Znalazłam bardzo ciekawy wywiad z historykiem
religii z Rosji, który wyjaśnia, dlaczego Rosja prowadzi taką polityką zagraniczną
a nie inną. Niektóre z jego wypowiedzi są kontrowersyjne np. wiara w Nowy Porządek
Świata, popierania barbarzyństwa i chaosu, propagowania anty indywidualizmu,
ale niektóre stwierdzenia ma bardzo
sensowne np. że Polska religijnie musi
się określić albo pozbyć się katolicyzmu i wejść w słowiańską duchowość albo
pozbyć się słowiańskiej duszy.
Aleksander Dugin
ma nadzieję, że Polska pójdzie drogą bizantyjską. Ja jednak myślę, że
korzenie słowiańskie są u nas tak słabe, że raczej do słowiańskiego świata my
nie bardzo należymy.
Nasze archetypy kultury nie są słowiańskie odnosimy się
np. do mitologii zachodniej greckiej, rzymskiej, Mało, kto zna świat Słowian,
choć faktem jest, że wzrosło spore zainteresowanie naszą rodzimą wiarą. Ja bym chciała,
aby Polska trochę odetchnęła od katolicyzmu a katolicyzm stał się w Polsce
sprawą tylko prywatną a odrodzenia wiary słowiańskiej bardzo mi się podoba. Jednak
nie chciałabym, aby Polska skierowała się na wschód.
Serbia zwróciła się na wschód
i cóż tu ukrywać stała się państwem mafijnym, gdzie policja, prawo nie działa, nie
istnieję jest tam gorzej niż na włoskiej Sycylii a kiedyś Serbia miała standard
życia europejskiego, co jest niestety już tylko historią.
Wywiad znalazłam na portalu Fronda fakt jest
to strasznie głupi portal, ale ma niekiedy bardzo fajne wywiady, których nie przeczytacie
na żadnym innym portalu. Wywiad jest długi ,ale warto go przeczytać. Zapraszam do lektury.
Aleksander Dugin: Rosja nie chce
niepodległej Polski
GRZEGORZ GÓRNY: Studenci Akademii Dyplomatycznej w Moskwie, z
którymi rozmawiałem, opowiadali mi, że z lektury, j a k ą zadano im na
zajęciach, czyli Pańskiej książki Podstawy geopolityki, najbardziej zapamiętali
rozdział poświęcony geografii sakralnej. W Polsce nie spotkałem nikogo, kto
zajmowałby się tym zagadnieniem. Czy mógłby Pan powiedzieć, jakie miejsce w
geografii sakralnej zajmuje Polska?
ALEKSANDER DUGIN: Nigdy nie zajmowałem się konkretnie
przypadkiem Polski, chociaż jej miejsce jest bardzo specyficzne. W końcu to
północ Eurazji, ważny region przedchrześcijańskiej Słowiańszczyzny, basen Morza
Bałtyckiego. Jeśli chodzi o archetypy geografii sakralnej, chciałbym zwrócić
uwagę na dwie rzeczy.
Po pierwsze: w rzeczywistości prawosławnej istnieje synergia między modelami
świata — przedchrześcijańskim i chrześcijańskim — które nakładają się na siebie
homologicznie, bezkonfliktowo. Różne figury i zjawiska z różnych porządków
nakładają się na siebie bezboleśnie, a nawet harmonijnie. W przypadku Polski
między tymi dwoma modelami zachodzi relacja o wiele bardziej konfliktowa, a to
za sprawą katolicyzmu, który jest tradycją zupełnie inną niż prawosławie. Rene
Guenon rozdziela wyraźnie tradycję od religii. Tradycja jest pojęciem szerszym
niż religia. Prawosławie jest tradycją, katolicyzm jest religią. Tradycja jest
zdolna wchłaniać w siebie elementy innych wierzeń religijnych bezkonfliktowo.
Religia wchodzi natomiast z innymi wierzeniami w konflikt. Jest to związane z
innym doświadczeniem historycznym Kościoła Wschodniego i Zachodniego po
wielkiej schizmie. Zachód bowiem nie zawsze był czysto religijny, katolicki,
był okres, kiedy był bardziej tradycjonalny, prawosławny. Po wielkiej schizmie
jednak katolicyzm odszedł od tradycji i zawężał się do religii. Taka jest
przynajmniej nasza, bizantyjska wersja.
Jak się ma to do geografii sakralnej? Otóż w naszym rozumieniu Zachód
pojmowany jako terytorium, na którym dominują katolicyzm i protestantyzm,
znajduje się w relacji przeciwnej wobec norm i elementów religijnych.
Oczywiście na Zachodzie występuje wiele pierwiastków innych religii, ale
egzystują one w konflikcie z religią katolicką. Instytucje, które zajmują się
geografią sakralną albo pozostałościami przedchrześcijańskiej tradycji, na
Zachodzie po wielkiej schizmie zostały zepchnięte do sfer autonomicznych — do
magii, ezoteryki, zakonów hermetycznych. W prawosławiu do takiego
rozszczepienia nie doszło.
W tym kontekście Polska znajduje się na granicy między światem katolickim a
prawosławnym. Z mojego eurazjatyckiego punktu widzenia archetyp geografii
sakralnej Polski jest głęboko dualistyczny: z jednej strony tradycja
przedchrześcijańska, pogańska, magiczna, heterodoksyjna, której korzenie
pozostają słowiańskie; z drugiej — katolicyzm o rodowodzie germano-romańskim.
Między nimi występuje konflikt. Sytuacja Polski jest sytuacją graniczną. Ona
nie może zjednoczyć się ze światem wschodnim religijnie, a z zachodnim
etnicznie. W geopolityce Polska pozostaje częścią kordonu sanitarnego
rozdzielającego kontynent eurazjatycki na dwie części, co jest bardzo wygodne
dla anty tradycyjnych sił anglo-saskich. Polska nie może w pełni zrealizować
swej eurazjatycko-słowiańskiej istoty, gdyż przeszkadza jej w tym katolicyzm,
ani swej zachodnioeuropejskiej tożsamości, gdyż przeszkadza jej własna
słowiańskość, tzn. język, zwyczaje, archetypy, klimat miejsc itd. Na skutek tej
dwoistości, tej graniczności sytuacji Polska zawsze pada ofiarą trzeciej siły,
tak jak dziś mondializmu czy atlantyzmu. To położenie na granicy między Rosją a
Niemcami sprawia, że zawsze w historii będzie występował problem rozbiorów Polski
między Wschód i Zachód. Jest to skutek owej dwoistości sakralno-geograficznej i
geopolitycznej. Jak zauważył Toynbee, próba zbudowania samodzielnej cywilizacji
polsko-litewskiej pomiędzy tymi dwiema siłami zakończyła się niepowodzeniem.
