poniedziałek, 1 listopada 2021

Pożegnanie Marii Cieślik z domu Wypart


„coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnej,

Wokoło lecą szmaty zapalone;

Gorejąc nie wiesz, czy stawasz się wolny,

Czy to, co twoje,ma być zatracone?

Czy popiół tylko zostanie i zamęt,

Co idzie w przepaść z burzą?-Czy zostanie

Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,

Wiekuistego zwycięstwa zaranie...

                        Norwid: za kulisami

              22 października pożegnałam Ciocie - siostrę mojej Mamy, która zmarła po ciężkiej chorobie.

       Ciocia przez ostatnie lata zajmowała się osobami niepełnosprawnymi i potrzebującymi pomocy. Była założycielką i kierowniczką Środowiskowego Domu Samopomocy Ognisko Terapeutyczne dla osób Niepełnosprawnych w Jerzmanowicach, a także udzielała się, jako radna gminy w miejscowości, w której mieszkała. 

          Próbowała zmieniać świat, chociaż ten lokalny i udało się jej zmienić postrzeganie osób niepełnosprawnych.  Wklejam wywiad z Ciocią.

 


  Wykłócam się z Bogiem

Budynek z zewnątrz nie wygląda imponująco. Dowiemy się jednak za chwilę, że wkrótce jego stan ulegnie poprawie, gdyż zyska ocieplenie i zewnętrzny tynk. Panią Marię Cieślik z domu Wypart, prezesa Stowarzyszenia Rodziców i Przyjaciół Osób Niepełnosprawnych prowadzącą Środowiskowy Dom Samopomocy – Ognisko Terapeutyczne (w skrócie ŚDS-OT) w Jerzmanowicach, zastajemy w jej gabinecie. Po chwili z nieskrywaną dumą oprowadza nas po wnętrzu dopiero co oddanego do użytku budynku – nowej siedziby ŚDS - OT.  Pani Maria ma prawo do dumy - o godne miejsce dla swoich podopiecznych walczyła latami. Na korytarzach i w pomieszczeniach spotykamy ludzi, którzy tutaj spędzają znaczną część swojego życia. Widać, że w tych ścianach, już nasiąkniętych miłością, pośród przemykających aniołów - swoich opiekunów, czują się bezpiecznie. 

Co było dla Pani  inspiracją do pracy z niepełnosprawnymi?

Nigdy nie planowałam tego robić.  Chciałam spokojnie żyć, pracować w szkole - znając siebie - na pewno z aspiracjami dyrektorskimi. Wybór zawodu nauczyciela był przeze mnie przemyślany. Byłam zastępcą dyrektora w szkole liczącej 1600 uczniów i bardzo lubiłam to zajęcie. Kiedy syn zachorował postanowiłam zrezygnować z pracy.  Mogłam już odejść na wcześniejszą emeryturę z tytułu opieki nad osobą niepełnosprawną. I skorzystałam z tej sposobności. Nawiasem mówiąc, dzisiaj rodzice nie mają już takiej możliwości.  

Rzuciła Pani wszystko tak z dnia na dzień?

Tak! Prawie z dnia na dzień. Teraz, z perspektywy czasu myślę, że to był błąd. W tamtym czasie jednak widziałam tylko takie wyjście.  Może gdyby był przy mnie jakiś dobry psycholog… może by mnie powstrzymał.  Wprawdzie miałam wsparcie mojej rodziny,  jednak wiadomość o chorobie syna i wszystkie wydarzenia z tym związane, było jak „pęknięcie życiowego filmu”. Wydawało mi się, że sobie z tym nie poradzę. Piotrek był najważniejszy. Wierzyłam, że zdołam mu pomóc odzyskać zdrowie, więc zrezygnowałam ze wszystkiego … To był najbardziej stresujący okres mojego życia. Wraz z mężem postanowiliśmy Kraków zamienić na Jerzmanowice. Zamieszkaliśmy tutaj w domu zbudowanym w latach 80-tych.

Jak Pani, taka energiczna kobieta, nauczycielka, dyrektorka, osoba lubiąca przebywać wśród ludzi, poradziła sobie z nudniejszą rzeczywistością, brakiem zaplecza rehabilitacyjnego?

Bardzo doskwierała mi myśl o samotności mojego Syna.  On sam zaczął mówić, że jest mu nudno, bo nie ma żadnych kolegów.  Rozumieją Państwo. Z osobami niepełnosprawnymi nie ma prawdziwego partnerstwa. My tzw. zdrowi, normalni, nie potrafimy z nimi rozmawiać. Zwykle to są jakieś dziecinne pytania typu: czy jesteś głodny… no i co słychać?  Nie pomagamy im w ten sposób pokonywać barier, integrować się.  Dlaczego, idąc do nawet małomównego znajomego, możemy gadać przez godzinę o pogodzie, czy o jakichś tam głupstwach, a w stosunku do osoby, która trochę inaczej wygląda czy mniej sprawnie myśli już nie potrafimy się na to zdobyć? A oni pragną takich opowieści. Nie rozmawiamy przy nich tak o wszystkim. O polityce, o modzie. Dlaczego z nimi zwyczajnie nie plotkujemy, jak z sąsiadką zza płotu?  Rzadko się zdarza, żeby osoby niepełnosprawne miały kogoś bliskiego spoza rodziny, kto znajdzie dla nich chwilę czasu, zagra w karty, obejrzy mecz, opowie  ciekawą historię. Takie sytuacje  zdarzają się niezwykle rzadko.  Odważę się powiedzieć, że nie ma integracji i nigdy jej nie będzie. Osoba z problemami natury psychicznej, a nierzadko psychiatrycznej, skazana jest na brak  towarzystwa. I tak, pewnego wieczoru pomyślałam sobie, że gdybym zorganizowała coś na wzór świetlicy lub dziennego ośrodka wsparcia dla niepełnosprawnych, to mój Syn również mógłby z niej korzystać. Miałby towarzystwo.

W  latach dziewięćdziesiątych  na wsiach nikt  nie słyszał o tego typu placówkach.

Tak. Jeszcze nie było takich domów. I to był wielki problem, bo nikt nie wiedział jak mi pomóc. Skąd wziąć pieniądze i w ogóle jak się do tego zabrać. Odwiedzałam ośrodki, świetlice przykościelne, przeszłam przez chyba wszystkie pokoje w Urzędzie Wojewódzkim. Też nie wiedzieli. Na wsiach tego jeszcze nie było. Ale w roku 2002 to właśnie Urząd Wojewódzki pomógł mi najbardziej.

A co z innymi rodzicami w naszej okolicy, którzy borykali się z niepełnosprawnością swoich dzieci?

Zrobiłam zebranie z rodzicami. Napisałam osobiste listy do wszystkich, których zidentyfikowałam dzięki  GOPS-owi i pielęgniarkom środowiskowym. Na pierwsze spotkanie przyszły trzy osoby. Na kolejne… może cztery.  To był 1999 rok. 

Ale  Pani się nie poddała...

Rodzicom pomysł się podobał, ale wtedy jeszcze miałam wrażenie, że nie do końca mnie rozumieją. Z czasem, na kolejne spotkania przychodziło coraz więcej osób i w końcu powołaliśmy stowarzyszenie. Było nas dwadzieścioro. Musieliśmy opracować statut, dopełnić różnych formalności (tymi urzędowymi sama się zajęłam). No i zacząć pracę z naszymi dziećmi (często już metrykalnie dorosłymi), żeby mieli opiekę, rozwijali się w miarę ich możliwości, aby czuli wsparcie. Opracowałam plan pracy, dnia, zajęć dla osób niepełnosprawnych i wymyśliłam nazwę: „Ognisko Terapeutyczne”

W ostatnim czasie, w niedzielę była Liturgia Słowa poświęcona prorokowi Eliaszowi. Prorok w obliczu trudności zniechęca się, prosi Boga o śmierć – wycofuje się. Bóg jednak posyła do niego anioła, zachęca, aby się posilił przyniesionym podpłomykiem i każe mu iść. Czy widzi Pani analogie między historią Eliasza, a tym co działo się w Pani życiu?

Chyba nie... Ja jestem zbyt zbuntowana… Ja często kłócę się z Bogiem.  Nie jestem głębokiej wiary i to mnie przeraża. Chociaż czasem myślę, że wręcz przeciwnie, bo przepraszam Boga za ten brak wiary… za kłótnie…

Wielu Świętych i Doktorów Kościoła „wykłócało” się z Bogiem.  Bóg w ewangelii św. Mateusza mówi nam, że ludzie gwałtowni zdobywają je chodzi o  Królestwo Niebieskie[1].

Czytałam książkę o proroku Eliaszu. Znam jego historię, ale nie… nie identyfikuję się z nim. Mam swoją drogę. Podtrzymuję raczej to, co powiedziałam na otwarciu nowego budynku dla ŚDS–OT. Bóg nie rozdał dóbr tego świata ani zdrowia po równo.

Czyli żali się Pani Bogu?

Tak, żalę się. Ale myślę, że zrobił to dlatego, żebyśmy stawali się wrażliwi i mogli sobie nawzajem pomagać… ale czy to aż tak jest, nie wiem. Często zdarza mi się płakać, złościć.

Szczególnie za jedną moją cechę chciałabym dziękować Bogu. Nie ma we mnie zazdrości. Patrząc na ludzi zachwycam się nimi. Stawiam na młodych. Spójrzcie jak młodzi ludzie pracują z niepełnosprawnymi.  Jestem ciekawa ich pomysłów, podoba mi się, kiedy wymyślą coś nowego.

Myśli Pani czasem o przemijaniu?

No cóż… przemijamy. Ale cóż to jest starość? Ma też dobre strony.  Jeśli wiem w jakim miejscu jestem to jest dobrze, jeszcze coś mogę zrobić. Nie dręczą mnie myśli o upływającym czasie. Nie lubię komplementów. Mężczyźni nie mówią sobie „świetnie wyglądasz”. Mówią, o samochodach,  o życiu i innych sprawach. Wyglądam jak wyglądam i niczego nie będę poprawiać. Akceptuję siebie. Chociaż myśląc o śmierci boję się, czy zdążę wszystko ustawić. Wiecie państwo, to takie wzruszające, kiedy czasem w domu pytam, kto się mną zaopiekuje, kiedy będę już stara i zniedołężnieję, a mój syn odpowiada: „ No jak to kto, oczywiście że ja mamo.”

