, kiedy mieli swobodę. My wtedy nie potrafili jej używać. Tak przyszli mocniejsi i zaprowadził porządek. Wszędzie i zawsze tak bywało. My do polityki nie mamy zmyśla, to i lepiej, że nie mieszamy się, i nie robimy takich głupstw jak król Sobieski, który Bóg wie po co i na co gonił aż pod Vienę, a tymczasem w kraju były bezporządki i awantury. Nasi królowie nie umieli rządzić i uciskali poddanych. Dlatego Chmielnicki powiedział: „Wolimo pod cara wostocznawo, prawostawnawo".
I Kozacy się zbuntowali przeciw naszym wielmożom i przeciwko królowi, a królowie słuchali ciągle Jezuitów i gnębili każdą inną wiarę, gorzej od Ruskich. Przez Jezuitów my przepadli, bo zamiast donkiszotować po świecie, trzeba było pilnować porządku w kraju, toby tego wszystkiego nie było. A jak chcieli być potężni, to czemu Sigismund III nie skorzystał i nie posadził swojego syna na moskiewskim prestole , kiedy jego zapraszali? Wielka rzecz, że musiałby zostać prawosławnym, toć toć chrzęścijańska wiara, a i Henryk IV zmienił religię, bo sobie powiedział: „Paris vautune messe" . Nas fanatyzm i nietolerancja zgubiły, a i to także, że my wszystkim wierzyli, tylko nie tym, co trzeba. Ot, i taki Napoleon I. Dużo on nam zrobił? A choć Aleksander I przebaczył, że my jemu pomagali przeciw Rosji, to Polacy byli niewdzięczni i zrobili rewolucję, a potem jeszcze wozstanije. I teraz nam gorzej, jak mogło być bez buntów. Ciągle my robili głupstwa i wcześniej czy później nas musieli pozbawić władzy, to u nas były złe granice i ludzie bez rozumu. A teraz spokój, każdy zajmuje się swoją robotą — Ruscy kupują u nas zboże, trzewiki, rękawiczki i my wzbogacamy się. Czy to źle?
I choćby taka Instituitka: jej dają patent, ona może zostać czastną uczitielnicą i mieć dużo pieniędzy. A jak która skończy pensję, to jej patent tyle wart, co zwyczajny list papieru. Ruscy nie tacy źli, jak nam się dawniej zdawało, tylko nie trzeba z nimi ostro — oni tego nie lubią. I kto by lubił? Czy przyjemnie, jak tobie ma złość robią? Im także niemiło. A ty w ostatnim liście dziwisz się, że ja nie taka, jak byłam. Prawda: bo starsza i rozumniejsza, a ty nie nabrałaś jeszcze rozumu. Dobrze pomyśl nad tym, co piszę, a przekonasz się, że prawda moja".


niedziela, 15 listopada 2015

Solidarni z Francją !


Solidarni z Francją, solidarni z ofiarami zamachów terrorystycznych w Paryżu.! 
Dziś każdy jest Francuzem lub  Francuzką !

 




poniedziałek, 26 października 2015

Bo takie jest życie ...



               Napiszę dziś coś bardzo kontrowersyjnego; Nie lubię boksu, ale przede wszystkim nie lubię i nie szanuję bokserów. Nie mam szacunku do ludzi, którzy na własne życzenie robią z siebie kaleki. Wielu ludzi nie ma idealnego zdrowia, borykają się z trudami swoich dolegliwości, chorób,  często nieuleczalnych. A ci pseudo,   sportowcy niszczą swoje zdrowie na ringu udając twardzieli.  Np. taki Mohammed Ali, który ze zdrowego pełnych sił człowieka stał się trzęsącą się roślinką, bo nie przerwał walki z powodu opóźnionych w rozwoju fanów, którzy uznaliby to za ujmę na honorze. Czyste kretyństwo!
                Nie zrozumcie mnie źle cenie ludzi, którzy trenują sztuki walki, ale takich, którzy robią to po to, aby umieć się bronić w realnym życiu.Na ulicy takie umiejętności mogą się zawsze przydać, ale robienie z siebie kaleki za pieniądze lub dla  poklasku uważam za idiotyczne. Z resztą ci wszyscy bokserzy nie są zbyt ciekawymi ludźmi w życiu realnym czytałam nieraz ich wypowiedzi. 
              Mam czasami wrażenie, że to tępe osiłki napakowane sterydami, agresywne, nieopanowane zwierzęta, które wszędzie widzą wrogów, z którymi trzeba się bić.  Jedynymi bokserami na poziomie są bracia Kliczko, ale to już najwyższa półka dostępna dla nielicznych.                
              Oni zawsze wygrywają może, dlatego, że nie są pyszałkami, ale używają też mózgu, a przede wszystkim doceniają przeciwników a to jest najważniejsze w każdej walce.
            Co prawda bokserzy nie grzeszą inteligencją, ale czasami  filmy o boksie  są znakomite . . Znalazłam bardzo fajny cytat z filmu Rocky V, Uznałam, że warto się z Wami nim podzielić. Przyda się każdemu, jako motto w przebijaniu się przez życie.

"Powiem ci coś, co już pewnie wiesz. Życie to nie tylko słodycz. To znój i trud. I jeśli mu się poddasz, to nieważne jaki jesteś twardy, przydusi cię do gleby.
 Mnie, ciebie, każdego. Takie jest życie.
 Nieważne jak mocno bijesz, ale jak dużo jesteś w stanie znieść i nadal iść do przodu. Tak powstaje zwycięzca. 
Jeśli wiesz na co cię stać, rób to, na co cię stać.
 Ale musisz być gotowy na ciosy.

 I jeśli nie jesteś tym, kim chcesz być, nie szukaj winy w innych. 
Tak robią tchórze."


poniedziałek, 19 października 2015

Hiszpańskie śniadanie

            Za oknem robi się już szaro, zimno, spadają liście z drzew zaczyna się jesień, której nadal nie potrafię zaakceptować.  Nie lubię tej pory roku, bo jest zimna, niemiła a po niej następuje zima, której też nie lubię. 
           Dlatego też od jakiegoś czasu, gdy nadchodzi ta obrzydła pora roku żegnam lato w sposób wyjątkowy, czyli śniadaniem w stylu krajów znacznie cieplejszych niż Polska. W tym roku postanowiłam pożegnać je w stylu hiszpańskim.
            Hiszpania to piękny, ciepły kraj z radosnymi i pełnymi życia ludźmi. Kraj, który zazwyczaj kojarzy się z wakacjami, czyli najpiękniejszym czasem w roku, który niestety bardzo szybko mija,;-(
Zacznijmy, więc;
              Tradycyjne hiszpańskie śniadanie składa się z soku pomarańczowego lub kawy oraz grzanek z różnymi dodatkami  (po hiszpańsku zwane Bruschetta)..Ja wybrałam dietetyczne grzanki z pomidorem ...