Cywilizacja środkowoeuropejska jest zbyt słaba, by wytrzymać napięcie między
Wschodem a Zachodem. Kraje tego regionu muszą się określić: albo tu, albo tam.
Cywilizacja polsko- litewska nie chciała, czy też nie mogła się określić,
dlatego musiała zniknąć. To rzeczywiście dramatyczna sytuacja.
Czy są w polskiej tradycji jakieś pierwiastki, które wydają się Panu
pociągające?
Stanowczo bliższe są mi słowiańsko-eurazjatyckie źródła polskości, ich
element etniczny, a nawet pogański. Pociągają mnie pewne pierwiastki wschodnie
czy też orientalne, kultura mniejszości. Myślę, że to, co najlepsze w polskiej
historii, to tradycja żydowska w małych miasteczkach wschodniej Polski.
Właściwie interesuje mnie w Polsce wszystko, co było antykatolickie: polska
masoneria i okultyści, Jan Potocki i Hoene-Wroński, Mienżyński i Dzierżyński...
Oni wszyscy wybrali drogę eurazjatycką.
Mówi Pan o położeniu Polski między Wschodem a Zachodem, czyli między
Rosją a Niemcami. Tymczasem wielu uczonych podkreśla większe podobieństwo
Niemiec, a zwłaszcza Prus, do Rosji niż do Anglii czy Hiszpanii. Feliks
Koneczny uważał nawet, że Prusy, podobnie jak Rosja, należą do cywilizacji
bizantyjskiej a nie łacińskiej.
Koneczny miał rację. Niemcy są wewnętrznie podzielone. Bawaria ciąży ku
Zachodowi, Prusy ku Wschodowi. Prusy to taka mała Rosja wewnątrz Niemiec.
Zawsze upatrywaliśmy w tym największe dla nas niebezpieczeństwo:
przyjacielski sojusz Niemiec i Rosji.
To nasze zadanie. Zjednoczyć się z Niemcami i stworzyć potężny blok
kontynentalny.
Co wówczas z Polską?
My Rosjanie i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy
rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego
państwa czy narodu. Jesteśmy zainteresowani wchłonięciem, przy pomocy
wywieranego przez nas nacisku, maksymalnej liczby dopełniających nas kategorii.
Nie jesteśmy zainteresowani kolonizowaniem tak jak Anglicy, lecz wytyczaniem
swoich strategicznych granic geopolitycznych bez specjalnej nawet rusyfikacji,
chociaż jakaś tam rusyfikacja powinna być. Rosja w swoim geopolitycznym oraz
sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana w istnieniu
niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Nie jest też zainteresowana
istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubimy Polaków czy Ukraińców, ale
dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i geopolityki.
Polska musi wybrać: albo tożsamość słowiańska, albo katolicka. Rozumiem, że
ciężko jest oderwać jedno od drugiego, ale to nieuniknione. Hitler też nie mógł
walczyć na dwa fronty, musiał wybierać: albo z Anglią przeciwko Rosji, albo z
Rosją przeciwko Anglii, tak jak mu radził Haushofer. Ale Hitler nie chciał
wybierać. „Nie chcę się rozerwać, chcę pozostać samym sobą" — powiedział i
rozpoczął wojnę na dwa fronty. Pogrążył przez to Niemcy, 20 milionów Rosjan i ładny
kawał świata. I po co? Żeby McDonald otwierał teraz swoje bary w Berlinie, żeby
upadł Związek Radziecki i żeby wszędzie stacjonowali żołnierze NATO. Tożsamość
Niemiec była wtedy dla Hitlera tak ważna, że nie chciał wybierać. Tak samo
Polska musi wybierać, tożsamość nie jest ważna. Jeśli Polska będzie się upierać
przy zachowaniu swojej tożsamości, to nastawi wszystkich wobec siebie wrogo i
po raz kolejny stanie się strefą konfliktu.
Są narody, które umieją rozszerzyć się do rozmiarów cywilizacji. Tracą
wówczas swoją tożsamość, rasę, czasami nawet język, ale to jest ryzyko, jakie
trzeba podjąć, jeżeli chce się być imperium. Takie są Stany Zjednoczone, taka
jest Rosja. Polska nie umiała stworzyć własnej cywilizacji i musi dokonać
wyboru. Myślę, że istnieje jeszcze możliwość, byście dokonali normalnego
wyboru, tzn. bizantyjskiego. Wymaga to wiele odwagi, nonkonformizmu,
nietypowych form działania, jakichś skinheadów, anarchistów, mistyków. Polski
chaos przeciw polskiemu porządkowi.
[koniec_strony]
Słowem, z Pana punktu widzenia korzystne są wszelkie działania
antykatolickie w Polsce?
Dokładnie tak. Trzeba rozkładać katolicyzm od środka, wzmacniać polską
masonerię, popierać rozkładowe ruchy świeckie, promować chrześcijaństwo
heterodoksyjne i antypapieskie. Katolicyzm nie może być wchłonięty przez naszą
tradycję, chyba że zostanie głęboko przeorientowany w kierunku
nacjonalistycznym i antypapieskim. Gdyby w Polsce działała loża w rodzaju
irlandzkiej Złotej Jutrzenki, której liderzy, np. William Butler Yeats czy Maud
Gonne, z jednej strony byli katolikami, z drugiej zaś — fanatycznymi
okultystami zainspirowanymi kulturą celtycką, to można mieć jakąś nadzieję.
Tacy ludzie mogliby rozkładać katolicyzm od wewnątrz i przeorientowywać go w
kierunku bardziej heterodoksyjnym, a nawet ezoterycznym. Moi znajomi w Polsce
mówią mi zresztą, że są u was takie grupki, mające związek z telemizmem czy
dorobkiem Alistaira Crowleya.
Prawdę mówiąc, bardziej rozpowszechniona jest u nas opinia, że
jeżeli istnieją w Polsce siły rozkładające katolicyzm, to bliższy im jest
raczej Zachód niż Wschód.
Jak już mówiłem, znajdujecie się pomiędzy dwoma ścierającymi się blokami,
dwiema koncepcjami cywilizacyjnymi: eurazjatyzmem a atlantyzmem, który chce
stworzyć Nowy Światowy Porządek, czyli cywilizację pozbawioną tradycji, sacrum, metafizyki.
