Tegoroczne Święto Niepodległości odbyło się spokojnie bez
podpaleń i niszczenia mienia publicznego jak bywało w latach poprzednich,
chociaż incydenty się zdarzały. To jak
wygląda współczesny patriotyzm wiemy wszyscy, choć każdy z nas ma na pewno inne
zdanie na ten temat. Ja jednak chciałam poruszyć temat trochę inny dotyczący bardziej
polskiego kosmopolityzmu.
Niedawne
słowa polskiej pisarki Olgi Tokarczuk wywołały fale oburzenia i ogromnej krytyki.
Pisarka wyraziła się negatywnie o Polsce i Polakach twierdząc, ze Polacy byli
kolonizatorami, właścicielami niewolników i mordercami Żydów itp. Nie będę komentowała
tych słów, ale zastanowiły mnie one czy w niektórych Polakach nie dominuje kosmopolityzm
i pewnego rodzaju, jeśli nie pogarda to pewien rodzaj obojętności w stosunku do
Polski.
Wkleję Wam pewien list jednej z bohaterek książki Eugenii
Żmijewskiej Płomyk,,Z pamiętnika instytutki". Autorka tego listu Albina Zapolska
jest absolwentką rosyjskiego Instytutu Maryjskiego w Warszawie. Instytut Maryjski
był rosyjską szkołą średnią dla mieszczan i szlachcianek w XIX wieku.
Ciekawa jestem jak odbierzecie słowa Albiny Zapolskiej i czy wielu
Polaków zgodziłoby się z treścią jej listu wszak jeszcze niedawno niektórzy uważali,
że Polska bez Rosji sobie nie poradzi, … Co o tym myślicie?
List Albiny Zapolskiej do Koleżanki z Instytutu Adeli
Żalińskiej
„Ty ani najmniejszego pojęcia nie masz, jakie
to było rozkoszne! My wszystkie z naszej klasy biało ubrane, ta w muśliny, ta w
tiule, ta w jedwab. Ja miałam suknię grenadinową ze ślicznym błyskiem, ogon i
decollete, a wiesz, u mnie biust mramorny — niedarmo Lew Iwanowicz tak chwalił,
pamiętasz, tej nocy okropnej.
Uczesałam
się do góry, włosy nie zaplecione, lecz skręcone. No, bez chwalby mogę
powiedzieć, że byłam ładna — prawie taka jak Kisielewska, tylko, że ona
błondinka, a ja briunetka. To jeszcze większa sztuka, jeżeli biała — prawda?
Na
akt uroczysty przyjechał znowu Wielki Książę. To prawdziwy zaszczyt dla naszego
Instituta. On przyjechał aż z zagranicy specialno. A taki krasawiec! I wyobraź
sobie, moja ty droga, że nie tak jak w przeszłym roku na mnie nul uwagi. I
owszem, ze wszystkich panien on ze mną najdłużej rozmawiał. Pytał, gdzie ja
mieszkam? Czy mnie żal wychodzić z Instituta? Ja jemu odpowiedziałam, że chcę
zostać pepinierką, a on do mnie:
— Nu,
tak my zobaczymy się w przyszłym roku.
Tyle
on do mnie powiedział. Pamiętam każde słowo. Takie szczęście! Mnie wszyscy
zazdroszczą, i pomyśl, ja nie straciłam się,
jak on do mnie przemawiał. Skąd mi się wzięła taka śmiałość?
Odpowiadałam jemu z początku głosem cieniutkim, ale potem zupełnie dobrze i
nawet patrzyłam jemu w oczy. Ma śliczne, kare. Chciałoby się patrzeć i patrzeć.
On własną ręką przypiął szifr Szachowej,
strasznie jej zazdrościłam. Wernik dostała nagrodę, ale była bardzo smutna, bo
jej się szifr a koniecznie chciało; ale niech będzie kontanta i z nagrody.
Skończyło z naszej klasy tylko cztery Polki: ja, Józefska, Daminowska i
Bradzińska. Pamiętasz, nas było piętnaście w zeszłym roku, ale wypędzili Łatkiewicz
i ciebie, a potem przez ciebie te cztery, co podpisały głupi adres; zostało
patem dziewięć, ale z tych pięć rodzice odebrali jeszcze na początku roku,
przed Bożym Narodzeniem. Ja mam bardzo dobry patent i dostałabym nawet list
pochwalny, gdyby nie to, że myślę o kawalerach więcej jak o książce. U mnie
zdolności są, a ochoty mało. Józefska ma z nas czterech najgorszy patent, bo
nie nabrała rozumu i czasem wygaduje głupstwa, i to dochodzi do naczalstwa.