Wzruszające…

No i sprawa naszego ŚDS – OT prowadzonego w ramach statutowej działalności przez Stowarzyszenie.   Życzyłabym sobie, żeby mój następca energicznie rozwijał to dzieło. Żeby też godnie zarabiał, a społeczność miała z jego pracy korzyści. Jednak jeszcze przez chwilę chciałabym się nacieszyć nowym budynkiem, o który tyle lat walczyłam. Długo czekałam na siedzibę z prawdziwego zdarzenia więc dałam sobie jeszcze trochę czasu, a potem… no cóż. Wiadomo, przemijamy a musi być jakaś kontynuacja.

Czy to prawda, że za swoją pracę, Pani Maria Cieślik nie pobiera pensji?

Tak, to prawda.

Jako przedstawiciele Diakonii Liturgicznej działającej przy naszej parafii, szukamy kontekstu biblijnego.  Proszę wybaczyć, że z uporem wracamy do niedzielnej Liturgii Słowa. Czy mimo wszystko nie myśli Pani, że Ktoś przygotował plan dla Pani? Spośród wielu matek , które doświadczone zostały chorobą dziecka, wydaje się, że to Pani posiada wszelkie cechy , które oprócz determinacji są niezbędne , by stworzyć taką placówkę. Mam na myśli Pani osobowość, a nawet zawód.

Nie. Nie jestem Eliaszem.  Nie czuję posłannictwa. Jeszcze w to nie wierzę. Będę szczera. Czasem nie jestem w stanie iść do kościoła, zwłaszcza kiedy wydarzy się coś złego, przykrego. Mówię: Nie, Boże… dzisiaj nie przyjdę. Kłócę się. Potem mi głupio. Przepraszam Go. Wszystkich świętych proszę o pomoc. No taka jestem…

Ma Pani niewątpliwie ogromną siłę. Szukamy pewnych analogii z historią Eliasza bo każdy z nas ma w życiu doświadczenie buntu i pewnych zwrotów. Na górze Synaj dokonuje się pewien zwrot. Eliasz idzie po śmierć, a Bóg jakby chciał mu powiedzieć „idź po życie, żyj. Pracuj dalej. Masz tu chleb, masz tu to, co jest potrzebne do życia” i Bóg karmi Eliasza, aby ten mógł czynić dobro.  My na różny sposób dojrzewamy do tych słów. A Pani jest żywym świadectwem. Jest Pani człowiekiem, który wyszedł na górę, pożalił się Bogu. Bóg dał Pani to, co było potrzebne, a Pani to wzięła, poszła i zrobiła swoje. Po prostu.

Ale sama bym temu nie podołała. Bez rodziców, bez pracowników, bez wsparcia rodziny, bez bardzo wielu różnych ludzi nie zrobiłabym nic. Człowiek może sobie wymyślić jakąś ideę, postanowić coś zrobić, ale jeśli nie otoczy się ludźmi, nie doceni wartości ich pomocy, nic mu z tego nie wyjdzie.

Paul Blum ze Starostwa Monachijskiego nazwał Panią kiedyś „aniołem z Jerzmanowic”.  Czy zgodzi się Pani z tym, że otworzyła Pani drzwi na świat wielu osobom, które były zamknięte w czterech ścianach z powodu swojej niepełnosprawności?

A, to nie ulega wątpliwości! Byłaby to fałszywa skromność, gdybym zaprzeczyła. Przecież moi podopieczni, żeby tu dotrzeć muszą wstać o określonej godzinie, zadbać o toaletę, odpowiednio się ubrać, wyjść z domu spotykając przy tym innych ludzi. Te wszystkie, wydawać by się mogło, zwyczajne czynności już stymulują ich do rozwoju. Oprócz tego zatrudniamy fachowców, panie terapeutki pracują z naszymi podopiecznymi zgodnie z zaleceniami i sztuką terapeutyczną.

Dla rodziców i rodzin w ogóle to też pewna ulga.

Oczywiście. Zdrowe dziecko jest w domu do 20-25 roku życia, a bywa, że krócej. Później żyje własnym życiem. Staje się samodzielne. Chore - zostaje na zawsze. Zwłaszcza matki są obciążone obowiązkiem opieki. To powoduje zmęczenie, frustrację, poczucie izolacji. Dla rodziców to z pewnością kilka godzin wytchnienia, kiedy mogą zająć się spokojnie innymi sprawami.

Domyślamy się, że rodzice entuzjastycznie przyjęli możliwość posłania  swoich  dzieci do Ogniska Terapeutycznego?

Nie od razu. Proszę pamiętać, że ich dzieci (często już metrykalnie dorosłe) to ludzie chorzy. Rodzice bali się czy na pewno będą mieli dobrą opiekę. Ludzie chorzy, a zwłaszcza obciążeni schorzeniami natury psychicznej mają swoje humory i mają prawo je mieć. Czasem mają lepsze, a czasem gorsze dni. Rodzice jak nikt inny o tym wiedzieli, doświadczali i doświadczają tego, na co dzień. Musiałam często i długo przekonywać, że to będzie dla nich dobre rozwiązanie.

I udało się przekonać…

Organizowałam pogadanki z rodzicami, prelekcje, na które zapraszałam odpowiednio dobranych prelegentów. Poruszaliśmy bardzo trudne tematy dotyczące miejsca osób niepełnosprawnych w rodzinie i w społeczeństwie. To są bardzo delikatne kwestie. Pojawienie się chorego dziecka w rodzinie to dla niej wielka trauma. Zwłaszcza kobiety mają często poczucie winy, że urodziły dziecko obciążone wadami. Często myślą, że to może ich wina, że zrobiły coś nie tak. Pomoc w tej sytuacji musi być udzielana bardzo umiejętnie. Działając w dobrej wierze, ale nieprzemyślanie można  człowieka wtórnie zranić. Dlatego należy być wyrozumiałym nawet jeżeli widzimy, że zachowanie rodziców jest nieracjonalne i naszym zdaniem niewłaściwe. Raczej staramy się delikatnie, bez natarczywości wspierać te rodziny.

Wygląda na to, że musiała Pani w życiu dużo walczyć. Zarówno o siebie jak i o rodziców i ich chore dzieci.

Tak. Czasem trzeba było walczyć.

A czy to musiała być heroiczna walka?

Tak. Bo ja nie walczyłam z rodzicami. Do nich szybko dotarłam. Nigdy nie miałam problemów z mieszkańcami gminy. Zawsze chętnie odpowiadali na zgłaszane prośby. Walczyłam z urzędnikami, którym zabrakło dobrej woli, żeby pochylić się nad naszym problemem, spróbować zrozumieć i złożyć stosowny urzędowy podpis, aby nam pomóc. Ten budynek powinien stanąć już dawno, do 2005 – 2006 roku. Pieniądze były i w instytucjach państwowych i niepaństwowych. O czym my tu w ogóle rozmawiamy. Ja nie chcę już do znudzenia mówić, że jeżeli inicjatywa społeczna jest zgodna z Prawem Bożym i ludzkim, i są na nią środki, to obowiązkiem urzędnika jest przybić pieczęć.  Nie daje przecież z własnej kieszeni, to są pieniądze podatników!  Ludziom chorym, niepełnosprawnym, którzy sobie sami nie pomogą to się po prostu należy!

 I wreszcie się udało…

Tak, udało się. Bardzo się cieszę, że ośrodek jest w centrum Jerzmanowic, w centrum gminy. Nasi podopieczni zasługują na to, żeby być w centrum.

Ktoś kiedyś powiedział, że kiedy słucha ludzi rodzi się w nim pokora. I chyba wiele osób ma takie odczucia rozmawiając z Panią. Wielu z nas, chrześcijan ma dużo dobrej woli, chodzimy  na Mszę Św., modlimy się, widzimy Chrystusa w drugim człowieku, ale często nie  owocuje to  konkretnym działaniem. Nic nie robimy.

Nie! Nie zgadzam się z ostatnim zdaniem.  Każdy coś robi. Najważniejsze tylko, żebyśmy byli dla siebie  życzliwi. Aby nie niszczyć nikogo podstępnie. Nie każdy ma możliwości zrealizowania szlachetnych planów. Ważne, żeby powiedzieć dobre słowo. Nie niszczyć.

W jaki sposób każdy z nas, zwykłych parafian, mieszkańców gminy może pomóc Stowarzyszeniu w realizowaniu jego zadań w służbie ludziom chorym?

Najbardziej chciałabym, aby więcej ludzi wiedziało, że taka placówka istnieje. Nigdy nie wiemy, komu i kiedy będzie potrzebna. Ludzie muszą wiedzieć, gdzie szukać wsparcia. Jeśli zaś idzie o pomoc ŚDS – OT to pomoc materialna – jak najbardziej. Jest konto, można wpłacać jakąkolwiek kwotę. Czasem organizujemy akcje, wydarzenia, wystawy. Można się włączyć. Jest możliwość również przyjść do nas i popracować z naszymi podopiecznymi. Tzw. wolontariat. To jednak wymaga trochę zachodu. Trzeba mieć pomysł, co się z nimi chce robić i predyspozycje, także osobowościowe. Trzeba spełnić kilka warunków, ale jeżeli ktoś czuje się na siłach i chciałby spróbować, to zapraszamy.

Brat Albert powiedział, że jeżeli nie możesz dać dużo, to daj mało.

Dziękujemy Pani za rozmowę. Życzymy wszelkich potrzebnych łask bożych do dalszej pracy. Zapewniamy również, o naszej życzliwości.  Jesteśmy pełni podziwu!

Dziękuję. Proszę jednak pamiętać, że nie sama tego dokonałam. Gdyby nie ludzie którzy mnie wspierali, nic by nie powstało.

Rozmowę przeprowadzili oraz tekst opracowali: Marzena Mrozowska, Agata Sarota, Adam Szafraniec

Źródła ; 

http://parjerzmanowice.iap.pl/pl/ 

 O Marii Cieślik w Dzienniku Polskim -Warto przeczytać

niedziela, 12 września 2021

Kobiety w Afganistanie

           Witam Was po wakacjach! Zazwyczaj po wakacjach piszę notki nie polityczne, ale tym razem będzie inaczej. Ogólnie rzecz ujmując ten rok jest inny, pandemiczny, więc siłą rzeczy posty też są trochę inne. To, co się dzieje ostatnio na świecie nie da się przegapić, olać czy udać, że się nie widzi. 