Jeżeli w Polsce przedstawia się w taki sposób Nowy Światowy
Porządek, to niemal zawsze dodaje się, że ratunkiem przed totalną sekularyzacją
może być tylko katolicyzm.
Katolicyzm nie może być gwarancją obrony przed Nowym Światowym Porządkiem,
ponieważ jest etapem przejściowym do tego porządku. Nie wierzę w taką ewolucję
i taką mutację katolicyzmu, by mógł on nabrać charakteru eurazjatyckiego. Co tu
dużo ukrywać... Nie jestem taki jak Ziuganow, który każdej kulawej sierotce
napotkanej na drodze obiecuje coś przyjemnego. Polska znajduje się w tragicznej
sytuacji geopolitycznej. Zarówno oni (tzn. Nowy Światowy Porządek), jak i my
(Eurazjaci) chcemy pozbawić was waszego katolicyzmu. Nasza oferta jest jednak
lepsza, ponieważ przy nas będziecie mogli przynajmniej rozwijać i realizować
swoją słowiańską tożsamość. Im mniej wpływowe są więc siły prowschodnie w lobby
antykatolickim, tym wasza sytuacja staje się tragiczniejsza. Mam jednak
nadzieję, że pojawią się u was siły ciążące ku eurazjatyzmowi, może nastąpi
jakaś synteza skrajnej prawicy ze skrajną lewicą. Szkoda, że w Polsce komunizm
nie miał nigdy nurtu ezoterycznego, tak jak w Rosji...
Przed wojną w KPP był właściwie tylko jeden znaczący przedstawiciel
komunizmu mistyczno-gnostyckiego, Jan Hempel, autor volkistowskich z
ducha Kazań Piastowych.
Może więc większe nadzieje należy wiązać z waszą skrajną prawicą. Gdyby wasz
nurt narodowy oderwał się od liberalizmu, a zwrócił ku pogaństwu, to siłą
rzeczy zacząłby ciążyć ku Wschodowi. Był przecież przed wojną fenomen
antykatolickiej i pogańskiej „Zadrugi".
To, co Pan mówi, przypomina mi to, co przeczytałem niedawno o
rosyjskim chrześcijaństwie. Niektórzy z historyków religii uważają, że Rosja
nigdy nie została do głębi schrystianizowana, że chrześcijaństwo przyjęte
zostało bardzo powierzchownie, zaś wśród większości prostego ludu cały czas
żywe były wierzenia i obyczaje pogańskie.
Wszystko zależy od tego, co nazwiemy chrześcijaństwem. Prawosławie i
chrześcijaństwo to dwie różne rzeczy. Kiedy mówi Pan: „chrześcijaństwo",
ma Pan na myśli katolicyzm albo coś analogicznego do katolicyzmu. Tymczasem
prawosławie definiuje się jako niekatolicyzm. Jeśli więc katolicyzm to
chrześcijaństwo, wówczas prawosławie to niechrześcijaństwo. I na odwrót: jeśli
my jesteśmy chrześcijanami, to wy nie jesteście. Opieram się tu nie tylko na
twierdzeniach naszych ojców po wielkiej schizmie, ale także na autorytetach z
VIII czy IX w. takich jak Focjusz. Prawosławie, które nie jest religią, lecz
tradycją, jest o wiele bliższe temu, co nazywamy pogaństwem. Ono obejmuje i
włącza w siebie pogaństwo. Nauka ojców kapadockich czy palamitów nie wchodzi w
totalny konflikt z normami pogańskimi, a jedynie transformuje
przedchrześcijańskie archetypy w prawosławnych kontekstach. Prawosławie to coś
więcej niż religia, zarówno wertykalnie, gdyż włącza w siebie pogaństwo, jak i
horyzontalnie, gdyż jest otwarte na metafizykę, która w postscholastycznym
katolicyzmie zupełnie zanikła. Prawosławie i katolicyzm to dwa zupełnie odrębne
zjawiska gatunkowe, tradycja i religia to jakby całość i część. Dlatego nie
jest możliwe zjednoczenie prawosławia i katolicyzmu.
Specjaliści od dialogu ekumenicznego podkreślają, że między
katolicyzmem a protestantyzmem różnice kulturowo-cywilizacyjne są minimalne,
lecz dogmatycznie rozwiera się między nimi przepaść. Inaczej ma się rzecz z
katolicyzmem i prawosławiem: dogmatyczne różnice są niewielkie, natomiast
kulturowo-cywilizacyjne ogromne.
Werner Sombarth, rozwijając tezy Maxa Webera, stwierdził, że u źródeł
kapitalizmu stał nie tylko protestantyzm, lecz również katolicyzm. Katolicyzm
ze swoim filioąue oraz ideą indywidualnego zbawienia.
Idea indywidualnego zbawienia nie jest myślą chrześcijańską, lecz typowo
katolicką. W prawosławiu takiego pojęcia nie ma. Nie ma w ogóle pojęcia
jednostki. W antropologii prawosławnej nie występuje słowo indywiduum,
indywidualny. Na antropologii zaś, jak wiadomo, zbudowany jest cały system
społeczny, cały model cywilizacyjny. Sombarth uważał, że antropologia katolicka
zakładała specyficzny rozwój stosunków socjalno-ekonomicznych, ponieważ
przykładała dużą wagę do pojęcia indywidualności. Prawosławna antropologia
akcentowała z kolei zawsze ponadindywidualną osobowość. Człowiek postrzega się
wtedy jako część większej całości. Dlatego nie on się zbawia, ale ktoś zbawia
przez niego. W katolicyzmie człowiek to indywiduum, a więc całość niepodzielna,
w prawosławiu człowiek to dywiduum, osoba dywidualna, a więc podzielna. W
katolicyzmie człowiek jest istotą skończoną, odpowiada sam za siebie — przed
Bogiem, przed ludźmi itd. Protestantyzm jeszcze bardziej zabsolutyzował to
przeświadczenie. W prawosławiu natomiast człowiek jest częścią Kościoła,
częścią wspólnotowego organizmu, tak jak noga. Jak więc człowiek może
odpowiadać za siebie? Czy noga może odpowiadać za siebie? Stąd wywodzi się idea
państwa, totalnego państwa. Dlatego też Rosjanie, ponieważ są prawosławni, mogą
być prawdziwymi faszystami, w odróżnieniu od sztucznych włoskich faszystów w
rodzaju Gentile czy tamtejszych heglistów. Prawdziwy heglizm to Iwan
Pereswietow — człowiek, który w XVI w. wymyślił dla Iwana Groźnego opryczninę. To
był prawdziwy twórca rosyjskiego faszyzmu. On sformułował tezę, że państwo jest
wszystkim, a jednostka niczym. Państwo jest zbawieniem, państwo jest Kościołem.