Składniki:
  • bagietka  albo kajzerka lub chleb tostowy
  • ząbek czosnku
  • pomidor
  • oliwa z oliwek

Sposób przygotowania; 
  1. Bagietkę  lub chleb tostowy przekroić wzdłuż na pół  i  natrzeć czosnkiem, lekko posolić, skropić oliwą   potem  przypiec na czym macie  (patelnia, grill elektryczny,  toster ...).
  2. Pomidora  obrać  ze skórki , pokroić  na małe kawałeczki , dodać  oliwy  i przypiec  na patelni .
  3. Na przyrumienioną bagietkę  dodać  przypieczonego pomidora .  Na koniec można jeszcze dodać  bazylie  lub  zieloną pietruszkę .
            Potrawa jest łatwa do zrobienia , więc nie będziecie mieć kłopotu z jej przyrządzeniem . W sam raz na pożegnanie lata  i  łagodne przejście do jesiennej rzeczywistości .
Życzę smacznego !


wtorek, 29 września 2015

Kurdyjskie wojowniczki

W czasach pradawnych bogów  , wojowników i królów
Świat pogrążony w  chaosie czekał na bohaterów
O to Amazonki   wojownicze kobiety zahartowane  w ogniu bitwy
Siła  ,namiętność , niebezpieczeństwo
ich odwaga zmieniła świat

              Świat antyczny kryje wiele tajemnic , które do tej pory funkcjonują w naszej świadomości. Jedną  z takich tajemnic jest historia o Amazonkach wojowniczkach żyjących z wojen i napaści. Wywodziły się one od Boga Aresa i Nimfy Harmonii]. Zamieszkiwały podobno wybrzeża Morza Czarnego lub Trację, bądź też północne wybrzeże Azji Mniejszej.
            Ich społeczność stanowiły wyłącznie kobiety, jednak utrzymywały stosunki z mężczyznami żeby podtrzymać ród. Swoje potomstwo płci męskiej zabijały lub kaleczyły (oślepiały albo okulawiały) bądź oddawały ojcom na wychowanie, dzieci płci żeńskiej kształciły w sztuce wojennej. 
           Uważano, że Amazonki usuwały dziewczętom pierś, aby nie przeszkadzała im w napinaniu cięciwy łuku lub rzucaniu dzid. Słynęły z niezwykłej waleczności (Świetnie ciskały oszczepami i strzelały z łuku). Strzegły swoich terenów pokonując o wiele liczebniejsze armie składające się z mężczyzn, którzy przerastali je masą i siłą. Tak było …
            Mit o Amazonkach przetrwał wiele wieków i żadna religia patriarchalna nie zdołała jej wymazać. Amazonki przetrwały do czasów współczesnych, chociaż ich działalność jest już zupełnie inna …
              Dzisiejsze Amazonki to kobiety po mastektomii, które dzielnie walczą z rakiem piersi ( i mimo nawet takiej walki też są atakowane).Tak przynajmniej było do tej pory. Jednak ostatnie wydarzenia na wschodzie w świecie islamskim spowodowało powstanie oddziałów kobiecych, które walczą bezwzględnie z państwem islamskim. Współczesnymi Amazonkami są kurdyjskie bojowniczki. Kiedy mężczyźni udając uchodźców walczą zaciekle o to, aby dostać się za wszelką cenę do Europy zachodniej (Niemiec lub Szwecji kobiety walczą dzielnie z islamskimi bandytami.
               Na Frondzie znalazłam wywiad z bojowniczką kurdyjską, wiem, że Fronda to nie jest wiarygodna gazetą ani stroną internetowa, ale czasami napiszą coś mądrego;-). Myślę, że w obliczu narastającej fali tzw. uchodźców zmierzających do Europy warto się z nim zapoznać, bo możliwe, że niedługo i my będziemy musiały wziąć z nich przykład...


Dowódca kurdyjskich kobiecych milicji walczących przeciwko Państwo Islamskiemu w syryjskim Kobani, Nesrin Abdullah, odwiedziła Pragę, gdzie uczestniczy w konferencji dotyczacej bezpieczeństwa.


- Jak to się stało, że kobieta taka jak pani stoi na czele walki z IS?

– Studiowałam dziennikarstwo w Syrii i kontynuowałam naukę na uniwersytecie w Kairze. Byłam dziennikarką, ale nastała sytuacja, ktorej nikt nie oczekiwał: powstało Państwo Islamskie i zaczęły się te wszystkie okrucieństwa. Wtedy są trzy możliwości. Albo uciekniecie, albo was zabiją, albo wy ich musicie zabić. Dlatego zdecydowałam się walczyć z nimi tak, aby oni nie mogli zabić nas.

- Ilu żołnierzy IS padło z waszych rąk?... 

– Nie jest żadną tajemnicą, że naszym kobiecym oddziałom udało się zabić setki członków IS. Chcę podkreslić, że to właśnie my, kobiece oddziały, pokazałyśmy światu, że IS można pokonać. Do tej chwili mieliśmy wrażenie, że są nie do pokonania. Byli zwycięzcami w Iraku, w Syrii. No i zaatakowali nas, i wtedy pokazaliśmy światu, że nie są niepokonani. I to nie tylko męską ale również kobiecą siłą.

- W jakim stadium znajduje się teraz walka przeciwko IS?.
– Udało nam się oczyścić region kurdyjski z tak zwanych wojowników państwa islamskiego. My ich nie nazywamy wojownikami, tak jak wy tutaj w Europie. Dla nas to są kreatury. Gdyby mieli ludzkie dusze, nie zabijaliby dzieci i nie handlowali ich organami. Prawda jednak jest taka, że ciągle zdarzają się samobójcze zamachy. A jeżeli chodzi o rosyjską interwencję, to bez współpracy cywilizowanego świata IS nie będzie mozna pokonać. Samymi lotniczymi atakami już w ogóle nie. Ale każde wsparcie i pomoc jakiegokolwiek państwa są cenne.

- Dlaczego IS jest dla niektórych ludzi takie atrakcyjne? Przyłączają się do niego muzułmanie z Zachodu…

– To jest wojna religijna, a w niej wartości się nie liczą. Nie jest dziwne, że człowiek, który wyrósł w Europie, jest wykształcony i jest lekarzem albo inżynierem, opuszcza ten „luksus” i idzie walczyć. Dlaczego jest pan zdziwiony? To jest walka motywowana religijną ideologią.

- Czy IS jest zagrożeniem dla Europy i świata?

– Kiedy my Kurdowie już przed laty wskazywaliśmy na niebezieczeństwo islamizacji Bliskiego Wschodu, nikt nam nie wierzył. IS z pewnością nie zatrzyma się na Bliskim Wschodzie. Mamy informacje, że stara się przeniknąć do Europy i USA. I jest to w zgodzie z ich religijną ideologią. Konieczne jest, żeby świat wyciągnął naukę z tego, jak IS rozrastało się w Syrii i w Iraku. Wiele lat pracowali w ukryciu i Asad ich nie docenił, tak samo jak w Egipcie. Gdy tylko byli pewnie swojej siły, zaatakowali. Taka sama sytuacja będzie się powtarzać w Europie.

- Czy obawy przed falą imigracji do Europy maja uzasadneinie? Czy imigracja może sprowadzić do nas bojówkarzy IS?

– Państwom europejskim i ich organom bezpieczeństwa jest wiadome, ilu ludzi z Europy poszło walczyć w szeregach IS, ale z pewnością nie wiedzą ilu nie pojechało tam walczyć, tylko przejść szkolenie i niezauważonym wrócić do Europy. My wiemy, co dzieje się w ich obozach szkoleniowych w Syrii i Iraku, skąd członkowie IS są wysyłani do Europy. Kraje Europy nie biorą tego niebezpieczeństwa poważnie, nie doceniają tego i nie podejmują żadnych efektywnych środków bezpieczeństwa. Europa nie podejmuje skutecznych kroków w walce przeciwko IS, pomaga nam tylko lotnctwem, a to za mało.

- Co się musi stać, żeby IS zostało pokonane?

– Podstawą tego jest walka, bez walki nie odejdą. Zdecydowanie będzie trzeba oczyścić teren z użyciem jednostek operujących na lądzie. Europa powinna zacząć walczyć efektywniej niż do tej pory.

Tłumaczenie Mariusz Malinowski, na podst. www.novinky.cz


 

Źródła :

Amazonki -Historia Kobiet
Imperium Kobiet
Wywiad z Kurdyjską bojowniczką



poniedziałek, 21 września 2015

Czas...

Today I am a year older.
I had my birthday and I didn’t understand,
how fast a year had gone by.
Why do hours run through my fingers like water?

Time, where do you fly?
Time, you are stealing my day,
Time, I can’t catch up with you.
Would you please wait for me?

Time, you are flying, fading away.
Time, you love the flow.
Time, could I only hold on to you.

Time, tell me, when were you born?
Or were you born together with us?
Time, are you the one who is fading away,
Or is it us who are actually fading away?