 „Pakuj wędrowcze twe mizerne mienie,
Bo w drogę czas!
Bierz jeszcze jedno na przyszłość wspomnienie
Czasu, co zgasł.
Tu, czy gdzie indziej-tym się nie kłopoczę...
A jednak może
Są takie miejsca i są takie noce,
Gdzie jeszcze gorzej.
Lecz chociaż jutro stopa ma przekroczy
Znów nowy próg,
Wiem, że się spełnia wśród gwiezdnych przeźroczy
Wciąż ten sam Bóg. 

Edward Rydź Śmigły

            W połowie sierpnia świat obiegła wiadomość, że talibowie przejęli władzę w Afganistanie a Afgańczycy nawet nie wystrzelili jednego wystrzału, tylko od razu się poddali i oddali władzę talibom . Wojsko się poddało, ale i także zwykli ludzie szczególnie mężczyźni nie walczyli o swój kraj ,mimo że w niemal każdym domu w Afganistanie mają broń i umieją się nią posługiwać. Ale wieszać się na odlatującym samolocie to potrafili. Żenada totalna! 

           Tyle Amerykanie włożyli w szkolenia, w sprzęt, w edukacje i wszystko na nic, nawet nie dali światu czasu na to, aby zaaragował i im pomógł. Teraz próbują uciekać do Europy a kobiety i dzieci szczególnie dziewczynki zostawili na pastwę terrorystom. Bardzo mi żal Afgańskich kobiet szczególnie tych młodych, wykształconych, które gdy wojska USA i ich sojuszników stacjonowały w tym kraju żyły normalnie , studiowały, pracowały, spotykały się w kawiarniach, nowocześnie się ubierały. Wkleję wam zresztą wypowiedź studentki z Afganistanu, która opisuje jak wygląda życie w Afganistanie po przejęciu Kabulu przez talibów i jej przerażenie. Co mnie w jej wypowiedzi uderzyło to szydercze i pełne radości twarze mężczyzn, którzy szydzili z przerażonych kobiet. Bardzo tym kobietom współczuję i kibicuję im, aby udało im się wydostać z tej niewoli. 

          Z drugiej strony mam wątpliwości… Amerykanie byli 20 lat w Afganistanie i włożyli sporo pracy i ofiar z ludzi, aby Afganistan się dźwignął i ucywilizował. Stworzył im także amerykańskie szkoły i uniwersytety np. American University of Afghanistan mający siedzibę w Kabulu. No sorry nawet Polacy, aby skończyć amerykańską uczelnie to muszą wyjechać do USA, nie ma zagranicznych filii zachodnich uczelni w Polsce. Polacy mogą sobie o takich rzeczach na miejscu tylko pomarzyć. 

           Do czego zmierzam? Czy te kobiety nie mogły uciec z tego Afganistanu wcześniej a nie czekać na zbawienie boskie? Dwadzieścia lat to szmat czasu na zorganizowanie sobie ucieczki z tego kraju zwłaszcza, że Amerykanie nie powiedzieli z dnia na dzień, że wychodzą z Afganistanu . Choć wiem, że to wyjście wojsk USA pozostawia wiele do życzenia delikatnie rzecz ujmując. O planach wyjścia z Afganistanu i negocjacjach z talibami mówił już Donald Trump, więc to był już jakiś sygnał, że trzeba pakować swoje rzeczy i uciekać z tego kraju byle szybciej byle dalej, I nie koniecznie wybierając kraje zachodnie, ale np. Europę środkowo wschodnią a nawet Rosję czy Białoruś gdzie kobiety mają znacznie większe prawa niż w Afganistanie . 

           Z takiego kraju się ucieka a nie żyje się licząc na to, ze wojska amerykańskie nie wyjdą z kraju i jakoś to będzie, No nie będzie niestety. Trudno oczekiwać od niepiśmiennych Afganek a co 5 Afganka jest analfabetką jakiegoś rozeznania w czasie i przestrzeni, ale od kobiet wykształconych już tak. Nie mądrze się, nie uważam, że to było łatwe, to wymagało sporo funduszy i było bardzo trudnie, ale było możliwe i moim zdaniem trzeba było skupić się na ucieczce z tego kraju . To powinien być główny cel w ich życiu, gdy był na to czas. Zabrać siostry, matki , córki i zrobić wszystko, co możliwe, aby wyjechać. Lepszej okazji już nie miały i moim zdaniem nie będą już mieć. 

          Podobno są i były jakieś organizacje które pomagały kobietom i dziewczynkom wyjechać z tego afgańskiego piekła przez 20 lat istnienia wojsk w USA, ale jak one działały to trudno powiedzieć. Wiadomo, że w Afganistanie była wielka korupcja, więc efektywność tych organizacji była wątpliwa. Teraz mamy aferę z uchodźcami na granicy z Białorusią, opozycja i środowisko lewicowe chcą ich przyjąć, rząd się temu sprzeciwia i dobrze, mimo iż fanką Pisu nie jestem, uważam, że nie należy wpuszczać każdego do kraju. Pomagać należy szczególnie kobietom i dziewczynkom. Mężczyźni i chłopcy są uprzywilejowani w islamskim świecie i doskonale sobie tam poradzą zwłaszcza, że wiek dorosły jest tam niższy niż w naszym kręgu kulturowym, Pomagać należy mądrze i tym, którzy rzeczywiście potrzebują pomocy. 

             Moim zdaniem żyjemy w schizofrenicznym świecie globalnej polityki, w którym lewicowe feministki chcą wpuszczać wszystkich pseudo uchodźców do Europy głównie mężczyzn, bo kobiet tam jest mało. Mężczyźni, którzy niby uciekają przed talibami mają taki sam stosunek do kobiet jak talibowie . Feministki nie radzą sobie z białym konserwatyzmem, nie potrafią wywalczyć nawet aborcji na życzenie do 12 tygodnia ciąży. Po 30 latach się obudziły i wreszcie stworzyły organizacje Aborcja bez granic, która pomaga kobietom w aborcjach, do tej pory kobiety musiały radzić sobie same i szukać pomocy na własną rękę. Coś za słaby refleks mają nasze feministki…

           Może wydaje im się, że będą żyły w jakiś enklawach europejskich udawać roznegliżowane, wyluzowane Europejki a cala reszta będzie borykała się z szarijatem a ich ten szarijat nie będzie dotyczył? Jeśli tak myślą to powinny udać się na leczenie psychiatryczne, bo widać, że mają kłopoty z racjonalnym myśleniem. 

         A prawica ma też duże kłopoty z psychiką chcą wprowadzać cnoty niewieście do szkół i szarjat w wersji katolickiej i bardzo im po drodze z ISIS i talbami a boją się ich jak diabeł święconej wody. Moim zdaniem wszystkim politykom z prawej i lewej strony politycznej przydałby się pobyt w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym dla umysłowo chorych i odizolowanie ich od społeczeństwa ,ale przede wszystkim od koryta władzy . ;-) 

         A teraz przeczytajcie ten artykuł ;


Teraz muszę spalić wszystko, co osiągnęłam przez 24 lata mojego życia - opowiada studentka uniwersytetu w Kabulu po przejęciu władzy w Afganistanie przez talibów. Jej relację zamieścił w poniedziałek brytyjski "The Guardian". 

Jak relacjonuje, w niedzielę rano, gdy szła na uniwersytet, przed akademikiem spotkała grupę kobiet, które według słów jednej z nich, zostały ewakuowane przez policję, bo do Kabulu przybyli talibowie i będą bić kobiety bez burek. 

Opowiada, że wszystkie chciały wrócić do domów, ale nie mogły skorzystać z transportu publicznego, bo kierowcy nie wpuszczali ich do autobusów, nie chcąc brać odpowiedzialności za przewożenie kobiet. Jeszcze gorzej było z kobietami z akademika, które pochodzą spoza Kabulu, bo te w ogóle nie wiedziały, dokąd się udać. Dodaje, że stojący w pobliżu mężczyźni żartowali sobie z dziewcząt i kobiet, śmiejąc się z ich przerażenia. - 

Prawie ukończyłam dwa kierunki na dwóch najlepszych uniwersytetach w Afganistanie. W listopadzie powinnam była ukończyć Amerykański Uniwersytet Afganistanu i Uniwersytet Kabulski, ale tego ranka wszystko przeleciało mi przed oczami" - opisuje. 

- Pracowałam tak wiele dni i nocy, by stać się osobą, którą jestem dzisiaj, a dziś rano, gdy dotarłam do domu, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłyśmy z moimi siostrami, było ukrycie naszych dowodów osobistych, dyplomów i świadectw. To było druzgocące. Dlaczego miałybyśmy ukrywać rzeczy, z których powinnyśmy być dumne? W Afganistanie nie możemy być teraz osobami, którymi jesteśmy - wskazuje. 

 "Jestem ofiarą wojny wywołaną przez mężczyzn" 

 - Jako kobieta czuję, że jestem ofiarą tej politycznej wojny, którą rozpoczęli mężczyźni. Czuję, że nie mogę już śmiać się głośno, nie mogę słuchać moich ulubionych piosenek, nie mogę spotykać się z przyjaciółmi w naszej ulubionej kawiarni, nie mogę już założyć mojej ulubionej żółtej sukienki ani użyć różowej szminki. I nie mogę już chodzić do swojej pracy ani skończyć studiów, na które pracowałam latami - mówi cytowana przez "Guardiana" bohaterka.

Jak dodaje, wracając do domu przechodziła koło salonu piękności, gdzie robiła sobie manicure i zobaczyła, że front sklepu, który był ozdobiony pięknymi zdjęciami kobiet, został w ciągu nocy wybielony. 

 - Wokół widziałam tylko przerażone i przestraszone twarze kobiet i brzydkie twarze mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet, którzy nie chcą, aby kobiety się kształciły, pracowały i miały wolność. Najbardziej druzgocący dla mnie był widok tych, którzy wyglądali na szczęśliwych i wyśmiewali się z kobiet. Zamiast stać po naszej stronie, stanęli po stronie talibów i dali im jeszcze więcej władzy. Afgańskie kobiety wiele poświęciły dla tej odrobiny wolności, którą miały - opowiada. 

Mówi, że jako sierota borykała się z wieloma problemami finansowymi i żeby móc zdobyć wykształcenie, tkała dywany, ale miała wiele planów na przyszłość.