Po
akcie poszli my, kończące, do przełożonej i tam było dla nas śniadanie, i Jego
Wysoczestwo z nami siedział przy jednym stole. Ja myślałam, że zwariuję ze
szczęścia. Póki jedli, rozmawiał z naczalstwem, ale potem zrobił się cercle i
do każdej przemówił słówko. Jaki on ma śliczny głos! A naturalny, nie napuszcza
na siebie wielkości. Zapominasz, że on Wysoczestwo, i mówisz jak do zwyczajnego
człowieka.
Nie
myśl, że już na tym koniec. Gdzie tam! On nas jeszcze zaprosił z damami do
Belwederu na podwieczorek. A tam, to nawet nie potrafię opisać, jak było. Ugaszczał
nas jak prawdziwych gości. Byli jego adiutanci i dużo oficerów. My chodzili z
nimi po ogrodzie. Do mnie przystał jeden gwardiejec, huzar. Pamiętasz, jak ja
chciałam poznać gwardiejca?
No i
spełniło się. Nie tylko poznałam, ale zachwyciłam go. Nie odstępował i bardzo
chwalił Polki, że takich krasawic na świecie nie ma, tylko że one niedostupne i
gordo się trzymają, ale za to jak która dobra, to choć klękaj i całuj nogi.
Ślicznie to mówił, na koniec zapytał:
— A
pani jaka, Albino Kazimierowno?
Ja
nie chciałam, żeby miał złe wyobrażenie o Polkach, więc mówię:
— Pan
się myli, my nie takie znowu dumne! A on patrzy na mnie i powiada:
—
Pani musi być z tych... dobrych.
Ale
żebyś ty wiedziała, jak on patrzał! Jak gdyby doprawdy chciał uklęknąć i
całować nogi; a ja miałam śliczne pantofelki złote.
Chodzili
my pod rękę i on mówił, że Polki powinny być dobre dla Ruskich, to wszystko
będzie dobrze. Ucieszył się bardzo, że ja zostanę pepinderką, bo jego przeniosą
do Warszawy i będzie często bywał u przełożonej.
Rozmawiali
my z pół godziny, a (tak, jak by się znali Bóg wie jak długo. Taki u nich łatwy
sposób!
Na
koniec trzeba było wracać. Jego Wysoczestwo nie cały czas był z nami, ale
wyszedł nas pożegnać. My wtedy krzyknęły: „Hurra!", obstąpiły jego, i co
która mogła, brała na pamiątkę. Poszarpały 'kitę z jego czapki i akselbanty.
Każdej dostało się choć po maleńkim kłoczku. On się śmiał i nie mógł się
wydostać, a jak my jego na koniec puścili, to podszedł do krzaka z różami,
oberwał kilka i podał najbliżej stojącym. Wtedy wszystkie rzuciły się na niego
i o mało nie rozerwały z wielkiego szczęścia.
To
dopiero był dzień prawdziwie uroczysty i wielki! My o niczym innym mówić nie
mogły, ja nawet zapomniałam powiedzieć Zarudnej, że mi się bardzo podobał ten
Ilja Pawłowicz, który ze mną chodził pod ręką, ale jej to napiszę.
Pokłóciłam
się z Józefską, bo ona mówi, że my wpadły w tielaczyj wostorg i że to
nieładnie, a już Polkom nawet wstyd, bo co on o mas pomyśli?
Co ma
pomyśleć? Że się nam podobał. Przecież prawda. Nie masz pojęcia, jaki on
duszka, choć tak wielki i dużo mogący! Dobrze mówi ten Ilja Pawłowicz, że Polki
gordyje i niedostupnyje. Prosto śmieszno i nie dziwię się, że z nas ludzie się
śmieją. Nie mówię, żeby zaraz tak jak Mordowcewa — ale czemu odwracać oczy od
młodego chłopca, dlatego że on oficer, i broń Boże, ruski? A że książę nam robi
zaszczyt, to my mamy dlatego być niewdzięczne? Przepraszam! To byłoby dopiero
nieładnie.