środa, 9 września 2015

Tegoroczne lato...;-)

              Tegoroczne lato było  inne niż poprzednie. Było gorące wręcz zniewalająco upalne;-). Nie dało się przez cały dzień przesiadywać w ogrodzie ani na tarasie. Większość upalnych dni trzeba było spędzać w domu kryjąc się przed wysoką temperaturą i słońcem. 
             Jednak nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło otóż dni były upalne a noce ciepłe, dlatego spokojnie do północy większość ludzi siedziała w swoich ogrodach podziwiając niebo i bawiąc się w amatorów astronomii.  Nie można też zapomnieć o nocnych spacerach …i nowych znajomościach, które podarowała letnia ciepła noc.  Było cudwnie, było pięknie, było wspaniale;-)
              Przyznam się szczerze, że lubię upały, ale nie lubię deszczu, po którym temperatura spada o kilkanaście stopni, dlatego ja nie narzekałam na gorące dni i susze, która ogarnęła całą Polskę wręcz przeciwnie wreszcie się dogrzałam i wypoczęłam tak jak lubię najbardziej ….;-)  A jak Wy spędziliście ten najpiękniejszy czas w roku?




czwartek, 9 lipca 2015

Wino,taniec,śpiew,czyli jedziemy na wakacje ;-)


             Wakacje, upalne lato ,wino ,dobra muzyka , taniec  i  nic nie jest już potrzebne, aby zacząć oddawać się wakacyjnemu hedonizmowi.;-) .  Nareszcie lato tak długo oczekiwane. Lipiec to czas, w którym przerywam blogowanie i oddaje się wakacyjnemu szaleństwu …; -) Wracam jak zwykle do Was we Wrześniu pełna nowych i radosnych doświadczeń .
             Dziś pożegnam się z Wami piosenką Bałkanica zespołu Piersi .Piosenka odniosła bardzo duży sukces. Zespół podobno dostał wiele emaili z prośbą od fanów, aby kontynowali  ten nurt w zespole. 
          Absolutnie mnie to nie zdziwiło, bowiem Polacy to zazwyczaj bardzo radosny naród pragnący wolności i zabawy. Myślę, że gdyby jedna cecha narodowa Polaków została zlikwidowana, czyli utrudnianie sobie życia we wszystkich jego dziedzinach. Wszystkim żyło by się lepiej i wielu młodych ludzi by stąd nie wyjeżdżało. A wyjeżdżają nie tylko z poowdu braku pieniędzy, ale  właśnie z powodu  tych utrudnień  …

              Jednak w czasie wakacji zapomnijmy o trudach, problemach, troskach. Ten czas starajmy  się wykorzystać na przyjemności. W  Końcu to najbardziej beztroski czas w roku a trwa on tak krótko…

Bałkańska w żyłach płynie krew,
 Kobiety, wino, taniec, śpiew.
 Zasady proste w życiu mam,
 Nie rób drugiemu tego , czego ty nie chcesz sam!

 Muzyka, przyjaźń, radość, śmiech.
 Życie łatwiejsze staje się.
 Przynieście dla mnie wina dzban,
 Potem ruszamy razem w tan!

 Orkiestra nie oszczędza sił
 Już trochę im brakuje tchu.
 Polejcie wina również im
 Znów na parkiecie będzie dym!

 Bałkańskie rytmy, polska moc!
 Znów przetańczymy całą noc!
 I jeszcze jeden, malutki wina dzban,
 I znów ruszymy razem w tan!
Będzie! Będzie zabawa!
 Będzie się działo!
 I znowu nocy będzie mało.
 Będzie głośno, będzie radośnie
 Znów przetańczymy razem całą noc.

 

Udanych Wakacji !!! 

wtorek, 30 czerwca 2015

Blondynka w podróży,czyli książki na wakacje




          Lubię czytać książki, ale ostatnio zauważyłam, że moje upodobania czytelnicze są typowo kosmopolityczne z resztą chyba zawsze takie były, bowiem nie mam zwyczaju czytać polskich pisarzy. Sięgam zazwyczaj po literaturę obcą francuską, anglojęzyczną czy też latynoamerykańską w ostateczności włoską. 
          Wynika to może z tego, że literatura polska wydawała mi się zawsze taka nudna, pełna martyrologii i patriotyzmu, walki o lepszą Polskę itd.. Ileż razy można czytać jedno i to samo?  Wiem, że tak a nie inaczej ukształtowała nas historia, ale jeśli ktoś nie ma zadatków na patriotę to trudno mu się zachwycać tego typu literaturą.
              Niemniej jednak zdarzyło mi się sięgnąć ostatnio po książkę polskiej pisarki i podróżniczki Beaty Pawlikowskiej. Pisze Ona książki o podróżach a także wydała serie poradników psychologicznych i książek  do nauki języków obcych . Przyznam się szczerze, że byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, bowiem nie było ani krzty patriotycznych odniesień, czy martyrologicznych przynudzań ,. 
           Mogę śmiało powiedzieć, że jest Ona takim żeńskim odpowiednikiem Paulo Coelho..Może nie jest to do końca dobre porównanie niemniej jednak jest to kobieta wolnościowo i feministycznie nastawiona do życia, ma swoją bardzo liberalną i ciekawą  filozofie życia , z którą warto się zapoznać . 
           Jej poradniki i książki mają tą zaletę, że odnoszą się do realiów polskich, co jest bardzo ważne, bo inna jest specyfika i styl życia Amerykanów czy Europejczyków z krajów zachodnich a inne realia są  tutaj w Polsce.  Pani Beata w swoich książkach pokazuje jak swoje życie można zmienić, jak spełniać marzenia i być spełnionym niezależnie, gdzie się mieszka i w jakiej jest się  sytuacji życiowej. Każda Polka i Polak może  zmienić swoje życie dzięki radom pisarki,  co jest ogromnym plusem jej książek .
             Z tego co wiem nie zawsze w życiu Beaty Pawlikowskiej  było  łatwo . Musiała się ona podnieść z wielu porażek i bolesnych doświadczeń a  mimo to jest kobietą szczęśliwa i spełniona, co w tym kraju nie jest sprawa łatwą no i podróżuje samotnie po całym świecie niczego się nie obawiając. ;-)
               Przeczytałam do tej pory książki W Dżungli życia oraz Blondynkę na Bali, Teraz czytam Blondynkę u Szamana a niedawno kupiłam sobie Blondynkę na Jawie.  Czeka wiec na mnie  bardzo ciekawa lektura na wakacje . ;-)
             Na koniec załączam Wam mały cytat z Książki Pani Beaty Blondynka na Bali i zachęcam Was do zapoznania się z tą pisarką i jej twórczością .

W podróży jest dokładnie tak samo jak w życiu . Co ma się zdarzyć ,to będzie  . Nie ryzykuję  bez potrzeby ani dla zabawy , Czasami jednak trzeba podjąć decyzje  nie mając  do końca pewności  jakie będą konsekwencje   Zaufać swojemu instynktowi  ,Albo po prostu poddać się przeznaczeniu .
W chwili, kiedy zgadzasz się na to, co będzie, świat zaczyna się tobą opiekować. Dopóki walczysz i usiłujesz przejąć kontrolę nad przyszłością, jesteś jak obcy przybysz w żelaznej zbroi na nowej planecie. Być może nikt cię nie zaatakuje, ale i nikt nie zaoferuje ci pomocy. Zdejmij pancerz i zdaj się na to, co ma być. Wtedy poczujesz, że ktoś lub coś o ciebie dba. Na każdym kroku.
Kiedy  przestaniesz gorączkowo szukać drogowskazów i dokładnych map, poczujesz ,ze  świat sam cię  prowadzi. W najlepszym dla ciebie kierunku .

niedziela, 21 czerwca 2015

Podróżować inaczej ,czyli jak zostać Pielgrzymem?