"Muszę spalić wszystko" 

- Teraz wygląda na to, że muszę spalić wszystko, co udało mi się osiągnąć przez 24 lata mojego życia. Posiadanie jakichkolwiek legitymacji czy nagród z amerykańskiego uniwersytetu jest teraz ryzykowne; nawet jeśli je zachowamy, nie będziemy mogły z nich korzystać. W Afganistanie nie ma dla nas pracy. 

Kiedy prowincje upadały jedna po drugiej, myślałam o moich pięknych, dziewczęcych marzeniach. Razem z moimi siostrami nie mogłyśmy spać całą noc, wspominając historie, które opowiadała nam mama o czasach talibów i o tym, jak traktowali kobiety - relacjonuje. 

Jak mówi, w ostatnich miesiącach, kiedy talibowie przejmowali kontrolę nad kolejnymi prowincjami, setki ludzi uciekło ze swoich domów i przyjechało do Kabulu, aby ratować swoje żony i córki i mieszkają w parkach lub na wolnym powietrzu. Bohaterka opowiada, że wraz z innymi studentami starała się im pomóc, zbierając dla nich datki pieniężne, żywność i inne artykuły pierwszej potrzeby. Opowiada, że spotkała się z dramatycznymi historiami niektórych rodzin. Na przykład jedna z nich straciła syna na wojnie i nie miała pieniędzy na opłacenie taksówki do Kabulu, więc oddała swoją synową w zamian za transport. "Jak wartość kobiety może być równa kosztowi podróży?" - pyta. - 

Dzisiaj, kiedy dowiedziałam się, że talibowie dotarli do Kabulu, poczułam, że będę niewolnicą. Mogą bawić się moim życiem, jak tylko zechcą. Pracowałam również jako nauczycielka angielskiego. Nie mogę znieść myśli, że już nie będę mogła stać przed klasą i uczyć ich śpiewać ABC. Za każdym razem, gdy myślę sobie, że moje piękne małe uczennice będą musiały przerwać naukę i zostać w domu, lecą mi łzy - opisuje. 

Źródło ; Relacje z Afganistanu Afgańskiej studentki  

piątek, 25 czerwca 2021

Aleksander Dugin ;Polska, Rosja ,Geopolityka

 


        Znalazłam bardzo ciekawy wywiad z historykiem religii z Rosji, który wyjaśnia, dlaczego Rosja prowadzi taką polityką zagraniczną a nie inną. Niektóre z jego wypowiedzi są kontrowersyjne np. wiara w Nowy Porządek Świata, popierania barbarzyństwa i chaosu, propagowania anty indywidualizmu, ale niektóre stwierdzenia  ma bardzo sensowne np.  że Polska religijnie musi się określić albo pozbyć się katolicyzmu i wejść w słowiańską duchowość albo pozbyć się słowiańskiej duszy. 

          Aleksander Dugin  ma nadzieję, że Polska pójdzie drogą bizantyjską. Ja jednak myślę, że korzenie słowiańskie są u nas tak słabe, że raczej do słowiańskiego świata my nie bardzo należymy.            

         Nasze archetypy kultury nie są słowiańskie odnosimy się np. do mitologii zachodniej greckiej, rzymskiej, Mało, kto zna świat Słowian, choć faktem jest, że wzrosło spore zainteresowanie naszą rodzimą wiarą. Ja bym chciała, aby Polska trochę odetchnęła od katolicyzmu a katolicyzm stał się w Polsce sprawą tylko prywatną a odrodzenia wiary słowiańskiej bardzo mi się podoba. Jednak nie chciałabym, aby Polska skierowała się na wschód.      

        Serbia zwróciła się na wschód i cóż tu ukrywać stała się państwem mafijnym, gdzie policja, prawo nie działa, nie istnieję jest tam gorzej niż na włoskiej Sycylii a kiedyś Serbia miała standard życia europejskiego, co jest niestety już tylko historią. 

       Wywiad znalazłam na portalu Fronda fakt jest to strasznie głupi portal, ale ma niekiedy bardzo fajne wywiady, których nie przeczytacie na żadnym innym portalu. Wywiad jest długi ,ale warto go przeczytać. Zapraszam do lektury.   

Aleksander Dugin: Rosja nie chce niepodległej Polski

GRZEGORZ GÓRNY: Studenci Akademii Dyplomatycznej w Moskwie, z którymi rozmawiałem, opowiadali mi, że z lektury, j a k ą zadano im na zajęciach, czyli Pańskiej książki Podstawy geopolityki, najbardziej zapamiętali rozdział poświęcony geografii sakralnej. W Polsce nie spotkałem nikogo, kto zajmowałby się tym zagadnieniem. Czy mógłby Pan powiedzieć, jakie miejsce w geografii sakralnej zajmuje Polska?

ALEKSANDER DUGIN: Nigdy nie zajmowałem się konkretnie przypadkiem Polski, chociaż jej miejsce jest bardzo specyficzne. W końcu to północ Eurazji, ważny region przedchrześcijańskiej Słowiańszczyzny, basen Morza Bałtyckiego. Jeśli chodzi o archetypy geografii sakralnej, chciałbym zwrócić uwagę na dwie rzeczy.

Po pierwsze: w rzeczywistości prawosławnej istnieje synergia między modelami świata — przedchrześcijańskim i chrześcijańskim — które nakładają się na siebie homologicznie, bezkonfliktowo. Różne figury i zjawiska z różnych porządków nakładają się na siebie bezboleśnie, a nawet harmonijnie. W przypadku Polski między tymi dwoma modelami zachodzi relacja o wiele bardziej konfliktowa, a to za sprawą katolicyzmu, który jest tradycją zupełnie inną niż prawosławie. Rene Guenon rozdziela wyraźnie tradycję od religii. Tradycja jest pojęciem szerszym niż religia. Prawosławie jest tradycją, katolicyzm jest religią. Tradycja jest zdolna wchłaniać w siebie elementy innych wierzeń religijnych bezkonfliktowo. Religia wchodzi natomiast z innymi wierzeniami w konflikt. Jest to związane z innym doświadczeniem historycznym Kościoła Wschodniego i Zachodniego po wielkiej schizmie. Zachód bowiem nie zawsze był czysto religijny, katolicki, był okres, kiedy był bardziej tradycjonalny, prawosławny. Po wielkiej schizmie jednak katolicyzm odszedł od tradycji i zawężał się do religii. Taka jest przynajmniej nasza, bizantyjska wersja.

Jak się ma to do geografii sakralnej? Otóż w naszym rozumieniu Zachód pojmowany jako terytorium, na którym dominują katolicyzm i protestantyzm, znajduje się w relacji przeciwnej wobec norm i elementów religijnych. Oczywiście na Zachodzie występuje wiele pierwiastków innych religii, ale egzystują one w konflikcie z religią katolicką. Instytucje, które zajmują się geografią sakralną albo pozostałościami przedchrześcijańskiej tradycji, na Zachodzie po wielkiej schizmie zostały zepchnięte do sfer autonomicznych — do magii, ezoteryki, zakonów hermetycznych. W prawosławiu do takiego rozszczepienia nie doszło.

W tym kontekście Polska znajduje się na granicy między światem katolickim a prawosławnym. Z mojego eurazjatyckiego punktu widzenia archetyp geografii sakralnej Polski jest głęboko dualistyczny: z jednej strony tradycja przedchrześcijańska, pogańska, magiczna, heterodoksyjna, której korzenie pozostają słowiańskie; z drugiej — katolicyzm o rodowodzie germano-romańskim. Między nimi występuje konflikt. Sytuacja Polski jest sytuacją graniczną. Ona nie może zjednoczyć się ze światem wschodnim religijnie, a z zachodnim etnicznie. W geopolityce Polska pozostaje częścią kordonu sanitarnego rozdzielającego kontynent eurazjatycki na dwie części, co jest bardzo wygodne dla anty tradycyjnych sił anglo-saskich. Polska nie może w pełni zrealizować swej eurazjatycko-słowiańskiej istoty, gdyż przeszkadza jej w tym katolicyzm, ani swej zachodnioeuropejskiej tożsamości, gdyż przeszkadza jej własna słowiańskość, tzn. język, zwyczaje, archetypy, klimat miejsc itd. Na skutek tej dwoistości, tej graniczności sytuacji Polska zawsze pada ofiarą trzeciej siły, tak jak dziś mondializmu czy atlantyzmu. To położenie na granicy między Rosją a Niemcami sprawia, że zawsze w historii będzie występował problem rozbiorów Polski między Wschód i Zachód. Jest to skutek owej dwoistości sakralno-geograficznej i geopolitycznej. Jak zauważył Toynbee, próba zbudowania samodzielnej cywilizacji polsko-litewskiej pomiędzy tymi dwiema siłami zakończyła się niepowodzeniem. Cywilizacja środkowoeuropejska jest zbyt słaba, by wytrzymać napięcie między Wschodem a Zachodem. Kraje tego regionu muszą się określić: albo tu, albo tam. Cywilizacja polsko- litewska nie chciała, czy też nie mogła się określić, dlatego musiała zniknąć. To rzeczywiście dramatyczna sytuacja.

Czy są w polskiej tradycji jakieś pierwiastki, które wydają się Panu pociągające?

Stanowczo bliższe są mi słowiańsko-eurazjatyckie źródła polskości, ich element etniczny, a nawet pogański. Pociągają mnie pewne pierwiastki wschodnie czy też orientalne, kultura mniejszości. Myślę, że to, co najlepsze w polskiej historii, to tradycja żydowska w małych miasteczkach wschodniej Polski. Właściwie interesuje mnie w Polsce wszystko, co było antykatolickie: polska masoneria i okultyści, Jan Potocki i Hoene-Wroński, Mienżyński i Dzierżyński... Oni wszyscy wybrali drogę eurazjatycką.

Mówi Pan o położeniu Polski między Wschodem a Zachodem, czyli między Rosją a Niemcami. Tymczasem wielu uczonych podkreśla większe podobieństwo Niemiec, a zwłaszcza Prus, do Rosji niż do Anglii czy Hiszpanii. Feliks Koneczny uważał nawet, że Prusy, podobnie jak Rosja, należą do cywilizacji bizantyjskiej a nie łacińskiej.

Koneczny miał rację. Niemcy są wewnętrznie podzielone. Bawaria ciąży ku Zachodowi, Prusy ku Wschodowi. Prusy to taka mała Rosja wewnątrz Niemiec.