Wystarczy poczytać pisma naszego prawosławnego świętego, Józefa z Wołokołamska,
by przekonać się, że te dwa organizmy są identyczne, tożsame. I teraz cały ten
organizm prze ku zbawieniu, wszyscy dążą do zbawienia nie rozdrabniając się,
jak jedna zbiorowa dusza, jedno zbiorowe ciało.
[koniec_strony]
Rzeczywiście, macie w prawosławiu pewną skłonność ku apokatastazie,
ku idei powszechnego zbawienia...
To prawda. Najważniejsze, że nie ma u nas indywidualności. Jednostka
rozpływa się w kolektywie. W ten sposób Rosjanin pracuje dla zbawienia.
Czyjego zbawienia?
Zbawienia archetypu, zbawienia Adama. Rosjanie poprzez państwo prą ku
zbawieniu nie siebie, lecz Adama...
Adama Kadmona, to brzmi kabalistycznie.
Nie, to jest podejście holistyczne. W prawosławiu chodzi o zbawienie
starotestamentowego Adama przez przyjście nowego Adama, czyli Chrystusa,
natura, przyroda zaś zbawia się poprzez ludzi. Państwo, zwłaszcza święte
państwo, jest instrumentem tego zbawienia. Dlatego rosyjski car to aktywny uczestnik
soteriologicznego misterium. Po upadku Bizancjum stał się on ostatnim
strażnikiem katechonu, tej tradycji, której uzurpatorem na przełomie VIII i IX
w. okazał się Karol Wielki. To przecież bizantyjski imperator był prawdziwym
cesarzem zarówno Wschodu, jak i Zachodu.
Spotkałem się z twierdzeniem, że prawdziwy rozłam między Wschodem a
Zachodem miał miejsce nie w 1054 r., kiedy doszło do wielkiej schizmy, ani w
1204 r., kiedy krzyżowcy spustoszyli Konstantynopol, ale w Boże Narodzenie 800
r., kiedy papież Leon III nałożył na głowę Karola Wielkiego koronę cesarską.
To była uzurpacja. Dlatego imperialna funkcja Zachodu, czy to za
Stauffenbergów czy za Habsburgów, zawsze pozostawała wątpliwa. Dlatego że
ekumena może mieć tylko jednego imperatora. Któryś z nich musi być fałszywy.
Według wszystkich norm ortodoksji, taką sakralną, namaszczoną figurą był,
niezależnie od wszelkich negatywnych osobistych cech charakteru, cesarz
bizantyjski, a po upadku Konstantynopola car rosyjski. Można powiedzieć, że
cała zachodnia filozofia i kultura powstała na odrzuceniu i zignorowaniu
tradycji bizantyjskiej. Na Zachodzie nie bierze się w ogóle pod uwagę
prawosławnej wersji chrześcijaństwa czy metafizyki, traktuje się je tak, jak
gdyby nie istniały.
Myślę, że jeżeli w ostatnim tysiącleciu odbywał się proces coraz
większego oddzielania się katolicyzmu i prawosławia, to miał on charakter
dwustronny. Prawosławie też izolowało się od katolicyzmu.
Zgadza się, rzecz jednak w tym, że tylko jedna strona może mieć rację.
Jeżeli słuszność jest po stronie katolicyzmu, to ani Rosja, ani Serbia nie mają
racji bytu, należy amerykanizować i protestantyzować kulturę, bo to jest
właściwy kierunek rozwoju. Protestantyzm jest przecież dzieckiem katolicyzmu,
obrzydliwym, przyznaję, i obleśnym, ale prawowitym. Jeżeli więc prawosławie nie
ma racji, to należy wybrać drogę protestancką i tak jak w Kościele anglikańskim
przegłosować, że piekła nie ma. Racja jednak jest po stronie prawosławia, które
pozostaje najdoskonalszą formą tradycjonalizmu, sakralności i konserwatyzmu.
Na początku był Wschód i Zachód. Wschód to raj, pełnia, Zachód to wygnanie,
nicość. Wschodnie imperium — prawowite, zachodnie — apostatyczne. To nie są
tylko archetypy. Trwa wielka walka między Bizancjum a Rzymem, Rusią a Zachodem,
eurazjatyzmem a atlantyzmem, socjalizmem a kapitalizmem, barbarzyństwem a
cywilizacją. My nie reprezentujemy cywilizacji, ale kulturę. My wszyscy —
Rosjanie, Serbowie, Tatarzy itd. — reprezentujemy żywioł barbarzyński.
Barbarzyństwo to życie, to sakralny świat tradycji. Mieszkamy w szałasach,
bijemy w bębny, pijemy wódkę, a przeciw n am naciera Daniel Bell,
postmodernizm, informacyjne społeczeństwo postprotestanckie, Nowy Światowy
Porządek. W tym wielkim starciu cywilizacji atlantyckiej i kultury eurazjatyckiej
to wszystko, co znajduje się między nami — Polska, Ukraina, Europa Środkowa, a
kto wie, może nawet Niemcy — musi zniknąć, zostać wchłonięte.
Samuel Huntington w swoim Zderzeniu
cywilizacji pisze, że państwa, które są hybrydami dwóch
cywilizacji, nie mają szans na przetrwanie w takim kształcie jak dzisiaj; że
Bośnia, Ukraina, Turcja czy Meksyk będą się w końcu musiały opowiedzieć po
jednej ze stron. Uwagi Huntingtona nie dotyczyły jednak Polski czy Niemiec.
Huntington ma rację: zderzenie cywilizacji jest nieuchronne. Nie ma miejsca
dla krajów leżących pośrodku. O Polsce już mówiłem. A Niemcy? Co mogą zrobić
Niemcy? Przecież to kraj okupowany. Niemcy zaprzepaścili swoją szansę podczas
wojny. Trzeba było razem z nami walczyć przeciwko Anglii, obrócić pakt
Ribbentrop-Mołotow na Zachód, a wtedy Hitler-Stalin forever. Dziś,
zamiast po angielsku, wszędzie by mówiono po rosyjsku i niemiecku. Niemcy nie
poszli na to i przegrali. Teraz panuje t am okupacja amerykańska i taki
„zamordyzm", że nawet ust nie można otworzyć. Mam jednak nadzieję, że
Niemcy otrząsną się z tego stanu i wcześniej czy później zrzucą zależność.