            Wakacje to najpiękniejszy czas w roku, to czas odpoczynku, ale także podróży. Niektórzy lubią zaplanować podróż od początku do  samego końca nie zostawiając sobie miejsca na nieoczekiwane zdarzenia. Nie dziwi mnie to, bowiem po całym roku pracy, niekiedy niemiłych życiowych zdarzeń ludzie chcą po prostu odpocząć, poleżeć na plaży a między czasie pozwiedzać z przewodnikiem piękne zabytki  zbytnio się nie przemęczając .
            Nie ma w tym nic złego sama lubię dobrze zorganizowane wycieczki z fachową obsługą. Do dziś wspominam bardzo udany wyjazd do Włoch, gdzie spędziłam naprawdę mile czas zwiedzając i zarazem odpoczywając.
             Jednak, gdy człowiek naczyta się książek podróżniczych ma ochotę czasami spróbować podróżować inaczej, zdać się na los, przeznaczenie, posmakować prawdziwej wolności z jej wadami, zaletami i konsekwencjami, jakie za sobą niosą.  
           Po jakimś czasie okazuje się, że nie ma się tyle odwagi i charakteru, aby udać się w nieznane.  Powiedzmy sobie prawdę im jesteśmy starsi tym bardziej się boimy, tym bardziej odczuwamy strach, lek i widzimy świat, jako niebezpieczne miejsce.
            Dla takich osób mam pewną radę  a właściwie nie ja ją mam, ale Paulo Coelho.  Stosując  się do tych rad urozmaicimy sobie czas wakacji, ale jednocześnie zachowamy upragnione minimum bezpieczeństwa a przy okazji sami  zostaniemy pielgrzymami jak Paulo Coelho…
A o  to jego rady:

Bardzo wcześnie zdałem sobie sprawę, że podróżowanie to dla mnie najlepszy sposób na zdobywanie wiedzy. Nadal mam duszę pielgrzyma i pomyślałem sobie, że wykorzystam tę rubrykę, aby przekazać wam choć część swojej wiedzy w nadziei , że będzie ona przydatna innym pielgrzymom takim jak ja.

 1. Unikaj muzeów. Może to się wydać radą absurdalną, ale pomyślmy o tym przez chwilę. Kiedy jesteś w obcym mieście, czyż poszukiwanie teraźniejszości nie jest ciekawsze od poszukiwania przeszłości? Rzecz w tym, że ludzie czują się zobowiązani do odwiedzania muzeów, ponieważ w dzieciństwie uczono ich, że podróżowanie polega na odnajdywaniu śladów przeszłości. Oczywiście, że muzea są ważne, ale musisz wiedzieć, co chcesz w nich zobaczyć. W przeciwnym razie opuścisz muzeum z poczuciem, że zobaczyłeś klika bardzo ważnych i wspaniałych przedmiotów, tyle tylko że nie będziesz mógł sobie nawet przypomnieć, co to dokładnie było.

 2. Przesiaduj w barach. To w barach, a nie w muzeum można ujrzeć prawdziwe oblicze miasta. Mówiąc o barach, nie mam na myśli nocnych klubów, lecz miejsca, do których przychodzą zwyczajni ludzie, aby się czegoś napić, ponarzekać na pogodę i pogawędzić. Kup gazetę i poczytaj o ludzkich wzlotach i upadkach. A jeśli ktoś zagai z tobą rozmowę, choćby najbłahszą, porozmawiaj z nim - jedno przelotne spojrzenie nie wystarczy, by ocenić wartość drugiego człowieka i poznać jego ścieżkę życiową.

 3. Bądź otwarty. Najlepszym przewodnikiem jest ktoś, kto mieszka w danym miejscu, wie o nim wszystko, jest z niego dumny, ale nie pracuje dla biura podróży. Wyjdź na ulicę, wybierz osobę, z którą chcesz porozmawiać, i zapytaj ją o coś, np.: Gdzie stoi katedra? Gdzie jest poczta? Jeśli nic z tego nie wyjdzie , spróbuj porozmawiać z kimś innym - gwarantuję ci, że przed końcem dnia znajdziesz dla siebie doskonałego towarzysza.

 4. Spróbuj podróżować sam. To będzie trudniejsze, nie będzie bowiem nikogo przy tobie, kto by się tobą opiekował, ale tylko w ten sposób możesz naprawdę pozostawić swój kraj za sobą. Podróżowanie w grupie sprowadza się do tego, że jesteś w jakimś obcym kraju, rozmawiasz tylko w swoim ojczystym języku, robisz to, na co pozwala ci "przywódca stada", i ciekawią cię bardziej plotki o twoich współtowarzyszach podróży niż odwiedzane miejsca.

 5. Nie porównuj. Niczego nie porównuj, ani cen, ani poziomu higieny, ani jakości życia, ani środków transportu, niczego! Nie podróżujesz przecież po to, aby dowieść sobie samemu, że masz lepsze życie niż inni ludzie. Twoim celem jest dowiedzieć się, jak żyją inni, czego mogą cię nauczyć, jak sobie radzą zarówno codziennością, jak i z tym, co w ich życiu niezwykłe.

 6. Zrozum, że wszyscy cię rozumieją. Nawet jeśli nie mówisz językiem kraju, w którym jesteś, nie obawiaj się: byłem w wielu miejscach, w których w ogóle nie mogłem się porozumieć, a zawsze znalazłem pomoc, wskazówki, dobrą radę, a nawet miłość. Niektórzy ludzie myślą, że podróżując samotnie, zgubią się, zginą z kretesem, gdy tylko wyjdą na ulicę nieznanego miasta. A przecież wystarczy, abyś miał wizytówkę hotelu w kieszeni, w najgorszym wypadku zatrzymasz taksówkę i pokażesz adres kierowcy.

 7. Nie kupuj za dużo. Wydawaj pieniądze na rzeczy, których nie będziesz musiał potem dźwigać: na dobry spektakl, restaurację, wycieczki. W obecnych czasach globalizacji i internetu możesz kupić cokolwiek bez konieczności płacenia za nadbagaż.

 8. Nie próbuj zobaczyć całego świata w miesiąc. Znacznie lepiej pozostać w jakimś mieście przez cztery czy pięć dni, niż odwiedzić pięć miast w ciągu tygodnia. Miasto jest jak kapryśna kobieta - aby ja uwieść i aby się całkowicie odsłoniła, potrzeba czasu.

 9. Podróż jest przygodą. Henry Miller zwykł mawiać, że dużo ważniejsze jest odkryć kościółek, o którym nikt inny dotąd nie słyszał, niż z poczucia obowiązku pojechać do Rzymu i zwiedzić Kaplicę Sykstyńską, gdzie kilkaset tysięcy innych turystów krzyczy ci do ucha. Oczywiście, warto zobaczyć Kaplicę Sykstyńską, ale pochodź sobie także po ulicach, odkryj nieznane zaułki, zakosztuj swobody poszukiwania czegoś, co mało znasz. Możesz być pewien, że jeśli to coś odnajdziesz, odmieni to twoje życie.

wtorek, 9 czerwca 2015

W oczekiwaniu na wakacje ;-)