Zawsze upatrywaliśmy w tym największe dla nas niebezpieczeństwo: przyjacielski sojusz Niemiec i Rosji.

To nasze zadanie. Zjednoczyć się z Niemcami i stworzyć potężny blok kontynentalny.

Co wówczas z Polską?

My Rosjanie i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Jesteśmy zainteresowani wchłonięciem, przy pomocy wywieranego przez nas nacisku, maksymalnej liczby dopełniających nas kategorii. Nie jesteśmy zainteresowani kolonizowaniem tak jak Anglicy, lecz wytyczaniem swoich strategicznych granic geopolitycznych bez specjalnej nawet rusyfikacji, chociaż jakaś tam rusyfikacja powinna być. Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana w istnieniu niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Nie jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubimy Polaków czy Ukraińców, ale dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i geopolityki.

Polska musi wybrać: albo tożsamość słowiańska, albo katolicka. Rozumiem, że ciężko jest oderwać jedno od drugiego, ale to nieuniknione. Hitler też nie mógł walczyć na dwa fronty, musiał wybierać: albo z Anglią przeciwko Rosji, albo z Rosją przeciwko Anglii, tak jak mu radził Haushofer. Ale Hitler nie chciał wybierać. „Nie chcę się rozerwać, chcę pozostać samym sobą" — powiedział i rozpoczął wojnę na dwa fronty. Pogrążył przez to Niemcy, 20 milionów Rosjan i ładny kawał świata. I po co? Żeby McDonald otwierał teraz swoje bary w Berlinie, żeby upadł Związek Radziecki i żeby wszędzie stacjonowali żołnierze NATO. Tożsamość Niemiec była wtedy dla Hitlera tak ważna, że nie chciał wybierać. Tak samo Polska musi wybierać, tożsamość nie jest ważna. Jeśli Polska będzie się upierać przy zachowaniu swojej tożsamości, to nastawi wszystkich wobec siebie wrogo i po raz kolejny stanie się strefą konfliktu.

Są narody, które umieją rozszerzyć się do rozmiarów cywilizacji. Tracą wówczas swoją tożsamość, rasę, czasami nawet język, ale to jest ryzyko, jakie trzeba podjąć, jeżeli chce się być imperium. Takie są Stany Zjednoczone, taka jest Rosja. Polska nie umiała stworzyć własnej cywilizacji i musi dokonać wyboru. Myślę, że istnieje jeszcze możliwość, byście dokonali normalnego wyboru, tzn. bizantyjskiego. Wymaga to wiele odwagi, nonkonformizmu, nietypowych form działania, jakichś skinheadów, anarchistów, mistyków. Polski chaos przeciw polskiemu porządkowi.

[koniec_strony]

Słowem, z Pana punktu widzenia korzystne są wszelkie działania antykatolickie w Polsce?

Dokładnie tak. Trzeba rozkładać katolicyzm od środka, wzmacniać polską masonerię, popierać rozkładowe ruchy świeckie, promować chrześcijaństwo heterodoksyjne i antypapieskie. Katolicyzm nie może być wchłonięty przez naszą tradycję, chyba że zostanie głęboko przeorientowany w kierunku nacjonalistycznym i antypapieskim. Gdyby w Polsce działała loża w rodzaju irlandzkiej Złotej Jutrzenki, której liderzy, np. William Butler Yeats czy Maud Gonne, z jednej strony byli katolikami, z drugiej zaś — fanatycznymi okultystami zainspirowanymi kulturą celtycką, to można mieć jakąś nadzieję. Tacy ludzie mogliby rozkładać katolicyzm od wewnątrz i przeorientowywać go w kierunku bardziej heterodoksyjnym, a nawet ezoterycznym. Moi znajomi w Polsce mówią mi zresztą, że są u was takie grupki, mające związek z telemizmem czy dorobkiem Alistaira Crowleya.

Prawdę mówiąc, bardziej rozpowszechniona jest u nas opinia, że jeżeli istnieją w Polsce siły rozkładające katolicyzm, to bliższy im jest raczej Zachód niż Wschód.

Jak już mówiłem, znajdujecie się pomiędzy dwoma ścierającymi się blokami, dwiema koncepcjami cywilizacyjnymi: eurazjatyzmem a atlantyzmem, który chce stworzyć Nowy Światowy Porządek, czyli cywilizację pozbawioną tradycji, sacrum, metafizyki.

Jeżeli w Polsce przedstawia się w taki sposób Nowy Światowy Porządek, to niemal zawsze dodaje się, że ratunkiem przed totalną sekularyzacją może być tylko katolicyzm.

Katolicyzm nie może być gwarancją obrony przed Nowym Światowym Porządkiem, ponieważ jest etapem przejściowym do tego porządku. Nie wierzę w taką ewolucję i taką mutację katolicyzmu, by mógł on nabrać charakteru eurazjatyckiego. Co tu dużo ukrywać... Nie jestem taki jak Ziuganow, który każdej kulawej sierotce napotkanej na drodze obiecuje coś przyjemnego. Polska znajduje się w tragicznej sytuacji geopolitycznej. Zarówno oni (tzn. Nowy Światowy Porządek), jak i my (Eurazjaci) chcemy pozbawić was waszego katolicyzmu. Nasza oferta jest jednak lepsza, ponieważ przy nas będziecie mogli przynajmniej rozwijać i realizować swoją słowiańską tożsamość. Im mniej wpływowe są więc siły prowschodnie w lobby antykatolickim, tym wasza sytuacja staje się tragiczniejsza. Mam jednak nadzieję, że pojawią się u was siły ciążące ku eurazjatyzmowi, może nastąpi jakaś synteza skrajnej prawicy ze skrajną lewicą. Szkoda, że w Polsce komunizm nie miał nigdy nurtu ezoterycznego, tak jak w Rosji...

Przed wojną w KPP był właściwie tylko jeden znaczący przedstawiciel komunizmu mistyczno-gnostyckiego, Jan Hempel, autor volkistowskich z ducha Kazań Piastowych.

Może więc większe nadzieje należy wiązać z waszą skrajną prawicą. Gdyby wasz nurt narodowy oderwał się od liberalizmu, a zwrócił ku pogaństwu, to siłą rzeczy zacząłby ciążyć ku Wschodowi. Był przecież przed wojną fenomen antykatolickiej i pogańskiej „Zadrugi".

To, co Pan mówi, przypomina mi to, co przeczytałem niedawno o rosyjskim chrześcijaństwie. Niektórzy z historyków religii uważają, że Rosja nigdy nie została do głębi schrystianizowana, że chrześcijaństwo przyjęte zostało bardzo powierzchownie, zaś wśród większości prostego ludu cały czas żywe były wierzenia i obyczaje pogańskie.

Wszystko zależy od tego, co nazwiemy chrześcijaństwem. Prawosławie i chrześcijaństwo to dwie różne rzeczy. Kiedy mówi Pan: „chrześcijaństwo", ma Pan na myśli katolicyzm albo coś analogicznego do katolicyzmu. Tymczasem prawosławie definiuje się jako niekatolicyzm. Jeśli więc katolicyzm to chrześcijaństwo, wówczas prawosławie to niechrześcijaństwo. I na odwrót: jeśli my jesteśmy chrześcijanami, to wy nie jesteście. Opieram się tu nie tylko na twierdzeniach naszych ojców po wielkiej schizmie, ale także na autorytetach z VIII czy IX w. takich jak Focjusz. Prawosławie, które nie jest religią, lecz tradycją, jest o wiele bliższe temu, co nazywamy pogaństwem. Ono obejmuje i włącza w siebie pogaństwo. Nauka ojców kapadockich czy palamitów nie wchodzi w totalny konflikt z normami pogańskimi, a jedynie transformuje przedchrześcijańskie archetypy w prawosławnych kontekstach. Prawosławie to coś więcej niż religia, zarówno wertykalnie, gdyż włącza w siebie pogaństwo, jak i horyzontalnie, gdyż jest otwarte na metafizykę, która w postscholastycznym katolicyzmie zupełnie zanikła. Prawosławie i katolicyzm to dwa zupełnie odrębne zjawiska gatunkowe, tradycja i religia to jakby całość i część. Dlatego nie jest możliwe zjednoczenie prawosławia i katolicyzmu.

Specjaliści od dialogu ekumenicznego podkreślają, że między katolicyzmem a protestantyzmem różnice kulturowo-cywilizacyjne są minimalne, lecz dogmatycznie rozwiera się między nimi przepaść. Inaczej ma się rzecz z katolicyzmem i prawosławiem: dogmatyczne różnice są niewielkie, natomiast kulturowo-cywilizacyjne ogromne.

Werner Sombarth, rozwijając tezy Maxa Webera, stwierdził, że u źródeł kapitalizmu stał nie tylko protestantyzm, lecz również katolicyzm. Katolicyzm ze swoim filioąue oraz ideą indywidualnego zbawienia. Idea indywidualnego zbawienia nie jest myślą chrześcijańską, lecz typowo katolicką. W prawosławiu takiego pojęcia nie ma. Nie ma w ogóle pojęcia jednostki. W antropologii prawosławnej nie występuje słowo indywiduum, indywidualny. Na antropologii zaś, jak wiadomo, zbudowany jest cały system społeczny, cały model cywilizacyjny. Sombarth uważał, że antropologia katolicka zakładała specyficzny rozwój stosunków socjalno-ekonomicznych, ponieważ przykładała dużą wagę do pojęcia indywidualności. Prawosławna antropologia akcentowała z kolei zawsze ponadindywidualną osobowość. Człowiek postrzega się wtedy jako część większej całości. Dlatego nie on się zbawia, ale ktoś zbawia przez niego. W katolicyzmie człowiek to indywiduum, a więc całość niepodzielna, w prawosławiu człowiek to dywiduum, osoba dywidualna, a więc podzielna. W katolicyzmie człowiek jest istotą skończoną, odpowiada sam za siebie — przed Bogiem, przed ludźmi itd. Protestantyzm jeszcze bardziej zabsolutyzował to przeświadczenie. W prawosławiu natomiast człowiek jest częścią Kościoła, częścią wspólnotowego organizmu, tak jak noga. Jak więc człowiek może odpowiadać za siebie? Czy noga może odpowiadać za siebie? Stąd wywodzi się idea państwa, totalnego państwa. Dlatego też Rosjanie, ponieważ są prawosławni, mogą być prawdziwymi faszystami, w odróżnieniu od sztucznych włoskich faszystów w rodzaju Gentile czy tamtejszych heglistów. Prawdziwy heglizm to Iwan Pereswietow — człowiek, który w XVI w. wymyślił dla Iwana Groźnego opryczninę. To był prawdziwy twórca rosyjskiego faszyzmu. On sformułował tezę, że państwo jest wszystkim, a jednostka niczym. Państwo jest zbawieniem, państwo jest Kościołem. Wystarczy poczytać pisma naszego prawosławnego świętego, Józefa z Wołokołamska, by przekonać się, że te dwa organizmy są identyczne, tożsame. I teraz cały ten organizm prze ku zbawieniu, wszyscy dążą do zbawienia nie rozdrabniając się, jak jedna zbiorowa dusza, jedno zbiorowe ciało.