U nas
na ogól pojęcia przestarzałe i głupie, my wcale nie humanitarni i nie czujemy
się ludźmi, tylko Polakami; to jest szowinizm. I ty także byłaś szowinistką,
kiedy nie chciałaś rok temu powiedzieć „Miednego wsadnika". A już w tym
roku panny nabrały większego rozumu. Wernik, dlatego żeby dostać szifr,
nauczyła się „Chadżi Abreka", a potem, choć bez szifra, deklamowała z
wielkim patosem:
Mogucz,
bagat, auł Dżemat,
On
nikamu nie płatit dani!
I nie
ona jedna, bo i Daminowska także popisywała się po rusku.
A ty
w przeszłym roku wyprawiałaś takie awantury, że aż ciebie wypędzili! I po co?
Nie lepiej było zostać i przez ten rok tańczyć na balach, a może i Wielki
Książę byłby z tobą mówił jak ze inną. Wtedy i mnie, i innym wydawało się, że
ty bohaterka, ale teraz my już rozumniejsze i wiemy, że to na nic się nie
przyda. Co tam jakieś dwie, a choćby dwadzieścia i sto panien z Institutu,
pomoże ze swoim buntowaniem się, kiedy wszyscy "muszą robić, co każe
naczalstwo — czy instytuckie, czy inne — bo naczalstwo jest silne, a my słabi.
Kto ma władzę, ten rozkazuje, a kto nie ma, ten słucha. Wszędzie tak na
świecie. Tak i historia uczy. Albo nam źle teraz? Marny wszystko, co trzeba — i
szkoły, i poczty, koleje, i kraj wzbogaciał, i Polacy nie kłócą się między
sobą, jak dawniej, kiedy mieli swobodę. My wtedy nie potrafili jej używać. Tak
przyszli mocniejsi i zaprowadził porządek. Wszędzie i zawsze tak bywało. My do
polityki nie mamy zmyśla, to i lepiej, że nie mieszamy się, i nie robimy takich
głupstw jak król Sobieski, który Bóg wie po co i na co gonił aż pod Vienę, a
tymczasem w kraju były bezporządki i awantury. Nasi królowie nie umieli rządzić
i uciskali poddanych. Dlatego Chmielnicki powiedział: „Wolimo pod cara
wostocznawo, prawostawnawo".
I
Kozacy się zbuntowali przeciw naszym wielmożom i przeciwko królowi, a królowie
słuchali ciągle Jezuitów i gnębili każdą inną wiarę, gorzej od Ruskich. Przez
Jezuitów my przepadli, bo zamiast donkiszotować po świecie, trzeba było
pilnować porządku w kraju, toby tego wszystkiego nie było. A jak chcieli być
potężni, to czemu Sigismund III nie skorzystał i nie posadził swojego syna na
moskiewskim prestole , kiedy jego zapraszali? Wielka rzecz, że musiałby zostać
prawosławnym, toć toć chrzęścijańska wiara, a i Henryk IV zmienił religię, bo
sobie powiedział: „Paris vautune messe" . Nas fanatyzm i nietolerancja
zgubiły, a i to także, że my wszystkim wierzyli, tylko nie tym, co trzeba. Ot,
i taki Napoleon I. Dużo on nam zrobił? A choć Aleksander I przebaczył, że my
jemu pomagali przeciw Rosji, to Polacy byli niewdzięczni i zrobili rewolucję, a
potem jeszcze wozstanije. I teraz nam gorzej, jak mogło być bez buntów. Ciągle
my robili głupstwa i wcześniej czy później nas musieli pozbawić władzy, to u
nas były złe granice i ludzie bez rozumu. A teraz spokój, każdy zajmuje się
swoją robotą — Ruscy kupują u nas zboże, trzewiki, rękawiczki i my wzbogacamy
się. Czy to źle?
I
choćby taka Instituitka: jej dają patent, ona może zostać czastną uczitielnicą
i mieć dużo pieniędzy. A jak która skończy pensję, to jej patent tyle wart, co
zwyczajny list papieru. Ruscy nie tacy źli, jak nam się dawniej zdawało, tylko
nie trzeba z nimi ostro — oni tego nie lubią. I kto by lubił? Czy przyjemnie,
jak tobie ma złość robią? Im także niemiło. A ty w ostatnim liście dziwisz się,
że ja nie taka, jak byłam. Prawda: bo starsza i rozumniejsza, a ty nie nabrałaś
jeszcze rozumu. Dobrze pomyśl nad tym, co piszę, a przekonasz się, że prawda
moja".