             Powoli wielkimi krokami zbliża się lato i wakacje. A ostatni weekend był taki cudownie upalny. Wreszcie można było się rozebrać i poczuć słońce na swojej skórze. Przyznam się szczerze, że coraz mniejszą mam ochotę siedzieć przed ekranem komputera, Notka o Asatru czeka na obróbkę a post o Ikebanie nawet nie chciało mi się zaczynać...  
            Przyznam się szczerze, że mam ochotę udać się na wcześniejsze niż zazwyczaj  blogowe wakacje. Zwykle moja przerwa wakacyjna zaczyna się na początku lipca, więc jest jeszcze trochę czasu, aby napisać klika notek.  
          Właśnie jest czas, ale tak jakoś ta pogoda za oknem po prostu rozleniwia …. Ciągnie człowieka do ogrodu, na werandę czy balkon, na wygrzewanie się w słońcu, wylegiwania się pod parasolem i nic nie robienie. Czy Wy też tak macie?
            Moim zdaniem wakacje powinny się zaczynać już w maju a przynajmniej na początku czerwca i trwać do października, powinno być po prostu więcej wolnego. Podobno najwięcej urlopu, wakacji mają Hiszpanie oraz Włosi, ale oni mają oprócz dni wakacyjnych jeszcze sjestę a my ze względu na klimat tej przyjemności jesteśmy pozbawieni.
            W Polsce natomiast mamy mało wolnego i zawsze musimy się do czegoś śpieszyć przynajmniej ja mam takie wrażenie . No chyba, że jesteśmy w Krakowie a wtedy czas płynie jakby wolniej, bo ludzie nie za bardzo się śpieszą, ale Kraków jest na południu, więc może stąd wzorem południowych krajów taka mentalność z wiatrem do naszego regionu przylatuje; -))) 
            I dobrze miejmy nadzieje, że to ocieplenie klimatu, którym tak straszą w mediach zmieni nasz klimat na południowy tylko brakuje morza, bo te góry w naszym regionie są tak potrzebne jak dziura w moście …; -) A może zamiast narzekać pora zmienić kraj i miejsce zamieszkania…;-)))))


niedziela, 24 maja 2015

Miłość ....


Kochać to nie znaczy zawsze to samo
 Można kochać tak lekko, można kochać bez granic
 Kochać żeby zawsze i wszędzie być razem
 Wierzyć, że jest dobrze, gdy jesteśmy sami

 Kochać to nie znaczy zawsze to samo
 Kiedy jesteś daleko kochasz przecież inaczej
 A kiedy pragniesz tak mocno, żebyś nie żałował
 Kiedy jesteś daleko możesz wszystko stracić

Kochać to nie znaczy zawsze to samo
 Trzeba stale uważać, żeby kogoś nie zranić
 Nie tak łatwo jest kochać, nie tak łatwo być razem
 Kiedy wszystko najlepsze dawno już za nami

 A kiedy przyjdzie na Ciebie czas
 A przyjdzie czas na Ciebie, porwie Cię wtedy wysoko tak
 Do góry Cię uniesie
Lecz nagle możesz zacząć spadać w dół
 A to już nie to samo…





niedziela, 10 maja 2015

Kosmopolityzm


            11 lat jesteśmy już w Unii Europejskiej. Jak ten czas leci. Zastanawia mnie jak jest z  dzisiejszym polskim  patriotyzmem?  Czy większość Polaków uważa się najpierw za Europejczyków, obywateli świata, synami i córkami cywilizacji europejskiej, a dopiero potem mieszkańcami swojego regionu, miasta lub wsi? Czy też większość osób uważa się za Polaków ,a Europę traktuje tylko, jako polityczny i gospodarczy twór?
          Przytoczę Wam teraz cytat z książki Nad Niemnem będzie, to rozmowa Zygmunta Korczyńskiego z jego matką Andrzejową Korczyńską. Większość zapewne z Was pamięta tę  lekturę z lekcji języka polskiego. Postać Zygmunta Korczyńskiego była bardzo negatywnie oceniana, jako kosmopolitę bez żadnych wartości. Ja uważałam, że wychowany przez matkę z dala od Polski nie był on z nią związany, była mu ona obca. Był przyzwyczajony do wyższych standardów mieszkaniowych i cywilizacyjnych. Polska była krajem zacofanym w porównaniu z krajami zachodu, więc siłą rzeczy wolał wybrać inne miejsce do życia. 
             Dzisiaj Polacy  wyjeżdżają za granicę i nie zamierzają tu nigdy wracać , nie widzą tu przyszłości i nie mają też sił walczyć o inną Polskę, bo w końcu ile razy można o coś walczyć ? Walczyło tyle pokoleń i im się nie udało, więc dlaczego współczesnej młodzieży miałoby się udać?   Dlaczego mają się poświęcać? W imię, czego?
Może nadeszła epoka takich Zygmuntów Korczyńskich w wersji żeńskiej i męskiej a jeśli tak to czy jest to coś złego?

Rozmowa Zygmunta Korczyńskiego z Matką Andrzejową Korczyńską 

– Powiedział mi Wincenty, że mama życzyła sobie widzieć się ze mną, gdy tylko do domu wrócę. A ja także w ten piękny wieczór z Korczyna wracając postanowiłem bardzo poważnie, pomówić dziś z mamą o rzeczach mających dla mnie wagę wielką, niezmierną...
Spojrzała na niego, w oczach jej zamigotał niepokój.
– Słucham cię, mów! Może myśli nasze spotkały się i o jednym przedmiocie mówić z sobą pragniemy.
– Wątpię – odpowiedział – jestem nawet pewny, że mamie nigdy nie przyszło na myśl to, co ja dziś mamie chcę zaproponować, a raczej o co chcę bardzo usilnie prosić.
Uśmiechnął się do matki pieszczotliwie, z przymileniem i, schyliwszy się znowu, piękną białą rękę na czarnej sukni spoczywającą pocałował.
– Parions – zażartował – że propozycją moją mama będzie zdumioną... nawet oburzoną... oh, comme je te connais, ma petite, chére maman!... ale po namyśle i spokojnej rozwadze, może...
– Słucham cię – powtórzyła, a piękne jej oczy, których blask łzy i tęsknoty zgasiły, z niewysłowionym wyrazem powściąganej czułości spoczywały na tej pochylonej ku jej kolanom głowie, na którą, Boże! Ileż nadziei, ileż jej cudownych marzeń i namiętnych modlitw spłynęło!
Głowę podniósł, ale nie wyprostował się, tylko w poufnej i razem coś pieszczotliwego mającej w sobie postawie, ręki matki z dłoni nie wypuszczając mówić zaczął:
– Nieprawdaż, najlepsza mamo, że u stóp twoich i u twojego serca dziecinne i trochę późniejsze nawet lata spędziłem tak, jak spędzać je musiała la belle au bois dormant, słodko drzemiąca w swym kryształowym pałacu, wśród zaklętego lasu, którego nigdy nie dotykała jej stopa i z którego przychodziły do niej tylko wonie kwiatów i śpiewy słowików? Nieprawdaż, chére maman, że usuwałaś mię starannie od wszystkiego, co powszednie i pospolite, a przyzwyczajałaś w zamian do rzeczy pięknych, do uczuć delikatnych, do marzeń wzniosłych, nieprawdaż?