Jestem przekonany, że we wspólnym eurazjatyckim domu znajdzie się miejsce i dla
Niemców, i dla Polaków, i dla Francuzów, i dla Włochów. My Rosjanie narzucimy
całej Eurazji jedynie barbarzyński, sakralny stosunek do życia, a jak się on
będzie przejawiał w przypadku konkretnej nacji, to zależeć będzie od własnych
predyspozycji narodowych. Polaków widzę np. jako obrońców słowiańskiego
rasizmu. Element słowiański zawsze rozsadza ramy indywidualizmu, dąży do
wspólnotowości.
[koniec_strony]
Tyle Pan mówi o wspólnotowości, kolektywności, ale przecież w
gruncie rzeczy jest Pan indywidualistą.
Jak to? Dlaczego? Na podstawie czego Pan tak sądzi?
Nawet tutaj, w lokalu Partii Nacjonal-Bolszewickiej, wystarczy
rozejrzeć się wokół, by przekonać się, że wszyscy wyglądają jednakowo w tych
swoich czarnych mundurach, mają nawet podobny wyraz twarzy, tylko Pan się
odróżnia od nich zdecydowanie.
Jestem taki sam jak oni. Ja nie myślę o sobie, myślę o innych. Nie myślę za
siebie, myślę za innych. Istnieją dwa pojęcia: personalizm oraz indywidualizm.
Indywidualizm to przeciwieństwo wspólnotowości, gdyż centrum świata,
konstytutywnym elementem światopoglądu staje się jednostka ludzka, indywiduum.
Nie ma tu miejsca na wspólnotowość czy holizm, jest tylko racjonalna, logiczna,
relatywna umowa między pojedynczymi indywiduami. Co z kolei my proponujemy? Nie
występujemy przeciwko osobie, lecz za pojmowaniem jej ponadindywidualnie. Jest
to w pewnym sensie idea nietzscheańska. Człowiek jest zjawiskiem dynamicznym,
nieustannie przezwyciężającym samego siebie. To przezwyciężanie oznacza wzrost
człowieka, wzrost wykraczający poza granice jego indywidualności. W wymiarze
pionowym człowiek staje się wówczas częścią wspólnoty, organem pewnego
organizmu. Natomiast w wymiarze poziomym... ktoś musi myśleć. Razem nie można
myśleć, razem można działać. Jeśli wymieszać wszystkich razem, to głową tego
kolektywnego organizmu, który powstanie, nie będzie suma poszczególnych mózgów,
ale jeden mózg, najbardziej oświecony. Musi istnieć pewna gnoseologiczna
hierarchia. Ta wspólnotowość materialnej jedności, horyzontalna jedność ciał
zawiera bowiem w sobie hierarchiczność. Często ludzie, którzy walczą przeciwko
indywidualizmowi, są personalistami. W sposób bardzo skondensowany może
przejawiać się w nich duch jedności, duch wspólnoty, duch narodu. Oni nie są
indywidualistami, lecz odrębnymi, dyskretnymi wcieleniami wszechjedności. Na
tym polega ich autorytet. To jest idea monarchy, ludowego wodza, fuhrera. To
jest fenomen rosyjskich carów, ale i Pugaczowa, Lenina i Stalina. I to wcale
nie jest tak, że jakiś indywidualista wymyśla sobie kolektywizm, bo wtedy byłby
oszustem, szarlatanem, hipnotyzerem. To jest jak w chemii: kiedy wymiesza się
ze sobą różne substancje, to najwyżej unoszą się te najlżejsze, czyli gazy.
Podobnie w społeczeństwie: kiedy wymiesza się ze sobą różne ludzkie żywioły, to
najwyżej unoszą się te najbardziej subtelne, czyli mózgi. Dlatego u jednych ta
idea wspólnotowości koncentruje się w mózgu, u innych w duszy, a jeszcze u
innych w nogach czy rękach. Tym niemniej jest to ta sama idea u wszystkich. W
ten sposób powstaje jeden organizm — Behemot (jak nazwałby
go Carl Schmitt), eurazjatycki potwór tatarsko-scytyjski, w którym zawierają
się nie tylko ludzie, ale również żywioły, elementy przyrody, gleby, wiatry,
rzeki, góry. Sublimacją tej strasznej ciemnej gromady są rosyjscy monarchowie,
Stalin... Stalin nie był odrębną indywidualnością, lecz osobą kolektywną,
Starszym Bratem, manifestacją eurazjatyckości w jej wariancie komunistycznym.
Powiedział Pan, że imperatywem wewnętrznym Rosji jest ekspansja.
Jaki jest jednak cel tej ekspansji, jaka idea kryje się za postulowaną
ideokracją?
Celem rosyjskiej ekspansji jest totalna nauka soteriologiczna.
Przeczuwaliśmy to już od wieków, od czasów metropolity Iłariona Kijowskiego,
ale teraz jest to dla nas bardziej niż kiedykolwiek oczywiste, że nie jesteśmy
narodem jednym z wielu, ale że mamy misję objawienia światu pewnej prawdy.
Chcemy innego końca historii niż ten, który proponuje Zachód. Chcemy sakralnego
końca, a nie profanicznego. Jesteśmy przekonani, i tym żyjemy, że posiadamy
pewien klucz do duchowej, eschatologicznej prawdy. To wie każdy Rosjanin. Każdy.
Na czym polega istota tej prawdy?
Cała nasza tysiącletnia historia to próba wyjawienia tej prawdy, szukania
form jej wyrazu. To prawda, którą Zachód pogrążył w swoich czeluściach, to
prawda o zbawieniu, przemienieniu świata, nowej
pleromie, nowej jakości bytu, wskrzeszeniu z martwych, przeobrażeniu ciał, o
słonecznym świetle, które powinno wyjść z ust Wielkiej Matki. My Rosjanie ze
względu na swoje predyspozycje etniczne i religijne jesteśmy do tego wezwani.
Całe nasze dzieje, w tym ostatni bój komunizmu przeciwko kapitalizmowi, to
jedynie różne próby realizacji tego samego mesjanistycznego marzenia.