[koniec_strony]

Rzeczywiście, macie w prawosławiu pewną skłonność ku apokatastazie, ku idei powszechnego zbawienia...

To prawda. Najważniejsze, że nie ma u nas indywidualności. Jednostka rozpływa się w kolektywie. W ten sposób Rosjanin pracuje dla zbawienia.

Czyjego zbawienia?

Zbawienia archetypu, zbawienia Adama. Rosjanie poprzez państwo prą ku zbawieniu nie siebie, lecz Adama...

Adama Kadmona, to brzmi kabalistycznie.

Nie, to jest podejście holistyczne. W prawosławiu chodzi o zbawienie starotestamentowego Adama przez przyjście nowego Adama, czyli Chrystusa, natura, przyroda zaś zbawia się poprzez ludzi. Państwo, zwłaszcza święte państwo, jest instrumentem tego zbawienia. Dlatego rosyjski car to aktywny uczestnik soteriologicznego misterium. Po upadku Bizancjum stał się on ostatnim strażnikiem katechonu, tej tradycji, której uzurpatorem na przełomie VIII i IX w. okazał się Karol Wielki. To przecież bizantyjski imperator był prawdziwym cesarzem zarówno Wschodu, jak i Zachodu.

Spotkałem się z twierdzeniem, że prawdziwy rozłam między Wschodem a Zachodem miał miejsce nie w 1054 r., kiedy doszło do wielkiej schizmy, ani w 1204 r., kiedy krzyżowcy spustoszyli Konstantynopol, ale w Boże Narodzenie 800 r., kiedy papież Leon III nałożył na głowę Karola Wielkiego koronę cesarską.

To była uzurpacja. Dlatego imperialna funkcja Zachodu, czy to za Stauffenbergów czy za Habsburgów, zawsze pozostawała wątpliwa. Dlatego że ekumena może mieć tylko jednego imperatora. Któryś z nich musi być fałszywy. Według wszystkich norm ortodoksji, taką sakralną, namaszczoną figurą był, niezależnie od wszelkich negatywnych osobistych cech charakteru, cesarz bizantyjski, a po upadku Konstantynopola car rosyjski. Można powiedzieć, że cała zachodnia filozofia i kultura powstała na odrzuceniu i zignorowaniu tradycji bizantyjskiej. Na Zachodzie nie bierze się w ogóle pod uwagę prawosławnej wersji chrześcijaństwa czy metafizyki, traktuje się je tak, jak gdyby nie istniały.

Myślę, że jeżeli w ostatnim tysiącleciu odbywał się proces coraz większego oddzielania się katolicyzmu i prawosławia, to miał on charakter dwustronny. Prawosławie też izolowało się od katolicyzmu.

Zgadza się, rzecz jednak w tym, że tylko jedna strona może mieć rację. Jeżeli słuszność jest po stronie katolicyzmu, to ani Rosja, ani Serbia nie mają racji bytu, należy amerykanizować i protestantyzować kulturę, bo to jest właściwy kierunek rozwoju. Protestantyzm jest przecież dzieckiem katolicyzmu, obrzydliwym, przyznaję, i obleśnym, ale prawowitym. Jeżeli więc prawosławie nie ma racji, to należy wybrać drogę protestancką i tak jak w Kościele anglikańskim przegłosować, że piekła nie ma. Racja jednak jest po stronie prawosławia, które pozostaje najdoskonalszą formą tradycjonalizmu, sakralności i konserwatyzmu.

Na początku był Wschód i Zachód. Wschód to raj, pełnia, Zachód to wygnanie, nicość. Wschodnie imperium — prawowite, zachodnie — apostatyczne. To nie są tylko archetypy. Trwa wielka walka między Bizancjum a Rzymem, Rusią a Zachodem, eurazjatyzmem a atlantyzmem, socjalizmem a kapitalizmem, barbarzyństwem a cywilizacją. My nie reprezentujemy cywilizacji, ale kulturę. My wszyscy — Rosjanie, Serbowie, Tatarzy itd. — reprezentujemy żywioł barbarzyński. Barbarzyństwo to życie, to sakralny świat tradycji. Mieszkamy w szałasach, bijemy w bębny, pijemy wódkę, a przeciw n am naciera Daniel Bell, postmodernizm, informacyjne społeczeństwo postprotestanckie, Nowy Światowy Porządek. W tym wielkim starciu cywilizacji atlantyckiej i kultury eurazjatyckiej to wszystko, co znajduje się między nami — Polska, Ukraina, Europa Środkowa, a kto wie, może nawet Niemcy — musi zniknąć, zostać wchłonięte.

Samuel Huntington w swoim Zderzeniu cywilizacji pisze, że państwa, które są hybrydami dwóch cywilizacji, nie mają szans na przetrwanie w takim kształcie jak dzisiaj; że Bośnia, Ukraina, Turcja czy Meksyk będą się w końcu musiały opowiedzieć po jednej ze stron. Uwagi Huntingtona nie dotyczyły jednak Polski czy Niemiec.

Huntington ma rację: zderzenie cywilizacji jest nieuchronne. Nie ma miejsca dla krajów leżących pośrodku. O Polsce już mówiłem. A Niemcy? Co mogą zrobić Niemcy? Przecież to kraj okupowany. Niemcy zaprzepaścili swoją szansę podczas wojny. Trzeba było razem z nami walczyć przeciwko Anglii, obrócić pakt Ribbentrop-Mołotow na Zachód, a wtedy Hitler-Stalin forever. Dziś, zamiast po angielsku, wszędzie by mówiono po rosyjsku i niemiecku. Niemcy nie poszli na to i przegrali. Teraz panuje t am okupacja amerykańska i taki „zamordyzm", że nawet ust nie można otworzyć. Mam jednak nadzieję, że Niemcy otrząsną się z tego stanu i wcześniej czy później zrzucą zależność. Jestem przekonany, że we wspólnym eurazjatyckim domu znajdzie się miejsce i dla Niemców, i dla Polaków, i dla Francuzów, i dla Włochów. My Rosjanie narzucimy całej Eurazji jedynie barbarzyński, sakralny stosunek do życia, a jak się on będzie przejawiał w przypadku konkretnej nacji, to zależeć będzie od własnych predyspozycji narodowych. Polaków widzę np. jako obrońców słowiańskiego rasizmu. Element słowiański zawsze rozsadza ramy indywidualizmu, dąży do wspólnotowości.

[koniec_strony]

Tyle Pan mówi o wspólnotowości, kolektywności, ale przecież w gruncie rzeczy jest Pan indywidualistą.

Jak to? Dlaczego? Na podstawie czego Pan tak sądzi?

Nawet tutaj, w lokalu Partii Nacjonal-Bolszewickiej, wystarczy rozejrzeć się wokół, by przekonać się, że wszyscy wyglądają jednakowo w tych swoich czarnych mundurach, mają nawet podobny wyraz twarzy, tylko Pan się odróżnia od nich zdecydowanie.

Jestem taki sam jak oni. Ja nie myślę o sobie, myślę o innych. Nie myślę za siebie, myślę za innych. Istnieją dwa pojęcia: personalizm oraz indywidualizm. Indywidualizm to przeciwieństwo wspólnotowości, gdyż centrum świata, konstytutywnym elementem światopoglądu staje się jednostka ludzka, indywiduum. Nie ma tu miejsca na wspólnotowość czy holizm, jest tylko racjonalna, logiczna, relatywna umowa między pojedynczymi indywiduami. Co z kolei my proponujemy? Nie występujemy przeciwko osobie, lecz za pojmowaniem jej ponadindywidualnie. Jest to w pewnym sensie idea nietzscheańska. Człowiek jest zjawiskiem dynamicznym, nieustannie przezwyciężającym samego siebie. To przezwyciężanie oznacza wzrost człowieka, wzrost wykraczający poza granice jego indywidualności. W wymiarze pionowym człowiek staje się wówczas częścią wspólnoty, organem pewnego organizmu. Natomiast w wymiarze poziomym... ktoś musi myśleć. Razem nie można myśleć, razem można działać. Jeśli wymieszać wszystkich razem, to głową tego kolektywnego organizmu, który powstanie, nie będzie suma poszczególnych mózgów, ale jeden mózg, najbardziej oświecony. Musi istnieć pewna gnoseologiczna hierarchia. Ta wspólnotowość materialnej jedności, horyzontalna jedność ciał zawiera bowiem w sobie hierarchiczność. Często ludzie, którzy walczą przeciwko indywidualizmowi, są personalistami. W sposób bardzo skondensowany może przejawiać się w nich duch jedności, duch wspólnoty, duch narodu. Oni nie są indywidualistami, lecz odrębnymi, dyskretnymi wcieleniami wszechjedności. Na tym polega ich autorytet. To jest idea monarchy, ludowego wodza, fuhrera. To jest fenomen rosyjskich carów, ale i Pugaczowa, Lenina i Stalina. I to wcale nie jest tak, że jakiś indywidualista wymyśla sobie kolektywizm, bo wtedy byłby oszustem, szarlatanem, hipnotyzerem. To jest jak w chemii: kiedy wymiesza się ze sobą różne substancje, to najwyżej unoszą się te najlżejsze, czyli gazy. Podobnie w społeczeństwie: kiedy wymiesza się ze sobą różne ludzkie żywioły, to najwyżej unoszą się te najbardziej subtelne, czyli mózgi. Dlatego u jednych ta idea wspólnotowości koncentruje się w mózgu, u innych w duszy, a jeszcze u innych w nogach czy rękach. Tym niemniej jest to ta sama idea u wszystkich. W ten sposób powstaje jeden organizm — Behemot (jak nazwałby go Carl Schmitt), eurazjatycki potwór tatarsko-scytyjski, w którym zawierają się nie tylko ludzie, ale również żywioły, elementy przyrody, gleby, wiatry, rzeki, góry. Sublimacją tej strasznej ciemnej gromady są rosyjscy monarchowie, Stalin... Stalin nie był odrębną indywidualnością, lecz osobą kolektywną, Starszym Bratem, manifestacją eurazjatyckości w jej wariancie komunistycznym.