– Prawda – odpowiedziała.
– I to także jest prawdą, moja mamo, że przeznaczałaś mię do zadań i losów zupełnie niepospolitych, wysokich... a tak wszystko skierowywałaś, abym nie mógł i nie chciał mieszać się z szarym tłumem? Czy to jest prawdą, moja mamo?
– Tak – odszepnęła.
Z powstrzymywaną ciągle czułością, której Głucha obawa zwalczyć nie mogła, słuchała jego mowy płynnej, pełnej wdzięku i czuła na swojej ręce pieszczotę jego ręki miękką, delikatną. Takim, jakim przedstawiał się w tej chwili, łagodny, rzewny, na skrzydłach poezji kołyszący się, Zygmunt czarował ją zawsze i nie tylko ją jedną, bo i tę także duszę kobiecą, z którą rozstał się on przed godziną, a która długo jak ptak upojony kąpała się w tym czarze, i tę drugą, prawie dziecinną jeszcze duszyczkę, która teraz na dole tego domu tonęła w łzach i trwodze, i – wiele zapewne innych na szerokim świecie.
– Nieprawdaż, mon adorée maman, że potem sama wysłałaś mię w świat szeroki, gdzie wiele lat spędziłem wśród najwyższych wykwintów miast, wśród najwspanialszych widoków natury, na łonie sztuki... że przez te lata zupełnie odwykłem od tutejszej szarości i pospolitości, do których zresztą i nigdy przyzwyczajony nie byłem żyjąc w twoim idealnym świecie, tak jak zaklęta księżniczka żyła w swym kryształowym pałacu? Nieprawdaż, moja najlepsza, najrozumniejsza mamo?
– Prawda. Ale do czego zmierzasz?
– Zmierzam naprzód do tego, aby ci, ma chére maman, powiedzieć, że za wszystko, co wyliczyłem, jestem ci gorąco, niewypowiedzianie wdzięcznym...
Tu pochylony znowu ustami dotknął jej kolan.
– Następnie do tego, że przecież rzeczą jest niepodobną, zupełnie niepodobną, abym po takiej, jak moja, przeszłości, został na zawsze przykuty do tego kawałka ziemi, do tych stajen, stodół, obór... que sais–je? do tego okropnego Jaśmonta, który co wieczór przychodzi mi klektać nad głową o gospodarstwie... do tych... tych... que sais–je? zamaszystych i razem jak nieszczęście znękanych sąsiadów... Czyż to podobna? Moja droga mamo, czyż ktokolwiek, po takiej, jak moja, przeszłości, wobec takich, jak moja, ambicji i potrzeb może wymagać tego ode mnie?
Ręce szeroko rozpostarł, oczy mu się trochę szerzej niż zwykle rozwarły, zmarszczka przerznęła czoło. Silnie do głębi był przekonany, że wymaganie, o którym mówił, byłoby absolutnie niemożliwym i niesprawiedliwym. Pani Andrzejowa myślała chwilę. Do pewnego stopnia słuszności skargom syna nie odmawiała. Pamiętała wybornie o swoich własnych wstrętach i nieudolnościach. Po chwili z namysłem mówić zaczęła:
– Ciernie twojego położenia rozumiem dobrze. Wszystko to, co wyliczyłeś, czyni je dla ciebie trudniejszym, niż bywa ono dla innych. Jednak, moje dziecko, niczyje życie na tej ziemi nie może być wolnym od usiłowań, walk, cierpień i spełniania trudnych...
Prędko z krzesła wstając mowę jej przeciął:
– Dziękuję! Mam już tych usiłowań, walk i cierpień aż nadto dosyć. Utopiłem w nich dwa lata mego życia. J'en ai assez!
– Gdybyś był wyjątkiem... Ale... wszyscy jesteśmy nieszczęśliwi...
Stając przed matką zapytał:
– Nie jest przecież życzeniem mamy, abym pomnażał poczet nieszczęśliwych?
W głosie jej czuć było trochę drżenia, gdy odpowiedziała:
– Nie ma na świecie matki, która by dziecko swoje nieszczęśliwym widzieć chciała, ale ja dla ciebie pomiędzy niskim szczęściem a nieszczęściem wzniosłym wybrałabym drugie.
– Któż tu mówi o szczęściu niskim? – zarzucił – czyż przyjemności wyborowych towarzystw, piękności wspaniałej natury, rozkosze sztuki stanowią niskie szczęście?
– Najpewniej nie. Ponieważ jednak tu się urodziłeś, tu są twoje obowiązki, tu żyć musisz...
– Dlaczego muszę? – przerwał – dlaczego muszę?
Ale właśnie przybyliśmy w rozmowie naszej, droga mamo, do punktu, na którym umieszczę moją propozycję... non! moją najgorętszą prośbę...
Zawahał się przez chwilę, patem znowu przed matką siadając znowu pochylił się ku jej kolanom i rękę jej wziął w swoje dłonie. Znowu też pieszczotliwie, z wdziękiem, z odcieniem rzewności i poetyczności, mówić zaczął. Mówił o tym, aby sprzedała Osowce, które były dziedziczną jej własnością, i aby z nim razem za granicę wyjechała. Mieszkać będą w Rzymie, Florencji albo w Monachium, każdego lata wyjeżdżać w góry lub nad morze. Kapitał osiągnięty ze sprzedaży Osowiec w połączeniu z tym, co Klotylda posiada i jeszcze w przyszłości od rodziców otrzyma, wystarczy im na życie, nie zbytkowne wprawdzie, ale dostatnie i bardzo przyjemne. Zresztą, on może jeszcze kiedyś i bardzo bogatym zostanie, gdy w otoczeniu stosownym artystyczne natchnienia i zdolność twórczą odzyska. Żyć i podróżować będą zawsze razem, przyjemności wysokich używać, wszystkie marzenia swoje spełniać, tylko trzeba, aby wydostali się stąd koniecznie, aby koniecznie i co najprędzej wynurzyli się z tego morza pospolitości, nudy i powszechnych złych humorów. Z lekka żartować zaczął:
– Nieprawdaż, moja złota mamo, że tu panuje powszechny zły humor? Wszyscy po kimś albo po czymś płaczą, zbiedzeni, skłopotani, przelęknieni... Stąd płynie melancholia, qui me monte á la gorge i dławi mię jak globus histericus tę biedną panią Benedyktową...
Raz tylko wyjeżdżałaś za granicę, droga mamo, i to dawno... jeszcze z ojcem. Nie znasz więc różnicy atmosfer... nie wyobrażasz sobie, ile znalazłabyś tam rzeczy pięknych, ciekawych, wzniosłych, prawdziwie godnych twego wykształcenia, smaku i rozumu!...
Milczała. Z głową podniesioną i spuszczonymi powiekami siedziała nieruchomo, nie odbierając mu swojej ręki, która tylko stawała się coraz zimniejszą i sztywniejszą. Na koniec cicho, ale stanowczo przemówiła:
– Nie uczynię tego nigdy.
Porwał się z krzesła.
– Dlaczego? dlaczego?
Podnosząc na niego wzrok głęboki i surowy odpowiedziała:
– Dlatego właśnie, co powiedziałeś... Dla tej właśnie melancholii...
– Ależ to jest wściek... pardon! krańcowy idealizm! Krańcową idealistką jesteś, moja mamo! Skazywać się na wieczny smutek, kiedy uniknąć go można, przyrastać do zapadłego miejsca na kształt grzyba, dlatego tylko że inne grzyby siedzieć w nim muszą – to idealizm bezwzględny, krańcowy idealizm!
Patrząc mu prosto w oczy zapytała:
– A ty, Zygmuncie, czy nie jesteś idealistą?
On! ależ naturalnie! Uważa się on za idealistę i nie przypuszcza nawet, aby go ktokolwiek o materialistyczne zasady albo dążności mógł podejrzewać. Ale w tym właśnie tkwi niemożność pozostawania jego tutaj. Spragniony jest ideałów i wyższych wrażeń, a otacza go sama pospolitość i monotonia. Idealistą zresztą będąc do ascetyzmu skłonności nie posiada. Fakirem ani kamedułą zostać nie może. Jest on człowiekiem cywilizowanym i posiada potrzeby zaszczepione w niego wraz z cywilizacją: potrzeby uciech i rozrywek pewnego rzędu, tu do znalezienia niepodobnych. Dla braku wrażeń pracować nie mogąc, nie ma także żadnych przyjemności, a całe dnie przepędzać bez pracy i bez przyjemności jest to życie prawdziwie piekielne, od którego oszaleć można, nie tylko już ze zmartwienia i tęsknoty, ale z samej nudy...