Prawdę mówiąc, jakoś trudno wyobrazić mi sobie komunizm jako walkę o
sacrum w świecie. Zwłaszcza za czasów tak chwalonego przez Pana Stalina, był to
ruch głęboko antyprawosławny: burzono i zamykano cerkwie, torturowano i
mordowano biskupów, więziono i zsyłano na Sybir wiernych, prowadzono przymusową
ateizację...
Po pierwsze: to prawosławie, które Stalin niszczył, było bardzo
zokcydentalizowane — przesiąknięte duchem Zachodu, wyobcowane z narodu. Po
drugie: marzenie mesjanistyczne, o którym wspomniałem, mogło żyć poza
prawosławiem i rozwijać się w innych formach. Komunizm był próbą wyzwolenia
owego mesjanizmu z czysto religijnego rozumienia. Być może próba ta okazała się
nieudana właśnie dlatego, że była tak odległa od teologii. Myślę więc, że przy
kolejnej ekspansji powinniśmy wykorzystać wszystkie nasze doświadczenia,
zarówno czysto sakralne, jak i socjalistyczne. Socjalizm to nic innego jak
zsekularyzowana wersja bizantynizmu, to Czerwone Bizancjum, prawosławie w
sekciarskiej, egzaltowanej formie. Można powiedzieć, że ludowy monarcha Stalin
z ludową wiarą, czyli komunizmem, wystąpił przeciwko wyobcowanej, pańskiej,
szlacheckiej, zokcydentalizowanej monarchii oraz Cerkwi. Nie jestem wcale aż
tak gorącym zwolennikiem systemu stalinowskiego, niemniej widzę wyraźnie
pulsację naszego historycznego bytu także w komunizmie. Jeżeli więc mówię swoje
bezwarunkowe „tak" bolszewizmowi, Leninowi i Stalinowi, to nie dlatego, że
był to idealny system, ale dlatego, że był dla nas jedynym rozwiązaniem. Tym
razem nam się jeszcze nie udało, ale za następnym oczyścimy prawosławie oraz
komunizm i odrzucimy te ich elementy, które spowodowały, iż modele te
wyobcowały się z narodu. Następnym naszym etapem będzie prawosławny komunizm —
eurazjatycki, misyjny, panslawistyczny, filotatarski...
To brzmi niemal jak projekt postmodernistyczny.
Włączamy bardzo wiele, ale i wykluczamy bardzo wiele. Wykluczamy
indywidualizm, jednostkę, wolny rynek, neutralność światopoglądową, tolerancję,
a włączamy elementy barbarzyńskie, fanatyczne, egzaltowane. To nie jest
postmodernizm, ale powiedzmy: postmoderna. Postmoderna to obiektywny stan, w
jakim przyszło nam żyć po zwycięstwie nad nami Zachodu. Moderna się skończyła.
Postmodernizm to jedynie jedna z odpowiedzi na wyzwanie postmoderny odpowiedź
liberalna. Może być też odpowiedź antyliberalna, czyli nasza — postmoderna
antypostmodernistyczna. Refleksja Zachodu rozkłada wszystko na czynniki
pierwsze, a jednocześnie wszystko wyjaławia i zasusza jak eksponaty w
kwietniku. Nasza refleksja natomiast nie pozbawia nas aromatu życia,
erotycznego wręcz zachwytu naszymi ideami, ona nas upija, jesteśmy pijani
Eurazją...
Już w XVIII w. Nikita Panin opisywał historię Rosji jako biegunową
pulsację martwoty i chaosu. Podobnie dwa wieki później Jurij Łotman —jako skoki
entropii i organizacji. Dzisiejsi publicyści często porównują obecną sytuację
Rosji do epoki weimarskiej w historii Niemiec...
Bardzo trafne porównanie.
Zachód zdaje sobie z tego sprawę, dlatego nie chce poniżać Rosjan,
poniżać ich dumy narodowej, tak jak zrobił to z Niemcami po pierwszej wojnie
światowej, kiedy ściągał z nich olbrzymie kontrybucje. Zachód raczej chce
dowartościować Rosję, zaprasza ją do grupy C-7, pompuje do rosyjskiej
gospodarki miliony dolarów. Chce uniknąć scenariusza weimarskiego...
Zachód traktuje Rosję bardzo srogo. Myślę, że nie wyciągnął on jednak
wniosków z lekcji weimarskiej. Im bardziej będzie na nas naciskał, tym więcej
mu przyjdzie za to zapłacić. To działa jak sprężyna: im mocniej przyciśniesz,
tym mocniej uderzy z powrotem. Zachód to geograficzny Szatan, geograficzny
Antychryst. Zachód powinien zapłacić za wszystko. Najlepiej byłoby go zasiedlić
Chińczykami, Tatarami, muzułmanami, całym tym eurazjatyckim koczownictwem.
Kiedy szedłem ostatnio ulicami Paryża, zauważyłem nagle, że czegoś mi brakuje.
I zdałem sobie sprawę, że był to brak zapachów, jakaś sterylność, aseptyczność.
Jedyny zapach na Zachodzie to perfumy. Ziemia, powietrze, kwiaty, drzewa
zaczęły pachnąć dopiero w Polsce, a jak wróciłem do Rosji, to zanurzyłem się w
szaleństwo zapachów. Zachód to martwa ziemia. Odżyje dopiero, kiedy zasiedlą go
Kozacy, Tadżycy, Kazachowie. Oni przyniosą z sobą życie, przyniosą zapachy.
[koniec_strony]
Na każdym niemal kroku odwołuje się Pan do tradycji prawosławnej.
Czy jednak samo prawosławie przyznaje się do Pana idei? Rozmawiałem w Moskwie z
wieloma przedstawicielami Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej i żaden z nich nie
uważa Pana za ortodoksyjnego wierzącego, ma Pan opinię raczej heretyka.
A kto tak powiedział?
Na przykład diakon Andriej Kurajew.
A diakon Aleksander Mumrikow powiedział, że jestem w pełni prawosławny. I co
z tego? Zdanie jednego diakona przeciwko zdaniu drugiego. Na szczęście u nas
nie ma katolicyzmu, gdzie jest urząd papieża i wszyscy muszą go słuchać. Ja też
mogę spokojnie powiedzieć, że diakon Kurajew nie j e s t w pełni prawosławny.