Powiedział Pan, że imperatywem wewnętrznym Rosji jest ekspansja. Jaki jest jednak cel tej ekspansji, jaka idea kryje się za postulowaną ideokracją?

Celem rosyjskiej ekspansji jest totalna nauka soteriologiczna. Przeczuwaliśmy to już od wieków, od czasów metropolity Iłariona Kijowskiego, ale teraz jest to dla nas bardziej niż kiedykolwiek oczywiste, że nie jesteśmy narodem jednym z wielu, ale że mamy misję objawienia światu pewnej prawdy. Chcemy innego końca historii niż ten, który proponuje Zachód. Chcemy sakralnego końca, a nie profanicznego. Jesteśmy przekonani, i tym żyjemy, że posiadamy pewien klucz do duchowej, eschatologicznej prawdy. To wie każdy Rosjanin. Każdy.

Na czym polega istota tej prawdy?

Cała nasza tysiącletnia historia to próba wyjawienia tej prawdy, szukania form jej wyrazu. To prawda, którą Zachód pogrążył w swoich czeluściach, to prawda zbawieniu, przemienieniu świata, nowej pleromie, nowej jakości bytu, wskrzeszeniu z martwych, przeobrażeniu ciał, o słonecznym świetle, które powinno wyjść z ust Wielkiej Matki. My Rosjanie ze względu na swoje predyspozycje etniczne i religijne jesteśmy do tego wezwani. Całe nasze dzieje, w tym ostatni bój komunizmu przeciwko kapitalizmowi, to jedynie różne próby realizacji tego samego mesjanistycznego marzenia.

Prawdę mówiąc, jakoś trudno wyobrazić mi sobie komunizm jako walkę o sacrum w świecie. Zwłaszcza za czasów tak chwalonego przez Pana Stalina, był to ruch głęboko antyprawosławny: burzono i zamykano cerkwie, torturowano i mordowano biskupów, więziono i zsyłano na Sybir wiernych, prowadzono przymusową ateizację...

Po pierwsze: to prawosławie, które Stalin niszczył, było bardzo zokcydentalizowane — przesiąknięte duchem Zachodu, wyobcowane z narodu. Po drugie: marzenie mesjanistyczne, o którym wspomniałem, mogło żyć poza prawosławiem i rozwijać się w innych formach. Komunizm był próbą wyzwolenia owego mesjanizmu z czysto religijnego rozumienia. Być może próba ta okazała się nieudana właśnie dlatego, że była tak odległa od teologii. Myślę więc, że przy kolejnej ekspansji powinniśmy wykorzystać wszystkie nasze doświadczenia, zarówno czysto sakralne, jak i socjalistyczne. Socjalizm to nic innego jak zsekularyzowana wersja bizantynizmu, to Czerwone Bizancjum, prawosławie w sekciarskiej, egzaltowanej formie. Można powiedzieć, że ludowy monarcha Stalin z ludową wiarą, czyli komunizmem, wystąpił przeciwko wyobcowanej, pańskiej, szlacheckiej, zokcydentalizowanej monarchii oraz Cerkwi. Nie jestem wcale aż tak gorącym zwolennikiem systemu stalinowskiego, niemniej widzę wyraźnie pulsację naszego historycznego bytu także w komunizmie. Jeżeli więc mówię swoje bezwarunkowe „tak" bolszewizmowi, Leninowi i Stalinowi, to nie dlatego, że był to idealny system, ale dlatego, że był dla nas jedynym rozwiązaniem. Tym razem nam się jeszcze nie udało, ale za następnym oczyścimy prawosławie oraz komunizm i odrzucimy te ich elementy, które spowodowały, iż modele te wyobcowały się z narodu. Następnym naszym etapem będzie prawosławny komunizm — eurazjatycki, misyjny, panslawistyczny, filotatarski...

To brzmi niemal jak projekt postmodernistyczny.

Włączamy bardzo wiele, ale i wykluczamy bardzo wiele. Wykluczamy indywidualizm, jednostkę, wolny rynek, neutralność światopoglądową, tolerancję, a włączamy elementy barbarzyńskie, fanatyczne, egzaltowane. To nie jest postmodernizm, ale powiedzmy: postmoderna. Postmoderna to obiektywny stan, w jakim przyszło nam żyć po zwycięstwie nad nami Zachodu. Moderna się skończyła. Postmodernizm to jedynie jedna z odpowiedzi na wyzwanie postmoderny odpowiedź liberalna. Może być też odpowiedź antyliberalna, czyli nasza — postmoderna antypostmodernistyczna. Refleksja Zachodu rozkłada wszystko na czynniki pierwsze, a jednocześnie wszystko wyjaławia i zasusza jak eksponaty w kwietniku. Nasza refleksja natomiast nie pozbawia nas aromatu życia, erotycznego wręcz zachwytu naszymi ideami, ona nas upija, jesteśmy pijani Eurazją...

Już w XVIII w. Nikita Panin opisywał historię Rosji jako biegunową pulsację martwoty i chaosu. Podobnie dwa wieki później Jurij Łotman —jako skoki entropii i organizacji. Dzisiejsi publicyści często porównują obecną sytuację Rosji do epoki weimarskiej w historii Niemiec...

Bardzo trafne porównanie.

Zachód zdaje sobie z tego sprawę, dlatego nie chce poniżać Rosjan, poniżać ich dumy narodowej, tak jak zrobił to z Niemcami po pierwszej wojnie światowej, kiedy ściągał z nich olbrzymie kontrybucje. Zachód raczej chce dowartościować Rosję, zaprasza ją do grupy C-7, pompuje do rosyjskiej gospodarki miliony dolarów. Chce uniknąć scenariusza weimarskiego...

Zachód traktuje Rosję bardzo srogo. Myślę, że nie wyciągnął on jednak wniosków z lekcji weimarskiej. Im bardziej będzie na nas naciskał, tym więcej mu przyjdzie za to zapłacić. To działa jak sprężyna: im mocniej przyciśniesz, tym mocniej uderzy z powrotem. Zachód to geograficzny Szatan, geograficzny Antychryst. Zachód powinien zapłacić za wszystko. Najlepiej byłoby go zasiedlić Chińczykami, Tatarami, muzułmanami, całym tym eurazjatyckim koczownictwem. Kiedy szedłem ostatnio ulicami Paryża, zauważyłem nagle, że czegoś mi brakuje. I zdałem sobie sprawę, że był to brak zapachów, jakaś sterylność, aseptyczność. Jedyny zapach na Zachodzie to perfumy. Ziemia, powietrze, kwiaty, drzewa zaczęły pachnąć dopiero w Polsce, a jak wróciłem do Rosji, to zanurzyłem się w szaleństwo zapachów. Zachód to martwa ziemia. Odżyje dopiero, kiedy zasiedlą go Kozacy, Tadżycy, Kazachowie. Oni przyniosą z sobą życie, przyniosą zapachy.

[koniec_strony]

Na każdym niemal kroku odwołuje się Pan do tradycji prawosławnej. Czy jednak samo prawosławie przyznaje się do Pana idei? Rozmawiałem w Moskwie z wieloma przedstawicielami Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej i żaden z nich nie uważa Pana za ortodoksyjnego wierzącego, ma Pan opinię raczej heretyka.

A kto tak powiedział?

Na przykład diakon Andriej Kurajew.

A diakon Aleksander Mumrikow powiedział, że jestem w pełni prawosławny. I co z tego? Zdanie jednego diakona przeciwko zdaniu drugiego. Na szczęście u nas nie ma katolicyzmu, gdzie jest urząd papieża i wszyscy muszą go słuchać. Ja też mogę spokojnie powiedzieć, że diakon Kurajew nie j e s t w pełni prawosławny. Istnieją w tej chwili dwa prawosławia: pierwsze — żywe, pełne ducha i drugie — oficjalne, sformalizowane, kadrowe. Diakon Kurajew reprezentuje formalną, prosystemową, powiedziałbym, że nawet profaniczną gałąź prawosławia. Pisze teksty, które z ducha są katolickie. Przykładowo uważa, że zasługą chrześcijaństwa był impuls do rozwoju nauk ścisłych, co spowodowało desakralizację kosmosu. Hezychaści od razu okrzyknęliby go heretykiem. Na szczęście prawosławie jest szersze niż sama tylko Cerkiew i zawiera w sobie również gałąź staroobrzędowców. Sam przynależę co prawda do Patriarchatu Moskiewskiego, ale duchem jestem ze staroobrzędowcami. Zresztą oni sami uważają siebie za jedynych prawdziwych prawosławnych. Jeśli nastąpi kiedyś prawdziwe odrodzenie prawosławia, to wyjdzie ono nie ze skostniałych struktur oficjalnej Cerkwi, ale właśnie z głębin rosyjskiego ducha narodowego, który zachował się najpełniej wśród staroobrzędowców.

A który odłam staroobrzędowców jest Panu bliższy? Okrużnicy czy nieokrużnicy?

Ten podział dotyczy hierarchii białokrynickiej. Mnie natomiast bardziej interesuje inny podział: na popowców i bezpopowców. Bliżsi są mi bezpopowcy, którzy jako bardziej radykalni odrzucają księży. Wśród nich natomiast najbliższy jest mi odłam nietowców, którzy uważają, że królestwo Antychrysta już nadeszło, a jest nim katolicki i protestancki Zachód.

Widzę, że ma Pan bardzo domknięty system myślowy. Jakie są jednak szanse, że te idee, które Pan głosi, znajdą oddźwięk w społeczeństwie? Obserwując Pana można powiedzieć: siedzi sobie jakiś nawiedzony idealista w piwnicy, coś tam bredzi pod nosem, ale te jego rojenia nie mają zupełnie żadnego wpływu na ludzi. Ot, kolejny frustrat, jakich pełno w naszym stuleciu...

Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie trójstopniowo. Po pierwsze: nawet jeżeli jestem idealistą, który siedzi w piwnicy, i którego idee nie odgrywają żadnej roli, to nie martwi mnie to, ponieważ wszystkie wielkie idee zaczynały się od idealistów, którzy siedzieli w piwnicy i nie odgrywali żadnej roli. Losy idei są specyficzne. Człowiek, który zajmuje się ideami, pogrążony jest w atmosferze teurgicznej, gdzie to, co niewidzialne i niesłyszalne, jawi mu się jako widzialne i słyszalne, chociażby w formie tekstu czy dyskursu. I nawet gdybym do śmierci pozostał nikomu nieznany i nie zostawił po sobie żadnego pisanego słowa, to liczy się sam fakt uchwycenia głównych wektorów historii, głównych idei cywilizacji.

Po drugie: działam w Partii Nacjonal-Bolszewickiej. Nie jest to wielka partia, ale posiada wyraźne ukierunkowanie: szczególnie staramy się oddziaływać na młodzież, zwłaszcza na studentów, którzy będą w przyszłości elitą młodego pokolenia. Jesteśmy w sumie jedyną partią, która zajmuje się myślami młodzieży. My uczymy ich myśleć i żyć. Zajmujemy się indoktrynacją przyszłej generacji. Tego nie robi nikt w Rosji: ani liberałowie, ani komuniści...

To robi telewizja.

Zgadza się, ale ona formuje osoby średnie i pasywne. My natomiast kształtujemy osoby, jak je określał Gumilow, pasjonarne, ponadprzeciętne, tych, których Pareto nazywał kontrelitami przyszłości. Inne partie nacjonalistyczne, np. barkaszowcy, nie formują kontrelit przeszłości, lecz oddziały obronne. Ich organizacje bojowe to nie są żadne elity. My natomiast koncentrujemy się na tych, którzy w przyszłości będą nadawać ton życiu w Rosji, przygotowujemy ich konceptualnie. Organizujemy dla nich seminaria, wydajemy pisma, książki. Można powiedzieć, że nasza partia jest czysto intelektualna. Te wszystkie pikiety czy demonstracje są tylko dodatkiem do podstawowego zadania, jakim jest intelektualne przygotowanie generacji. W całym kraju mamy już setki ludzi uformowanych w ten sposób. Po trzecie wreszcie: moje idee nie ograniczają się do samej tylko partii. Od 1987 r. aktywnie zajmuję się ideologizacją szeroko rozumianego obozu patriotycznego. Dwie największe partie w obecnej Dumie - komuniści Ziuganowa i nacjonaliści Żyrynowskiego — przejęły ode mnie, zwłaszcza z moich wcześniejszych tekstów, główne myśli ideologiczne oraz geopolityczne. Wielu polityków, których osobiście nawet nie znałem, również odwoływało się do wysuwanych przeze mnie idei, np. generał Liebiedź.

Może dlatego, że jednym z doradców Liebiedzia został Cejdar Dżemal. W 1991 r. wydał mu Pan w swoim wydawnictwie książkę Orientacja: Północ.

Nasze drogi z Dżemalem rozeszły się, ponieważ jego tradycjonalizm i eurazjatyzm jest muzułmański, a mój — rosyjski. Wracając jednak do poprzedniego wątku. Nie ma znaczenia, czy znam osobiście Ruckoja lub Chasbułatowa, którzy przejmują moje idee. Jestem jak Iwan Pereswietow, który wymyśli! opryczninę dla Iwana Groźnego. Jestem laboratorium myśli. Ja nie myślę za siebie, ja myślę za państwo, za naród, za historię. Czekam na swojego Iwana Groźnego. Wszyscy politycy, którzy będą szukali dla Rosji prawdziwej i wielkiej idei, wcześniej czy później trafią do mnie. Nie dlatego, że jestem wielką indywidualnością i sam osobiście coś sobie wymyśliłem, ale dlatego, że istnieje obiektywna idea Rosji, a ja jestem tylko jej wyrazicielem. Moja ostatnia książka Podstawy geopolityki jest czytana przez wszystkich polityków opozycji oraz bardziej poważnych urzędników administracji Jelcyna. Idea osi Moskwa-Berlin- Paryż, o której mówił niedawno Jelcyn, jest wprost zaczerpnięta z moich pism. Jeśli dodać do tego Tokio, to mamy do czynienia z klasycznym elementem eurazjatyckiej koncepcji geopolitycznej. Poza tym naszymi ideami konserwatywnej rewolucji zainteresowanych jest wiele środowisk w innych byłych republikach sowieckich. Na przykład w Armenii środowisko Roberta Koczariana, które doszło w tej chwili do władzy, tzw. partia wojny, to ludzie w dużej mierze ukształtowani na naszych pismach. Tak więc podsumowując: ze mną czy beze mnie — to, o czym piszę, i tak się stanie. Kto będzie subiektem, kto wcieli te idee w życie — tego nie wiem i nie podejmuję się odpowiadać. Być może to będzie obecna władza, która zmieni swoje oblicze, może to będzie jakaś siła opozycyjna, może nastąpi to za wiele lat, ale jest-to proces nieuchronny. Ja mogę zniknąć, ale moje idee geopolityczne nie znikną.

Często mówi się o Pańskim środowisku, że jest rosyjskim odpowiednikiem zachodnioeuropejskiej Nowej Prawicy. Orientacja ta, wychodząc z założenia, że batalia o los ludzkości rozegra się nie na polu politycznym, lecz kulturowym, proklamowała swoisty kulturkampf...

Kulturkampf Nowej Prawicy to cudowna idea, Alain de Benoist to heroiczny działacz i błyskotliwy myśliciel, ale ich walka przez trzydzieści lat nie przyniosła żadnych efektów. Mówili, że terenem starcia będzie kultura, a tymczasem amerykanizacja największe triumfy poczyniła właśnie w kulturze. Prawicowy gramcsizm znajduje się w opłakanym stanie, nie wyszedł nigdy poza margines. Czym to wyjaśnić? Myślę, że konceptualny model Nowej Prawicy jest bardzo interesujący, ale temperament jej europejskich działaczy jest niedostateczny dla realizacji takich idei. Są zbyt ucywilizowani, zbyt konserwatywni, zbyt tchórzliwi, takie ciepłe kluchy.

Dlatego nie podoba mi się porównywanie z nimi, bo jest to w gruncie rzeczy porównywanie z nieudacznikami. Ja przez lata opozycji w Rosji zrobiłem takie rzeczy, o jakich im się nie śniło. Zajmowałem się nie kulturkampfem, lecz zapładnianiem ideowym poważnych sił politycznych. Pracowałem z żywą historią, a nie z archeologią. Jedynym człowiekiem na Zachodzie, którego szerokość poglądów mnie poraziła, był Jean Thiriart — autor idei eurosowieckiego imperium. Przed swoją śmiercią przyjechał nawet do Moskwy; gościłem go tutaj, zapoznałem z Jegorem Ligaczowem, z Ziuganowem, Baburinem... Europa ma dziś wybór: eurazjatyzm lub atlantyzm. Albo pójdzie z Rosją, albo z Ameryką. Jeżeli europejska Nowa Prawica wybiera nas, to znaczy wybiera żywioł barbarzyński, a więc musi przyjąć nasze metody działania. Trzeba organizować zamachy, zajmować się sabotażem, podpalać, wysadzać w powietrze mosty. Prawdziwy antymondializm to destrukcja i terror. A co robi Nowa Prawica? Zamieniła się w intelektualną sektę. Od trzydziestu lat zbierają się na seminariach podtatusiali panowie z nadwagą i siwizną i biją pianę. Oczywiście trzeba czytać książki, ale to za mało. Trzeba stworzyć guerille. Jeśli jesteś przeciw Nowemu Światowemu Porządkowi, to weź nóż, załóż maskę, wyjdź wieczorem z domu i zabij choć jednego yankie. Dlatego tak bliska jest mi Nowa Lewica, Czerwone Brygady, Rote Armee Fraktion. Nasze zadanie nie ogranicza się tylko do kultury, nasze zadanie to dokonanie realnej rewolucji. Do tego potrzebna jest ideologia i przygotowanie intelektualne, ale bez konkretnego uczestnictwa w akcji, bez przeżycia frontowego, bez chrztu bojowego — pozostanie to dla nas nieosiągalne. Nie wiem, czy któryś z działaczy Nowej Prawicy znajdował się kiedyś pod ostrzałem artyleryjskim, ale nasi ludzie nie tylko chodzą na mityngi czy walczą na barykadach, lecz również jeżdżą na prawdziwe wojny, np. do Naddniestrza czy Jugosławii. Nowa Prawica to tylko projekt, my zaś jesteśmy projektantami i realizatorami, architektami i budowniczymi. Przyszłość nasza jest.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Grzegorz Górny

Wywiad ukazał się w kwartalniku FRONDA nr. 11-12/1998 r.

Aleksander Dugin ( 1 9 6 2 ) — historyk religii,- ideolog tradycjonalizmu integralnego, lider Partii Nacjonal-Bolszewickiej, redaktor naczelny pism Elementy Mifyj Angiei, realizator stałej audycji Finis Mundi w Radiu Swobodnaja Rossija, redaktor programowy wydawnictwa „Arktogeja", koordynator prac Centrum Specjalnych Analiz Metastrategicznych, autor książek: Drogi Absolutu (1991), Misteria Eurazji (1991), Teoria hiperborejska (1992), Konspirologia (1992), Konserwatywna Rewolucja (1994), Ce/e / zadania naszej rewolucji (1995), Templariusze proletariatu (1997), Koniec świata (1997) i Podstawy geopolityki (1997). Ostatnia z tych prac, nosząca podtytuł Geopolityczna przyszłość Rosji, została zalecona jako podręcznik dla studentów w rosyjskich akademiach wojskowych i dyplomatycznych. Jej konsultantem naukowym był generał- lejtnant Mikołaj Kłokotow, odpowiadający w Akademii Wojskowej Sztabu Generalnego Federacji Rosyjskiej za sprawy planowania strategicznego. Dugin utrzymuje bliskie kontakty z oficerami Sztabu Generalnego, m.in. generałami Iminowem i Piszczewem oraz ze środowiskiem miesięcznika Orientir wydawanego przez Ministerstwo Obrony Rosji. Znany sowietolog Janów na łamach Moskowskich Nowosti napisał, że „na przykładzie Dugina można przestudiować technologię sukcesu we współczesnej Rosji".

 Źródło; Aleksander Dugin wywiad