Unosił się. Od dawna już pracujące w nim niezadowolenie i zniecierpliwienie teraz, wobec oporu matki grożącego ruiną jedynemu jego ratunkowemu planowi, nadwerężało w nim nawet zwykłą wykwintność form. Wyglądał daleko mniej żurnalowo niż zwykle. Z rękami w kieszeniach surduta pokój przebiegał; kilka razy gniewnie i niespokojnie własną swoją postać obejrzał.
– Tu każdy – wołał – największy choćby idealista, najgenialniejszy artysta, przemienić się musi w opasłego wołu... Ciało prosperuje, a duch upada. Czuję w sobie okropną degrengoladę ducha... Prawdziwie i głęboko nieszczęśliwym jestem... Marnieję, ginę, wszystko, co jest we mnie wyższego, idealnego, przemienia się w żółć i tłuszcz!...
Przy ostatnich światłach kończącego się dnia pani Andrzejowa ścigała wzrokiem gwałtowną przechadzkę syna po pokoju i wtedy dopiero, gdy przerwał się na chwilę potok jego wpółzgryźliwej, wpółżałosnej mowy, głosem, który z dziwną trudnością wychodził z jej piersi, zauważyła:
– Czy zachęty do tej pracy, której pragniesz, i do tej, której nie lubisz, niejakiego przynajmniej wynagrodzenia braków, na które się skarżysz, nie możesz znaleźć w uciechach serca?... Ja kiedyś je posiadałam, znam więc ich moc i wagę. Jesteś, Zygmuncie, bardzo szczęśliwie ożeniony.
– Nie bardzo – sarknął.
Tak cicho, że zaledwie mógł ją dosłyszeć, zapytała:
– Czy nie kochasz Klotyldy?
Zakłopotany trochę, przechadzkę swą przerwał, stanął.
– Owszem... owszem... mam dla niej przywiązanie... dużo przywiązania... ale nie wystarcza mi ona.... do duchowych moich potrzeb nie dorosła... ta wieczna jej czułość i nieustanne paplanie...
Z żywością mu przerwała:
– Jest to dziecko, piękne, utalentowane i namiętnie cię kochające dziecko, które w słońcu twojej miłości i przy świetle twego umysłu dojrzeć i rozwinąć się może... Nie tylko za szczęście, ale i za jej moralną przyszłość odpowiedzialnym jesteś...
– Pardon! – przerwał – na pedagoga nie miałem powołania nigdy i do kształcenia żony mojej nie obowiązywałem się przed nikim. Ce n'est pas mon fait. Jest się dobraną parą lub się nią nie jest. Voilá! A jeżeli w tym wypadku są jakieś nierówności, ofiarą ich z pewnością jestem ja.
Plecami do pokoju zwrócony stanął przed oknem, za którym słońce, już niewidzialne, zapalało nad drzewami parku szeroki pas różowy. Przez kilka minut panowało milczenie, które przerwał stłumiony głos pani Andrzejowej. Czuć w nim było zdejmującą ją niewysłowioną trwogę.
– Zygmusiu, chodź do mnie... chodź tu... bliżej!
A gdy o parę kroków od niej stanął, szeptem prawie mówić zaczęła:
– Na wszystko, co kiedykolwiek nas z sobą łączyło, co kiedykolwiek kochałeś, proszę cię, abyś mi odpowiedział szczerze, zupełnie szczerze... Zlękłam się, widzisz, niezmiernie myśli, która do głowy mi przyszła... Uczułam niezmierny ciężar na sumieniu... Jednak pragnę wiedzieć prawdę, aby móc jasno rozpatrzeć się w położeniu i co jest jeszcze do naprawiania, naprawić, czego uniknąć można, uniknąć... Czyżbyś prawdziwie i stale kochał Justynę? Czyżby to uczucie było przyczyną tak prędkiego zobojętnienia twego dla Klotyldy? Czy... gdybym... zamiast zrażać, zachęcała cię była do ożenienia się z Justyną i gdyby ona była teraz twoją żoną, czułbyś się szczęśliwszym, mężniejszym, lepiej do życia i jego obowiązków uzbrojonym?
Zapytań tych, wysłuchał z trochę gorzkim, a trochę lekceważącym uśmiechem, po czym z rękami w kieszeniach i podniesionymi trochę ramionami przechadzkę po pokoju znowu rozpoczynając odpowiedział:
– Bardzo wątpię. Wie mama, że rozczarowałem się do niej zupełnie Zimna jest, przesądna, ograniczona, przybiera jakieś pozy bohaterki czy filozofki... Przy tym dziś właśnie zauważyłem, że ma takie zgrubiałe ręce i w ogóle wygląda więcej na prostą, hożą dziewkę niż na pannę z dobrego towarzystwa... Już też Klotylda daleko jest dla mnie stosowniejszą... bo delikatniejsza, staranniej wychowana i wcale ładny talent do muzyki posiada... wcale ładny... Tylko że ja dziwnie łatwo oswajam się ze wszystkim, a jak tylko oswoję się, zaraz mię nudzi... Ca dépasse toute idée, jaki ja mam głód wrażeń... Prawdziwie, pod tym względem nienasycony jestem i dlatego właśnie w tej tutejszej monotonii ginę, marnieję, przepadam...
Mówił jeszcze czas jakiś, ale trudno było zgadnąć, czy pani Andrzejowa go słuchała. Odpowiedź jego upewniła ją o dwóch rzeczach: naprzód o tym, że przez Justynę odtrąconym został, następnie, że żadnej z tych dwóch kobiet prawdziwie i stale nie kochał. Czy kogokolwiek lub cokolwiek mógł kochać? Powoli, powoli wyniosła kobieca głowa żałobnym czepkiem okryta chyliła się na pierś, w której wzbierała hamowana jeszcze burza uczuć, i podniosła się znowu wtedy dopiero, gdy Zygmunt kroki swe przed nią zatrzymując raz jeszcze ze zmieszaniem prośby i wyrzutu, pieszczotliwości i zniecierpliwienia pytać zaczął: czy cierpienia jego nie skłonią ją do wykonania planu, który ułożył? czy po namyśle, zimno na rzeczy spojrzawszy, nie zgodzi się na to, czego on pragnie i dla podtrzymania swoich twórczych zdolności, dla uniknięcia ostatecznej degrengolady ducha koniecznie potrzebuje?
Wtedy pani Andrzejowa głowę podniosła znowu i głosem, w którym brzmiała zwykła już jej wyniosłość i energia, odpowiedziała:
– Nigdy. Ja na te rzeczy nigdy zimno patrzeć nie będę. Dopóki żyję, nigdy na tej piędzi mojej rodzinnej ziemi, nigdy w tych ścianach obcy ludzie... obce bogi...
Nagle wybuchnęła:
– Wielki Boże! Ale po mojej śmierci ty to uczynić jesteś gotów... tak! ty to uczynisz pewno, gdy tylko ja oczy zamknę... Jak tchórz uciekniesz z szeregów zwyciężonych... jak samolub nie zechcesz łamać się chlebem cierpienia... Kawał Chrystusowej szaty rzucisz za srebrnik, ażeby kupić sobie życie przyjemne... Wielki Boże! Ależ ty chyba w chwili uniesienia... w dziwnym jakimś śnie okazujesz się takim... Zygmuncie, o! mój Zygmuncie! powiedz mi, że naprawdę inaczej myślisz, i czujesz...
Syn, spokojny i zimny, nie dając się unieść jej wybuchowi, jakby jej prawie nie słuchając mówił:
– Niech się mama nie unosi! Ależ, moja droga mamo, proszę się tak nie unosić! Któż tu mówi o samych tylko przyjemnościach życia? Mnie idzie o coś wyższego, ważniejszego... o moje zdolności... natchnienia...
– Czyż dusza artysty – zawołała – musi koniecznie być tylko motylem na swawolnych i niestałych skrzydłach przelatującym z róży na różę? Czy tu ziemia nic nie rodzi? czy tu słońce nie świeci? czy tu królestwo trupów? że żadnego błysku piękna i życia dokoła siebie znaleźć nie możesz?... że nic cię zachwyceniem czy bólem, miłością czy oburzeniem wstrząsnąć i natchnąć nie może? A ja marzyłam... a ja marzyłam...