Istnieją w tej chwili dwa prawosławia: pierwsze — żywe, pełne ducha i drugie —
oficjalne, sformalizowane, kadrowe. Diakon Kurajew reprezentuje formalną,
prosystemową, powiedziałbym, że nawet profaniczną gałąź prawosławia. Pisze
teksty, które z ducha są katolickie. Przykładowo uważa, że zasługą
chrześcijaństwa był impuls do rozwoju nauk ścisłych, co spowodowało
desakralizację kosmosu. Hezychaści od razu okrzyknęliby go heretykiem. Na
szczęście prawosławie jest szersze niż sama tylko Cerkiew i zawiera w sobie
również gałąź staroobrzędowców. Sam przynależę co prawda do Patriarchatu
Moskiewskiego, ale duchem jestem ze staroobrzędowcami. Zresztą oni sami uważają
siebie za jedynych prawdziwych prawosławnych. Jeśli nastąpi kiedyś prawdziwe
odrodzenie prawosławia, to wyjdzie ono nie ze skostniałych struktur oficjalnej
Cerkwi, ale właśnie z głębin rosyjskiego ducha narodowego, który zachował się
najpełniej wśród staroobrzędowców.
A który odłam staroobrzędowców jest Panu bliższy? Okrużnicy czy
nieokrużnicy?
Ten podział dotyczy hierarchii białokrynickiej. Mnie natomiast bardziej
interesuje inny podział: na popowców i bezpopowców. Bliżsi są mi bezpopowcy,
którzy jako bardziej radykalni odrzucają księży. Wśród nich natomiast
najbliższy jest mi odłam nietowców, którzy uważają, że
królestwo Antychrysta już nadeszło, a jest nim katolicki i protestancki Zachód.
Widzę, że ma Pan bardzo domknięty system myślowy. Jakie są jednak
szanse, że te idee, które Pan głosi, znajdą oddźwięk w społeczeństwie?
Obserwując Pana można powiedzieć: siedzi sobie jakiś nawiedzony idealista w
piwnicy, coś tam bredzi pod nosem, ale te jego rojenia nie mają zupełnie
żadnego wpływu na ludzi. Ot, kolejny frustrat, jakich pełno w naszym
stuleciu...
Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie trójstopniowo. Po pierwsze: nawet jeżeli
jestem idealistą, który siedzi w piwnicy, i którego idee nie odgrywają żadnej
roli, to nie martwi mnie to, ponieważ wszystkie wielkie idee zaczynały się od
idealistów, którzy siedzieli w piwnicy i nie odgrywali żadnej roli. Losy idei
są specyficzne. Człowiek, który zajmuje się ideami, pogrążony jest w atmosferze
teurgicznej, gdzie to, co niewidzialne i niesłyszalne, jawi mu się jako
widzialne i słyszalne, chociażby w formie tekstu czy dyskursu. I nawet gdybym
do śmierci pozostał nikomu nieznany i nie zostawił po sobie żadnego pisanego
słowa, to liczy się sam fakt uchwycenia głównych wektorów historii, głównych
idei cywilizacji.
Po drugie: działam w Partii Nacjonal-Bolszewickiej. Nie jest to wielka
partia, ale posiada wyraźne ukierunkowanie: szczególnie staramy się oddziaływać
na młodzież, zwłaszcza na studentów, którzy będą w przyszłości elitą młodego
pokolenia. Jesteśmy w sumie jedyną partią, która zajmuje się myślami młodzieży.
My uczymy ich myśleć i żyć. Zajmujemy się indoktrynacją przyszłej generacji.
Tego nie robi nikt w Rosji: ani liberałowie, ani komuniści...
To robi telewizja.
Zgadza się, ale ona formuje osoby średnie i pasywne. My natomiast
kształtujemy osoby, jak je określał Gumilow, pasjonarne, ponadprzeciętne,
tych, których Pareto nazywał kontrelitami przyszłości. Inne partie
nacjonalistyczne, np. barkaszowcy, nie formują kontrelit przeszłości, lecz
oddziały obronne. Ich organizacje bojowe to nie są żadne elity. My natomiast
koncentrujemy się na tych, którzy w przyszłości będą nadawać ton życiu w Rosji,
przygotowujemy ich konceptualnie. Organizujemy dla nich seminaria, wydajemy
pisma, książki. Można powiedzieć, że nasza partia jest czysto intelektualna. Te
wszystkie pikiety czy demonstracje są tylko dodatkiem do podstawowego zadania,
jakim jest intelektualne przygotowanie generacji. W całym kraju mamy już setki
ludzi uformowanych w ten sposób. Po trzecie wreszcie: moje idee nie ograniczają
się do samej tylko partii. Od 1987 r. aktywnie zajmuję się ideologizacją
szeroko rozumianego obozu patriotycznego. Dwie największe partie w obecnej
Dumie - komuniści Ziuganowa i nacjonaliści Żyrynowskiego — przejęły ode mnie,
zwłaszcza z moich wcześniejszych tekstów, główne myśli ideologiczne oraz
geopolityczne. Wielu polityków, których osobiście nawet nie znałem, również
odwoływało się do wysuwanych przeze mnie idei, np. generał Liebiedź.
Może dlatego, że jednym z doradców Liebiedzia został Cejdar Dżemal.
W 1991 r. wydał mu Pan w swoim wydawnictwie książkę Orientacja:
Północ.
Nasze drogi z Dżemalem rozeszły się, ponieważ jego tradycjonalizm i
eurazjatyzm jest muzułmański, a mój — rosyjski. Wracając jednak do poprzedniego
wątku. Nie ma znaczenia, czy znam osobiście Ruckoja lub Chasbułatowa, którzy
przejmują moje idee. Jestem jak Iwan Pereswietow, który wymyśli! opryczninę dla
Iwana Groźnego. Jestem laboratorium myśli. Ja nie myślę za siebie, ja myślę za
państwo, za naród, za historię. Czekam na swojego Iwana Groźnego. Wszyscy
politycy, którzy będą szukali dla Rosji prawdziwej i wielkiej idei, wcześniej
czy później trafią do mnie. Nie dlatego, że jestem wielką indywidualnością i
sam osobiście coś sobie wymyśliłem, ale dlatego, że istnieje obiektywna idea
Rosji, a ja jestem tylko jej wyrazicielem. Moja ostatnia książka Podstawy
geopolityki jest czytana przez wszystkich polityków opozycji oraz
bardziej poważnych urzędników administracji Jelcyna. Idea osi Moskwa-Berlin-
Paryż, o której mówił niedawno Jelcyn, jest wprost zaczerpnięta z moich pism.
Jeśli dodać do tego Tokio, to mamy do czynienia z klasycznym elementem
eurazjatyckiej koncepcji geopolitycznej. Poza tym naszymi ideami konserwatywnej
rewolucji zainteresowanych jest wiele środowisk w innych byłych republikach
sowieckich. Na przykład w Armenii środowisko Roberta Koczariana, które doszło w
tej chwili do władzy, tzw. partia wojny, to ludzie w dużej mierze ukształtowani
na naszych pismach. Tak więc podsumowując: ze mną czy beze mnie — to, o czym
piszę, i tak się stanie. Kto będzie subiektem, kto wcieli te idee w życie —
tego nie wiem i nie podejmuję się odpowiadać. Być może to będzie obecna władza,
która zmieni swoje oblicze, może to będzie jakaś siła opozycyjna, może nastąpi
to za wiele lat, ale jest-to proces nieuchronny. Ja mogę zniknąć, ale moje idee
geopolityczne nie znikną.
Często mówi się o Pańskim środowisku, że jest rosyjskim
odpowiednikiem zachodnioeuropejskiej Nowej Prawicy. Orientacja ta, wychodząc z
założenia, że batalia o los ludzkości rozegra się nie na polu politycznym, lecz
kulturowym, proklamowała swoisty kulturkampf...
Kulturkampf Nowej Prawicy to cudowna idea, Alain de Benoist to heroiczny
działacz i błyskotliwy myśliciel, ale ich walka przez trzydzieści lat nie
przyniosła żadnych efektów. Mówili, że terenem starcia będzie kultura, a
tymczasem amerykanizacja największe triumfy poczyniła właśnie w kulturze.
Prawicowy gramcsizm znajduje się w opłakanym stanie, nie wyszedł nigdy poza
margines. Czym to wyjaśnić? Myślę, że konceptualny model Nowej Prawicy jest
bardzo interesujący, ale temperament jej europejskich działaczy jest
niedostateczny dla realizacji takich idei. Są zbyt ucywilizowani, zbyt
konserwatywni, zbyt tchórzliwi, takie ciepłe kluchy.
Dlatego nie podoba mi się porównywanie z nimi, bo jest to w gruncie
rzeczy porównywanie z nieudacznikami. Ja przez lata opozycji w Rosji zrobiłem
takie rzeczy, o jakich im się nie śniło. Zajmowałem się nie kulturkampfem, lecz
zapładnianiem ideowym poważnych sił politycznych. Pracowałem z żywą historią, a
nie z archeologią. Jedynym człowiekiem na Zachodzie, którego szerokość poglądów
mnie poraziła, był Jean Thiriart — autor idei eurosowieckiego imperium. Przed
swoją śmiercią przyjechał nawet do Moskwy; gościłem go tutaj, zapoznałem z
Jegorem Ligaczowem, z Ziuganowem, Baburinem... Europa ma dziś wybór:
eurazjatyzm lub atlantyzm. Albo pójdzie z Rosją, albo z Ameryką. Jeżeli
europejska Nowa Prawica wybiera nas, to znaczy wybiera żywioł barbarzyński, a
więc musi przyjąć nasze metody działania. Trzeba organizować zamachy, zajmować
się sabotażem, podpalać, wysadzać w powietrze mosty. Prawdziwy antymondializm
to destrukcja i terror. A co robi Nowa Prawica? Zamieniła się w intelektualną
sektę. Od trzydziestu lat zbierają się na seminariach podtatusiali panowie z
nadwagą i siwizną i biją pianę. Oczywiście trzeba czytać książki, ale to za
mało. Trzeba stworzyć guerille. Jeśli
jesteś przeciw Nowemu Światowemu Porządkowi, to weź nóż, załóż maskę, wyjdź wieczorem
z domu i zabij choć jednego yankie. Dlatego
tak bliska jest mi Nowa Lewica, Czerwone Brygady, Rote Armee Fraktion. Nasze
zadanie nie ogranicza się tylko do kultury, nasze zadanie to dokonanie realnej
rewolucji. Do tego potrzebna jest ideologia i przygotowanie intelektualne, ale
bez konkretnego uczestnictwa w akcji, bez przeżycia frontowego, bez chrztu
bojowego — pozostanie to dla nas nieosiągalne. Nie wiem, czy któryś z działaczy
Nowej Prawicy znajdował się kiedyś pod ostrzałem artyleryjskim, ale nasi ludzie
nie tylko chodzą na mityngi czy walczą na barykadach, lecz również jeżdżą na
prawdziwe wojny, np. do Naddniestrza czy Jugosławii. Nowa Prawica to tylko
projekt, my zaś jesteśmy projektantami i realizatorami, architektami i
budowniczymi. Przyszłość nasza jest.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Grzegorz Górny
Wywiad ukazał się w kwartalniku FRONDA nr. 11-12/1998 r.
Aleksander Dugin ( 1 9 6 2 ) — historyk religii,- ideolog
tradycjonalizmu integralnego, lider Partii Nacjonal-Bolszewickiej, redaktor
naczelny pism Elementy i Mifyj Angiei, realizator
stałej audycji Finis Mundi w Radiu
Swobodnaja Rossija, redaktor programowy wydawnictwa „Arktogeja",
koordynator prac Centrum Specjalnych Analiz Metastrategicznych, autor
książek: Drogi Absolutu (1991), Misteria
Eurazji (1991), Teoria hiperborejska (1992), Konspirologia (1992), Konserwatywna
Rewolucja (1994), Ce/e / zadania naszej
rewolucji (1995), Templariusze
proletariatu (1997), Koniec świata (1997)
i Podstawy geopolityki (1997). Ostatnia z
tych prac, nosząca podtytuł Geopolityczna przyszłość
Rosji, została zalecona jako podręcznik dla studentów w
rosyjskich akademiach wojskowych i dyplomatycznych. Jej konsultantem naukowym
był generał- lejtnant Mikołaj Kłokotow, odpowiadający w Akademii Wojskowej
Sztabu Generalnego Federacji Rosyjskiej za sprawy planowania strategicznego.
Dugin utrzymuje bliskie kontakty z oficerami Sztabu Generalnego, m.in.
generałami Iminowem i Piszczewem oraz ze środowiskiem miesięcznika Orientir wydawanego
przez Ministerstwo Obrony Rosji. Znany sowietolog Janów na łamach Moskowskich
Nowosti napisał, że „na przykładzie Dugina można
przestudiować technologię sukcesu we współczesnej Rosji".
Źródło; Aleksander Dugin wywiad