Tu głos jej drżeć zaczął powściąganymi z całej siły łzami.
– A ja marzyłam... że tu właśnie, w otoczeniu rodzinnej natury, wśród ludzi najbliższych ci na świecie, twórcze zdolności twoje najpotężniej w tobie przemówią... że raczej tu właśnie najpotężniej przemawiać do nich będzie każda roślina i każda twarz ludzka, każde światło i każdy cień... że właśnie soki tej ziemi, z której i ty powstałeś, jej łzy i wdzięki, jej słodycze i trucizny najłatwiej wzbiją się ku twojej duszy i najpotężniej ją zapłodnią...
Stojąc przed nią w postawie zbiedzonej, prawie skurczonej, ręce gestem zdumienia rozkładał i prawie jednocześnie z nią mówił:
– Ależ ja tego wszystkiego nie znam... ja, ma chére maman, z tymi światłami, cieniami, słodyczami, truciznami etc., etc. od dziecinnych dni nie przestawałem nie zżyłem się... nie przywykłem do nich... wcale do czego innego przywykłem... Nie możnaż z cywilizowanego człowieka przedzierzgnąć się na barbarzyńcę z powodu... z powodu soków ziemi, z którymi się do czynienia nie miało!
Powoli, obu dłońmi opierając się o stół, bo może nogi posłuszeństwa jej odmawiały, powstała i zapłakała tak, jak płakała zwykle, bez łkania, bez najlżejszego drgnienia rysów, kilku grubymi łzami, które powoli stoczyły się po jej policzkach.
– Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina!– powoli wymówiła. – Zbłądziłam. Pomiędzy tobą a tym, co powinno być najwyższą twoją miłością, nie zadzierzgnęłam dość silnych węzłów. Mówiłam ci wprawdzie o tej miłości zawsze, wiele... ale słowa, to widać siew nietrwały... Zbłądziłam... Ale, dziecko moje...
Tu białe ręce modlitewnym gestem na staniku żałobnej sukni splotła.
– Nie karz ty mnie za mój błąd mimowolny... o, mimowolny! bo myślałam, że czynię jak najlepiej... Zamykałam cię w kryształowym pałacu i w dalekie światy wysyłałam, bo w myśli mojej miałeś być gwiazdą pierwszej wielkości, nie zaś pospolitą świecą, wodzem, nie szeregowcem. Widać zbłądziłam, ale ty błąd mój popraw. Pomyśl, głęboko pomyśl nad krótką historią swego ojca, którą znasz dobrze. Czy nie możesz z tego samego co on źródła czerpać siłę, męstwo, moralną wielkość? Twój ojciec, Zygmuncie, oprócz wielu innych rzeczy wielkich kochał ten sam lud, którym i ty otoczony jesteś, posiadał sztukę życia z nim, podnoszenia go, pocieszania, oświecania...
Nagle umilkła. W zmroku, który zaczynał już pokój ten napełniać, usłyszała głos drwiący i pogardliwy, który jeden tylko wymówił wyraz:
– Bydło!
O, Bóg niech będzie jej świadkiem, że pomimo wszystkich swoich instynktownych odraz i niedołężności nigdy tak nie myślała, nigdy na wielkie zbiorowisko ludzi, najbliższych jej w świecie ludzi, takiej obelgi, w najgłębszej nawet skrytości myśli swej nie rzuciła; że zbliżyć się do tego zbiorowiska, przestawać z nim, pracować nad nim nie umiejąc sprzyjała mu serdecznie i dla najnędzniejszej nawet istoty ludzkiej miała jeszcze życzliwość i choćby bierne współczucie. O, Bóg tylko jeden widział burzę przerażenia, którą w niej wzniecił ten jeden wyraz z obojętnie wzgardliwych ust jej syna spadły, bo on tej burzy, która jej głos odebrała, ani kredowej bladości twarz jej oblewać poczynającej nie spostrzegł i stając przed nią, jakby z milczenia jej chciał korzystać, mówić zaczął:
– Bardzo dobrze rozumiem, o co kochanej mamie najwięcej idzie. I jakże nie rozumieć? Soki ziemi, chleb cierpienia, Chrystusowe szaty, lud... słowem... jak mówi stryj Benedykt, to... tamto!... Nigdy o tym mówić nie chciałem, ażeby kochanej mamy nie gniewać i nie martwić. Szanuję zresztą wszystkie uczucia i przekonania, szczególniej tak bezinteresowne, o, tak nadzwyczajnie bezinteresowne! Ale teraz spostrzegam, że zachodzi konieczność szczerego rozmówienia się o tym przedmiocie. Otóż przykro mi to bardzo, j'en suis désolé, ale ja tych uczuć i przekonań nie podzielam. Tylko szaleńcy i krańcowi idealiści bronią do ostatka spraw absolutnie przegranych. Ja także jestem idealistą, ale trzeźwo na rzeczy patrzeć umiem i żadnych pod tym względem iluzji sobie nie robię... a nie mając żadnych iluzji, nie mam też ochoty składać siebie w całopaleniu na ołtarzu – widma. Proszę o przebaczenie, jeżeli mamy uczucia czy wyobrażenia obrażam, ale rozumiem, doskonale rozumiem, że osoby starsze mogą zostawać pod wpływem tradycji, osobistych wspomnień etc. My zaś, którzy za cudze iluzje pokutujemy, swoich już nie mamy. Kiedy bank został do szczętu rozbity, idzie się grać przy innym stole. Tym innym stołem jest dla nas cywilizacja powszechna, europejska cywilizacja... Ja przynajmniej uważam się za syna cywilizacji, jej sokami wykarmiony zostałem, z nią przez tyle lat pobytu mego za granicą zżyłem się, nic więc dziwnego, że bez niej już żyć nie mogę i że tutejsze soki tuczą mi wprawdzie ciało w sposób... w sposób prawdziwie upokarzający, ale ducha nakarmić nie mogą...
Słuchała, słuchała i może miała takie poczucie, jak gdyby ziemia spod stóp się jej usuwała, bo obie jej dłonie mocno ściskały krawędź stołu.
– Boże! Boże! – kilka razy z cicha wymówiła, a potem jedną rękę od stołu odrywając i ku oknu ją wyciągając, z trudem, zdławionym głosem zaczęła:
– Idź na mogiłę ojca, Zygmuncie, idź na mogiłę ojca! Może z niej... może tam...
– Mogiła! – sarknął – znowu mogiła! Już druga dziś osoba wyprawia mię na mogiłę! Ależ ja za mogiły bardzo dziękuję... przede mną życie, sława...
– Bez sławy, bez grobowca, przez wszystkich zapomniany, w kwiecie wieku i szczęścia ze świata strącony, twój ojciec... tam...
– Mój ojciec – wybuchnął Zygmunt – niech mi mama przebaczy... ale mój ojciec był szaleńcem...
– Zygmuncie! – zawołała, a głos jej dźwięczał zupełnie inaczej niż zwykle: przeraźliwie jakoś i groźnie.
Ale i on także miał w sobie trochę popędliwej krwi Korczyńskich, którą wzburzył niezłomny opór matki.
– Szaleńcem! – powtórzył – bardzo szanownym zresztą,.. ale do najwyższego stopnia szkodliwym...
– Boże! Boże! Boże!
– Tak, moja mamo. Niech mama mnie przebaczy, ale ja mam prawo mówić o tym, ja, który nie mogę zająć przynależnej mi w świecie pozycji, który nieraz w szczęśliwszych krajach czułem przybite do mego czoła piętno niższości, który o połowę uboższy jestem przez to, że mój ojciec i jemu podobni...
– Wyjdź! wyjdź stąd! – nagle głos z piersi wydobywając zawołała. – Co najprędzej, o! co najprędzej... bo lękam się własnych ust... o!...
Nie dokończyła, tylko z wysoko podniesioną głową i twarzą, której kredowa bladość w ramie czarnego czepka odbijała na tle zmierzchu, rozkazującym gestem wskazywała mu drzwi.
– Ależ pójdę! pójdę! z mamą o tych rzeczach rozmawiać nie podobna! Mogiły, złorzeczenia, tragedie! Co się tu dzieje! Co się tu dzieje! I o co? za co? dlaczego? Gdyby o tym gdzie indziej opowiadać, nikt by nawet nie zrozumiał i nie uwierzył!
Wyszedł i po cichu drzwi za sobą zamknął.